W wiernopoddańczym geście prezydent zaoferował własne stanowisko, premier je przyjął, a stadion pełen delegatów zatwierdził decyzję przez aklamację. Tym samym wszystko jest jasne: Putin w marcu wróci na Kreml, a Miedwiediew, który w grudniu poprowadzi Jedną Rosję do wyborów parlamentarnych, zastąpi go na stanowisku premiera. Nie będzie sporu, ciągłość władzy jest ważniejsza niż wybór obywateli.
Putin jest wystarczająco popularny, by wygrać wybory bez dosypywania głosów do urn. Po reformie konstytucji ma zapewnionych sześć lat rządów, a jeśli znowu zostanie na Kremlu na dwie kadencje, może rządzić nawet do 2024 r.
Ale sam putinizm na tak długo nie wystarczy: źródłem popularności Putina jest stabilizacja, jaką zapewniał, rozdając wpływy z ropy i gazu, a te w dobie kryzysu zaczną się kurczyć, zaś obawy wzrosną. Nie bez powodu Putin już teraz obiecał 20 mln nowych miejsc pracy, a Miedwiediewowi zostawił niewdzięczne zadanie prowadzenia partii, którą Rosjanie szanują znacznie mniej niż jej lidera. Wyraźnie też są zmęczeni rządami Putina, jego stabilizacja przeszła w stagnację, a w polityce trudno o jej bardziej wyrazisty symbol niż perspektywa kolejnych 12 lat rządów tego samego człowieka. Po abdykacji Miedwiediewa nie ma jednak żadnej alternatywy (choć wydawało się, że wyrasta na polityka bardziej samodzielnego, liberalnego i otwartego na Zachód), poza tym strach przed chaosem, jaki mógłby ogarnąć kraj po odejściu Putina, jest silniejszy niż znużenie jego rządami.