Na piątkowym Zgromadzeniu Ogólnym ONZ odbył się tylko bal maskowy, na którym Mahmud Abbas i Benjamin Netanjahu odegrali swoje od dawna niezmienione role. Prezydent Autonomii Palestyńskiej wyliczył wszystkie grzechy państwa żydowskiego, premier Izraela wyliczył wszystkie grzechy Palestyńczyków, a nikt z obecnych na sali obrad nie usiłował zedrzeć im z twarzy maski, za którą usiłowali ukryć prawdę: żadna z powaśnionych stron nie jest skłonna do daleko idących ustępstw.
Wbrew ogólnym oczekiwaniom, nie było głosowania nad wnioskiem o przyjęcie Palestyny jako pełnoprawnego członka rodziny Narodów Zjednoczonych, mimo iż wniosek taki miał niemal zapewnioną większość głosów. Prezydent Autonomii Palestyńskiej wiedział, że ostateczna decyzja w tej sprawie leży w kompetencjach Rady Bezpieczeństwa, więc postanowił – za pośrednictwem Sekretarza Generalnego Ban Ki moona - zwrócić się do najwyższej instancji. Głosy członków Ogólnego Zgromadzenia miałyby znaczenie moralne, wsparły ducha Palestyńczyków, spowodowały ogólne potępienie okupanta Zachodniego Brzegu i wschodniej Jerozolimy, ale nie zmieniłyby ani o jotę istniejącego stanu rzeczy. W najlepszym przypadku Palestyna otrzymałaby status członka-obserwatora w ONZ. Nie byłoby to osiągnięcie, z którym Mahmud Abbas mógłby wrócić z tarczą do Ramalli.
Rada Bezpieczeństwa rozpatrzy wniosek w najbliższy poniedziałek, aczkolwiek nie wykluczone jest przeciąganie obrad przez kilka dni, a nawet kilka tygodni, aby „dać stronom czas na osiągnięcie porozumienia”. Nikt nie spieszy się z przyznaniem do bezradności. Na razie prezydent Obama, który jeszcze przed sesją Zgromadzenia Ogólnego oświadczył, że Stany Zjednoczone nie dopuszczą do zagrożenia bezpieczeństwa Izraela, stara się zmontować w Radzie - w której zasiadają przedstawiciele 15 krajów - blok, który odrzuci wniosek Abbasa. Jeśli manewr się nie powiedzie, Stany Zjednoczone storpedują go, korzystając z przysługującego im prawa weta. Biały Dom wychodzi z założenia, że powstanie niepodległej Palestyny możliwe jest tylko w wyniku bezpośrednich negocjacji powaśnionych stron – ale nie posiada dostatecznej siły, aby je do tego zmusić.