Wartości na eksport
10 mln katolików w Chinach. Władze kontrolują tylko część z nich poprzez oficjalny Kościół
Paweł Sulik: – Na początku lipca uciekł pan z Chin. Dlaczego?
Liao Yiwu: – Od dłuższego czasu nachodziła mnie tajna policja i informowała, że nie wolno mi wydać żadnej książki na Zachodzie ani na Tajwanie. Moi wydawcy za granicą ciągle przesuwali terminy premier, bo obawiali się o moje bezpieczeństwo. Ta sytuacja trwała w nieskończoność, aż uświadomiłem sobie, że muszę uciec.
W jaki sposób?
Nie mogę zdradzić szczegółów, bo naraziłbym na represje osoby, które mi pomogły. Powiem tylko, że w regionie Junan, który jest peryferyjną, biedną prowincją, znam bardzo wiele osób z niższych warstw społecznych. To dzięki tym znajomościom udało mi się bez zwracania uwagi na siebie przekroczyć granicę z Wietnamem, stamtąd dotarłem do Warszawy i w końcu do Berlina, gdzie obecnie przebywam. Kiedy na lotnisku zobaczył mnie mój niemiecki wydawca, przez dłuższą chwilę patrzył na mnie i nie dowierzał, że zdołałem uciec.
W chińskim więzieniu spotkał pan, a później opisał w swojej książce, człowieka, który przez lata bezskutecznie próbował uciec z Chin.
Tak, świetnie go pamiętam. Poznałem bardzo wielu ludzi, którzy planowali ucieczkę. Ja w odróżnieniu od innych konsekwentnie postępowałem zgodnie z prawem. Nie chciałem nielegalnie przekraczać granicy. Wiedziałem jednak, że może mnie spotkać to, co zdarzyło się w maju, kiedy dostałem zaproszenie na Festiwal Pisarzy do Australii. Wręczono mi oficjalne oświadczenie, że chińskie władze nie zezwalają na mój wyjazd ze względów bezpieczeństwa. Dlatego wyjazd przygotowałem w tajemnicy.
Jak był pan traktowany przez policję?
Od 20 lat mam z nimi do czynienia, więc oficerowie, którzy mnie przesłuchiwali, zdążyli się już kilka razy zmienić.