Świat

Życie bez wież

USA: 10 lat po 11 września

Ponad 95 proc. Amerykanów pamięta, co robili, kiedy dowiedzieli się o 9/11. W Nowym Jorku niemal każdy znał kogoś, kto zginął, kogoś z rodziny ofiar lub ich przyjaciół. Ponad 95 proc. Amerykanów pamięta, co robili, kiedy dowiedzieli się o 9/11. W Nowym Jorku niemal każdy znał kogoś, kto zginął, kogoś z rodziny ofiar lub ich przyjaciół. GEOFF GREEN /Landov / BEW
Po 10 latach ówczesne oceny rażą patosem, a prognozy nietrafnością. W zbiorowej pamięci Amerykanów 11 września 2001 r. przechodzi do historii. Zwłaszcza po śmierci Osamy ibn Ladena, którą odebrano jako zamknięcie bolesnego rozdziału.
Manhattan z wieżami budynków World Trade Center i bez.Arnd Wiegmann/Reuters/Forum Manhattan z wieżami budynków World Trade Center i bez.
Po 9/11 zmienił się pejzaż amerykańskich miast. Wokół budynków rządowych kopie się tunele, aby ograniczyć ruch pieszy, i rozstawia posterunki posępnych, ubranych w kamizelki kuloodporne policjantów.Peter Morgan/Reuters/Forum Po 9/11 zmienił się pejzaż amerykańskich miast. Wokół budynków rządowych kopie się tunele, aby ograniczyć ruch pieszy, i rozstawia posterunki posępnych, ubranych w kamizelki kuloodporne policjantów.

Niewyobrażalna skala i symboliczna wymowa największego zamachu terrorystycznego w historii prowokowały do wielkich słów. Znaczenie 9/11 porównywano do rewolucji 1917 r., końca zimnej wojny, nazywano atak prawdziwym początkiem XXI w. Świat i Stany Zjednoczone – powiadano – nigdy już nie będą takie same. Przewidywano jeszcze groźniejszą konfrontację z radykalnym islamem.

Porównanie z Pearl Harbor narzucało się natychmiast, ale trafniejszej analogii dopatrzono się w inwazji Brytyjczyków na Waszyngton podczas wojny w 1812 r., ostatnim nieprzyjacielskim ataku na amerykańskim kontynencie. Atak z 11 września niweczący poczucie bezpieczeństwa w Ameryce, niezdobytej twierdzy, był bezprecedensowym wstrząsem. – Był to w pewnym sensie dzwonek alarmowy. Przedtem większość Amerykanów nie zdawała sobie sprawy, że ich kraj może być tak znienawidzony – mówi dziennikarz „Time’a” Marc Thompson.

Ponad 95 proc. Amerykanów pamięta, co robili, kiedy dowiedzieli się o 9/11. W Nowym Jorku niemal każdy znał kogoś, kto zginął, kogoś z rodziny ofiar lub ich przyjaciół. Przez pierwsze tygodnie samochody w Waszyngtonie jeździły z zatkniętymi gwiaździstymi sztandarami.

Psychoza strachu

Kiedy ostentacyjny patriotyzm opadł, pozostał lęk. Najpierw kupowano broń palną, jakby mogła uchronić przed bombami. Obsesyjnie tankowano benzynę, żeby bak zawsze był przynajmniej w połowie pełny. W aptekach wykupywano antybiotyki na wypadek ataku bronią biologiczną. Wielu ludzi wyprowadziło się z mieszkań w pobliżu Ground Zero i Białego Domu. Unikano odwiedzania drapaczy chmur. Część Amerykanów przestała latać, linie lotnicze potraciły pasażerów, ci przesiedli się do samochodów, jechali w długie trasy, przybyło więc wypadków drogowych. Wielu unikało jeżdżenia metrem.

Jeszcze pięć lat po hekatombie około połowy respondentów w sondażu Pew Research Center powiedziało, że 11 września zasadniczo zmienił ich życie. Wprowadzony przez władze system alarmów antyterrorystycznych w pięciokolorowej skali tylko podsycał psychozę strachu. Ponieważ ostrzeżenia o możliwym  zamachu nigdy nie mówiły, gdzie i kiedy może on nastąpić, nie można było się przed nim zabezpieczyć. – Rząd przesadnie zareagował po 9/11 i swoimi działaniami spotęgował panujące w następstwie tego ataku poczucie zagrożenia – ocenia teraz Darryl West z Brookings Institution.

Psychologicznym dokumentem traumy są książki opisujące przeżycia prawdziwych i wymyślonych ofiar i świadków kataklizmu. Do 11 września bezpośrednio nawiązują tacy pisarze jak Don DeLillo, Paul Auster i Patrick McGrath. W powieści „Falling Man” DeLillo za pomocą samej formy – ascetycznego języka i suchej narracji – oddaje koszmar i nastrój odrealnienia panujący tego dnia na Manhattanie, gdzie fizycznie i psychicznie okaleczeni ludzie, jakby ogłuszeni, bezradnie szukają się nawzajem i usiłują trafić do domu.

W „The Zero” Jess Walter pokazuje Nowy Jork bezpośrednio po 9/11 oczami policjanta adorowanego przez ludność miasta jako bohatera – w jego opowieści tragedia nabiera cech absurdalno-satyrycznej groteski. Formę dziennika-eseju ma „In the Shadow of No Towers”, książka autora głośnych komiksów Arta Spiegelmana, który w czasie ataków na wieżowce WTC był w pobliżu i zarejestrował swoje przeżycia, okraszając je politycznymi komentarzami i ilustrując rysunkami. W beletrystyce pojawił się też nurt katastroficzny. Jego najbardziej znane dzieło to „Droga” Cormacka McCarthy’ego – upiorna wizja Ameryki spustoszonej przez niewiadomy, kosmiczny kataklizm. Takich ponurych i melancholijnych książek pojawiło się więcej, czy był to sygnał zmierzchu amerykańskiego optymizmu?

Po 9/11 zmienił się pejzaż amerykańskich miast, a wizyty na lotniskach przerodziły się w koszmar. Budynki Kongresu, Białego Domu i Departamentu Stanu w Waszyngtonie, do których kiedyś można było swobodnie podejść, otoczono betonowymi zaporami, a przylegające ulice wyłączono z ruchu samochodowego. Wszędzie kopie się tunele, aby ograniczyć ruch pieszy, i rozstawia posterunki posępnych, ubranych w kamizelki kuloodporne policjantów.

Do znanych atrakcji na lotniskach, jak zdejmowanie butów przy bramkach kontrolnych i grzebanie przez inspektorów w bagażach podręcznych, doszły nowe, jak prześwietlanie wybranych pasażerów w skanerach rentgenowskich. Personel lotnisk nie ma poczucia humoru, więc lepiej mu się nie narażać – dowcipnisie, którzy próbowali żartować mówiąc, że są z Al-Kaidy albo że mają przy sobie bombę, są nie tylko zawracani z samolotu, ale aresztowani i karani grzywnami. Amerykanie znoszą to cierpliwie, bo umacnia to ich poczucie bezpieczeństwa.

Mury nieufności

Ameryka stała się mniej gościnna dla cudzoziemców. Doświadczają tego przede wszystkim muzułmanie i przybysze z Bliskiego Wschodu, skrupulatnie sprawdzani podczas starań o wizy. Negatywne stereotypy na temat islamu umocniły się po zamachu i pomniejszych incydentach terrorystycznych. Protesty przeciw budowie meczetów podsycają u muzułmanów poczucie zagrożenia i budują mury nieufności.

Z drugiej strony, zderzenie z radykalnym islamem rozbudziło wśród Amerykanów zainteresowanie tą religią i ożywiło debatę o wielokulturowości i stosunku do innych. Wydana właśnie powieść Amy Waldman „The Submission” (Poddanie się, Uległość) opowiada historię fikcyjnego konkursu architektonicznego na zabudowę Ground Zero w Nowym Jorku, którego zwycięzca okazuje się muzułmaninem, co rozpętuje burzę. W „Terroryście” Johna Updike’a amerykańska liberalna kultura i obyczajowość ukazuje się w krzywym zwierciadle, oglądana oczami tytułowego bohatera, urodzonego w USA młodego pół-Araba.

Po 9/11 przyjazdy do USA dla wszystkich łączą się z przykrościami. Do pobierania odcisków palców można się przyzwyczaić, ale obcokrajowców spotykają gorsze przygody. Turyści z Niemiec i Nowej Zelandii zostali aresztowani przy wyjeździe za przekroczenie ważności wizy o kilka dni, Polacy też regularnie doświadczają szykan na granicy. Urzędnicy imigracyjni panicznie boją się wpuścić niepożądane w ich ocenie osoby, choćby posiadały wizę, ale rząd wprowadził też restrykcje wizowe ograniczające wymianę naukową i studencką.

Turystyka do USA skurczyła się w rezultacie o 17 proc., i to mimo spadku wartości dolara. Do połowy minionej dekady kosztowało to Amerykę 94 mld dol., które mogliby wydać obrażeni na nią turyści, 16 mld w niezapłaconych podatkach, a także 200 tys. miejsc pracy utraconych w hotelarstwie, gastronomii i innych usługach. Ile straciła nauka na restrykcjach wizowych, na razie nie policzono.

Skoordynowany charakter i skuteczność ataku przeprowadzonego przez komando bezkarnie działające w USA w ukryciu przez kilka lat sprawiły, że rząd prezydenta Busha ogłosił wojnę z terroryzmem. Nie pozostawiono wątpliwości, że nie chodzi tylko o retorykę i że wojna nie ograniczy się do inwazji na Afganistan i toczyć się będzie także na froncie wewnętrznym. FBI aresztowało około tysiąca podejrzanych o współudział z 19 porywaczami samolotów, głównie Arabów i muzułmanów. Wraz z islamistami schwytanymi w Afganistanie wylądowali oni w więzieniu w bazie Guantanamo na Kubie.

Przetrzymywano ich tam bezterminowo i bez postawienia zarzutów na mocy prawa wojennego, odmawiając jednocześnie statusu jeńców wojennych, co zmusiłoby do potraktowania ich zgodnie z konwencjami genewskimi. Kongres uchwalił Akt Patriotyczny, ustawę antyterrorystyczną, dającą tajnym służbom nadzwyczajne uprawnienia do inwigilacji przez podsłuchiwanie telefonów, podglądanie e-maili i wgląd do danych osobistych bez nakazu sądowego.

 

 

Odporna demokracja

Wywołało to niepokój, że Ameryka poświęca na ołtarzu bezpieczeństwa część swobód i praw obywatelskich, przede wszystkim prawa do prywatności. Obawy te umocniły doniesienia o znęcaniu się nad jeńcami w więzieniu Abu Ghraib w Iraku, torturowaniu podejrzanych o terroryzm i o tajnych więzieniach CIA.

Wyrazem lęku, że władze szykują zamach na demokrację, stała się powieść Philipa Rotha „Spisek przeciw Ameryce”, wycieczka znanego pisarza do krainy historii alternatywnej. Mogła się ona potoczyć i tak – fantazjuje autor – że władzę w USA na początku lat 40. obejmuje Charles Lindbergh, lotnik bohater, ale też sympatyk Hitlera, i wprowadza w kraju faszyzm. Zgodnie z intencjami Rotha książkę odebrano jako metaforę rządów Busha i wiceprezydenta Cheneya, którzy razem z republikańskim Kongresem zwiększyli kompetencje Wielkiego Brata.

Po 10 latach widać, że fobie te nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości. Demokracja amerykańska nie po raz pierwszy okazała się odporna na próby jej ograniczenia. System ścigania, izolowania i sądzenia terrorystów – symboliczne Guantanamo – stopniowo złagodniał pod naciskiem prawników i obrońców praw człowieka. Kongres usankcjonował większość wojennych ustaw i rozporządzeń władz wykonawczych, ale wymusił też na Pentagonie przyznanie większych praw podejrzanym o terroryzm przetrzymywanych w Guantanamo, skąd zresztą większość więźniów zwolniono.

Prezydent Obama obiecał zamknięcie tego więzienia. Obietnicy nie dotrzymał, gdyż okazało się, że najgroźniejszych terrorystów nie ma dokąd przenieść – nie chcą ich za granicą ani w USA. – Kiedy w sondażach pytano ludzi, abstrakcyjnie, czy chcą zamknięcia Guantanamo, większość była za, ale kiedy przyszło co do czego, okazało się, że nie życzą sobie terrorystów na amerykańskiej ziemi. Sondaże dowodzą też, że większość Amerykanów popiera pewne ograniczenia swobód obywatelskich, jeżeli sytuacja tego wymaga – mówi Karlyn H. Bowman z American Enterprise Institute.

Ocena wpływu 9/11 na amerykańską politykę, życie społeczne i zbiorową psychikę Amerykanów zdaje się częściowo związana z ideowymi skłonnościami oceniających. Prawica uważa na ogół, że kraj nie zmienił się zasadniczo, a jeśli już – to na lepsze. Adrian Karatnycky z konserwatywnej fundacji Freedom House jest zdania, że atak Al-Kaidy zawrócił USA z niebezpiecznej ścieżki izolacjonizmu. – Osama ibn Laden zmusił nas do myślenia o świecie arabskim i muzułmańskim. Bez 9/11 Ameryka nie zostałaby naprawdę wciągnięta do polityki wobec szeroko rozumianego Bliskiego Wschodu, a świat muzułmański nie zostałby wciągnięty do dialogu o demokracji – mówi.

Według Karatnycky’ego, istnieje związek między 9/11 a arabską wiosną – nie byłoby jej, gdyby nie doszło do politycznego przebudzenia w regionie pod wpływem wstrząsu, jakim stało się obalenie Saddama Husajna. Konserwatyści coraz częściej wykorzystują rewolucje w krajach arabskich do prób rehabilitacji irackiej wojny, która, ich zdaniem, była moralnie słuszna, tylko spartaczył ją Donald Rumsfeld. Można oczywiście polemizować z poglądem, że rebelianci w Egipcie czy Libii czerpali inspirację z przemówień Busha o wolności i z obecnego kształtu demokracji w Iraku.

Dla lewicy następstwa 9/11 dla USA są jednoznacznie negatywne. – Wydarzenie to umocniło potęgę wielkich korporacji i kompleksu wojskowo-przemysłowego ze szkodą dla narodu amerykańskiego. Umożliwiło ponaddwukrotne zwiększenie budżetu zbrojeniowego i pozwoliło Bushowi i Cheneyowi uciszyć demokratów w sprawie rosnących nierówności społecznych i naruszania konstytucji – mówi obrońca praw konsumentów i rzecznik świata pracy, wielokrotny kandydat prezydencki Ralph Nader. Według niego, republikanie celowo wyolbrzymili zagrożenie terrorystyczne, aby prowadzić swoje wojny, które poza niepotrzebnymi ofiarami pogrążyły gospodarkę. Nader reprezentuje dość skrajne skrzydło amerykańskich postępowców, ale zazwyczaj podzielają oni jego wizję zmian po ataku.

Ostatnie dziesięciolecie prawdopodobnie nie przejdzie do historii USA jako dekada sukcesu. Ameryka uwikłała się w dwie wojny, do dziś niezakończone, które powiększyły deficyt budżetu i zadłużenie państwa. Wpadła w kryzys finansowy i recesję niespotykaną od lat 30., z której nie może się wygrzebać. Rozpiętości dochodów powiększyły się do rozmiarów trzecioświatowych, co powoduje narastanie napięć społecznych. Rośnie niechęć i nieufność do rządu i Kongresu. Komentatorzy przepowiadają, że za jakiś czas w USA może być równie gorąco jak w Anglii i Grecji. Ale nie wszystkie te trendy można przypisać 9/11. Albo rządom Busha i Partii Republikańskiej.

Gdyby nie atak Al-Kaidy, neokonserwatyści nie zawładnęliby umysłem prezydenta, który przedtem nie interesował się misją Ameryki na świecie. I nie doszłoby do inwazji na Irak. Już jednak wpływ obu wojen na gospodarkę nie wydaje się jednoznaczny: wojny zwykle nakręcają w USA koniunkturę. Bush wszakże obniżył, zamiast podnieść, podatki i to głównie przyczyniło się do  wzrostu amerykańskiego długu. Gdyby nie utrzymująca się kilka lat po 9/11 psychoza antyterrorystyczna, Bush prawdopodobnie przegrałby walkę o reelekcję. Znowu jednak w swej drugiej kadencji zmienił kurs polityki zagranicznej, odchodząc od unilateralizmu, a od 2006 r. o polityce ekonomicznej zaczęli decydować zwycięscy w Kongresie demokraci.

Kryzys finansowy w 2008 r. nie miał nic wspólnego z 9/11, tylko wiązał się z deregulacją, która zaczęła się dużo wcześniej, oraz z życiem na kredyt, co ma podłoże kulturowe. Spowolnienie gospodarki wiąże się z klinczem legislacyjnym wynikającym z niespotykanej od wojny secesyjnej polaryzacji amerykańskiej polityki.

Chociaż więc niektórzy obserwatorzy wojny z terroryzmem uważają, że wygrała ją Al-Kaida – wyczerpując i osłabiając Amerykę, prawdopodobnie przeceniają jej rolę.

Autor jest korespondentem PAP w Waszyngtonie.

Polityka 36.2011 (2823) z dnia 31.08.2011; Świat; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Życie bez wież"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną