Julius Malema, którego znajomi nazywają JuJu, wyrasta na gwiazdę południowoafrykańskiej polityki. Młody, wygadany, być może przyszły prezydent RPA. Na razie jest szefem młodzieżowej przybudówki Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC). Kongres, partia Nelsona Mandeli, od demontażu starego systemu nieprzerwanie rządzi krajem.
Charyzmatyczny Malema nie przebiera w słowach. Jest radykałem sprawy czarnych w RPA i w całej Afryce. Wychwala antyzachodniego despotę Mugabego, prezydenta Zimbabwe, i krytykuje własnego prezydenta Jacoba Zumę, że jego rząd macza palce w rzezi obywateli Afryki, bo głosował za sankcjami ONZ przeciwko Libii Kadafiego. I że Zuma zadaje się z Hindusami, braćmi Gupta, rekinami biznesu, którzy dzięki tej znajomości „kolonizują RPA”. Ale ten obrońca biednych czarnoskórych nie ma problemu z czarnymi multimilionerami. Bawi się i pozuje do zdjęć ze skąpo ubranymi hostessami w nocnym klubie w Kapsztadzie, którego właścicielem jest czarnoskóry magnat tytoniowy. Kongres krzywi się na Malemę: zajadanie się sushi rozłożonym na nagiej kobiecie jest antyrewolucyjne. Ale partyjne upomnienie nie robi na nim większego wrażenia.
Białych też nie oszczędza. Publicznie śpiewał zuluską pieśń z czasów walki z apartheidem, w której są słowa: „Zastrzel Bura”. Burowie (Afrykanerzy) to potomkowie Holendrów, Niemców i protestanckich Francuzów, kolonizujących Afrykę Południową od XVII w. Oczywiście brali udział w budowie systemu segregacji ras, czyli apartheidu, ale też wspomagali rozwój kraju. A poza tym to reprezentująca właśnie Burów Partia Narodowa ostatecznie zgodziła się na likwidację rządów białej mniejszości w RPA.
Obrońcy Malemy mówią, że chodzi nie o białych, tylko o apartheid. Tylko że w RPA apartheidu już nie ma, a Burowie nadal są. Afryka Południowa to również ich kraj. Wzywanie do zabijania, niezależnie białych czy czarnych, jest niezgodne z prawem. Tymczasem w RPA dochodzi do setek napadów na farmy.
Związek Afrykanerów szacuje ich liczbę na od 750 do 850 rocznie. Tylko w 2010 r. na farmach zamordowano 120 osób. Ofiarami są biali, ale też czarni. Sprawcy napadów to zwykle bandyci, ale czasem trudno oddzielić motyw kryminalny od rasistowskiego. W ubiegłym roku na swojej farmie brutalnie zamordowano Eugene Terre’Blanche’a, twórcę i lidera separatystycznego Afrykanerskiego Ruchu Oporu (AWB). Rozpętała się dyskusja, czy to, co śpiewa Malema, jest jeszcze wolnością słowa, czy już mową nienawiści.
Agresja rodzi agresję. Po zabójstwie Terre’Blanche’a afrykanerski pieśniarz Steve Hofmeyr zadedykował jego pamięci swój utwór „Przetrwamy to”. Pada w nim zakazane w nowej RPA, obraźliwe dla czarnoskórych, określenie kaffir. Artysta ogłosił, że gotów jest zastąpić obelżywy wyraz słowem kryger (wojownik), jeśli sąd uzna, że Malema łamie prawo, śpiewając „Zastrzel Bura”. Piosenkę Hofmeyra potępił Instytut Stosunków Międzyrasowych jako przykład nacjonalizmu w najgorszym rasistowskim wydaniu, ale partia Malemy unika zajęcia wyraźnego stanowiska w sprawie jego śpiewów. Czy rasizm białych da się leczyć rasizmem czarnych? Czarnoskóry redaktor południowoafrykańskiej gazety „Financial Mail” napisał, że trudno mu sobie wyobrazić Malemę u boku Nelsona Mandeli czy jego następcy, prezydenta Mbekiego: to, że kariera Malemy rozkwita, pokazuje, w jakich czasach żyjemy.
Do dyskusji o kondycji rasowej RPA włączył się jeden z ministrów obecnego rządu. Trevor Manuel, wcześniej wieloletni minister finansów, a dziś szef urzędu planowania, powiedział, że obawia się, iż rasizm przenika najwyższe sfery rządowe. To reakcja na wypowiedź rzecznika rządu: Jimmy Manyi zatroskał się „przeładowaniem” (overconcentration) Zachodniej Prowincji Przylądkowej przez tak zwanych Kolorowych, pochodzących z rodzin mieszanych rasowo.
Ludność prowincji liczy ponad 4 mln, ponad połowę stanowią Kolorowi. Na jej terenie leży drugie co do wielkości miasto – Kapsztad. Sęk w tym, że to jedna z niewielu prowincji RPA, gdzie nie rządzi partia Malemy. W Kapsztadzie rządzi opozycyjny Sojusz Demokratyczny (DA), wyrastający na znaczącego rywala Kongresu na szczeblu samorządowym.
Ministra Manuela, który sam jest Kolorowym, zdenerwowało, że uwagi jego kolegi z rządu szkodzą politycznym interesom ANC. No bo skoro wytyka Kolorowym, że jest ich gdzieś za dużo, to prowokuje do spekulacji, jak problem „rozładować”. Manuel więc oskarża Manyi’ego o rasizm i dążenie do ustanowienia dominacji czarnych w RPA. A to przecież państwo demokratyczne, wielorasowe, wielokulturowe, zapewniające wszystkim równe prawa. Mające być odwrotnością ponurych czasów apartheidu, w których biały kolor skóry był przywilejem, a czarny kulą u nogi.
Rozbiórka apartheidu szła etapami. Przełomem był 1991 r. i przemówienie do parlamentu RPA ówczesnego prezydenta de Klerka. Zapowiedział on stopniową transformację ustroju we współdziałaniu z dotąd nielegalnym Kongresem. Końcem wieńczącym dzieło były wolne wybory powszechne w 1994 r., które wyniosły do władzy ANC i jej słynnego na cały świat lidera Nelsona Mandelę jako pierwszego w historii Afryki Południowej czarnoskórego prezydenta. Rok wcześniej Mandela i jego dawny afrykanerski przeciwnik, a później lojalny współpracownik w demontażu starego systemu, Frederik Willem de Klerk otrzymali za wynegocjowane przejście z apartheidu do pełnej wielorasowej demokracji pokojową Nagrodę Nobla.
Ale duma z pokojowej rewolucji demokratycznej to jedno, a realia życia w państwie po apartheidzie to drugie. „Czy uważa pani, że sytuacja w kraju się zmieniła, odkąd mamy demokrację? – pyta reporter TV młodą czarną kobietę. – Tak, zmieniła się, ale makgowa (biali) dalej nie szanują czarnych”. Ta scenka opisana w południowoafrykańskim dzienniku „The Star” (prawie milion nakładu w 50-milionowym kraju) wyraża podwójną frustrację: że stosunki międzyrasowe są złe i że nic się nie robi, żeby je poprawić (w domyśle: na korzyść czarnych). Tylko że biali też nie czują się zadowoleni z nowej RPA. Kiedy w 1995 r. drużyna Afryki Południowej zdobyła mistrzostwo świata w rugby, białych i czarnych przepełniła ta sama duma; powiał duch braterstwa i jedności ponad podziałami rasy i klasy. Z latami wyparował.
Coraz więcej Afrykanerów (spośród 4,5 mln białych mieszkańców RPA 3 mln to Afrykanerzy) ma dosyć niesprawiedliwej według nich opinii obrzydliwych rasistów, którzy powinni się wstydzić za wszystko i których ciągle wygania się z kraju (zresztą od 1996 r. z RPA wyjechało już pół miliona Burów). A przecież w referendum w 1992 r. dwie trzecie białych oddało głos za zniesieniem apartheidu. Może nie z miłości do czarnych, tylko z poczucia, że tamten system i tak musi upaść, ale tak czy inaczej wynik referendum dał demokratyczny mandat afrykanerskim reformatorom.
O narastającym wśród czarnych rasizmie pisze czarnoskóry politolog. Prof. Lesiba Teffo, absolwent katolickiego uniwersytetu Louvain w Belgii, dziś szef projektów badawczych w południowoafrykańskiej radzie badawczej nauk o człowieku (HSRC), przypomina wspaniałe lata tuż po demontażu apartheidu, wielkie nadzieje i oczekiwania. Tymczasem jego zdaniem kraj zapomina o tamtych marzeniach i ideałach. „Kartą rasową gra się na chybił trafił i robią to wszyscy, tak jakby nie było przełomu wyborów 1994 r., a przecież rasizm jest zawsze rasizmem, nie ogranicza się do jednego koloru skóry i jest mieczem obosiecznym. Nie możemy pod pretekstem apartheidu i rasizmu białych usprawiedliwiać naszych błędów”.
Za to dla socjologa z University of South Africa dr. Christophera Thomasa bilans jest zdecydowanie pozytywny. – Oficjalnie apartheid się skończył. Oczywiście wciąż można znaleźć przypadki obraźliwych zachowań białych wobec czarnych, bo przecież nie można nikogo siłą zmusić, by przestał być rasistą. Na szczęście mamy dziś prawo chroniące obywateli przed rasizmem i karzące za rasizm. Socjolog przyznaje jednak, że choć szkoły są teraz mieszane rasowo, to zamożni rodzice, tak biali, jak czarni, posyłają dzieci do szkół uważanych za lepsze, czyli przesiane rasowo. Mieszane małżeństwa zdarzają się częściej w świecie celebrytów niż w całym społeczeństwie. Nie ma zakazów rasowych w klubach sportowych, szkółkach tańca i wszelkiego typu stowarzyszeniach, ale barierą stają się opłaty.
Na co dzień problemem jest powszechna korupcja, nepotyzm, drastyczne nierówności i przestępczość. – Prezydent Zuma zrobił z walki z bandytyzmem swój priorytet i sytuacja się poprawia. Policji przybywa i jest lepiej opłacana. Na tysiąc mieszkańców mamy dziś trzech policjantów, więcej niż w USA. Ostatnio więc ludzie nawet zaczęli się zastanawiać, czy policja nie za często strzela – stwierdza znany południowoafrykański komentator Stephen Grootes. – Tak czy owak, rząd ANC koncentruje się obecnie na tworzeniu miejsc pracy i jakości życia czarnej większości. Miejscowości, w których mieszkają, zaczynają przypominać miejscowości białych: jest asfalt na drogach i oświetlenie.
Rząd Kongresu stara się dotrzymać wyborczych obietnic o awansie społecznym mas. Zasiłki socjalne stale rosną. Do 2013 r. mają objąć 18 mln ludzi, pochłaniając 15 proc. wydatków państwa. Nie chodzi jednak tylko o awans społeczny dyskryminowanej prze lata apartheidu większości. Chodzi też o redukcję napięć społecznych, przede wszystkim między tubylcami a milionami imigrantów napływających za chlebem do RPA z sąsiednich krajów, głównie z Zimbabwe. Na tym tle wybuchają gwałtowne zamieszki. Trudno w nich oddzielić ekonomię od ksenofobii czy rasizmu.
Grootes za wielką zmianę w epoce po apartheidzie uważa obecne podejście do epidemii AIDS. – Za czasów prezydenta Mbekiego tysiące ludzi umierało, bo rząd nie zapewnił im leków. Minister zdrowia w ekipie obecnego prezydenta Zumy zdobył w kraju wielką popularność, bo ostro walczy z AIDS. To prawdopodobnie największa zmiana, jaką w ostatnich latach przeżywa Afryka Południowa.
W jakim więc miejscu plasuje się RPA 20 lat po przełomie? Moeletsi Mbeki, ekonomista i komentator, przypomina na portalu OpenDemocracy głośny scenariusz nakreślony dawno temu przez analityka Clema Suntera. Widział przyszłość tak, że kraj stoi na rozstajach i pójdzie dalej traktem albo gościńcem. Trakt to kurs na demokrację, stabilność polityczną i rozwój gospodarczy. W 1994 r. ówcześni liderzy wybrali trakt. Dziś partia rządząca skręca na gościniec. Ale do czego może to doprowadzić, zastanawia się Mbeki: do ruiny kraju czy do ruiny partii ANC?
Równie ważne jest pytanie, czy ruina ANC okaże się ratunkiem dla RPA?
Współpraca: Agnieszka Mazurczyk