Ani przez chwilę nie wierzę w zarzuty stawiane mojemu mężowi. Nie mam wątpliwości, że zostanie z nich oczyszczony” – komunikat tej treści wydała jeszcze w dzień aresztowania swojego męża. Anne Sinclair nie tylko wierzy w niewinność Dominique’a Strauss-Kahna, ale postawiła na nią duże pieniądze: to ona wyłożyła 1 mln dol. kaucji i kolejne 5 mln w poręczeniach, ona płaci 200 tys. dol. miesięcznie za prywatny dozór i 50 tys. za wynajem domu na Manhattanie, ona opłaca mężowi prawników, którzy wybronili Michaela Jacksona z zarzutu pedofilii, i detektywów, którzy zbierają dowody przeciwko oskarżycielce. Gdyby nie żona, Strauss-Kahn siedziałby dalej w areszcie na Rickers Island.
O tym, że nadciągają kłopoty, Sinclair dowiedziała się jeszcze przed aresztowaniem. Strauss-Kahn zadzwonił do niej z taksówki w drodze na lotnisko, mówiąc, że ma poważny problem. Raczej nie wspomniał o seksie oralnym z pokojówką ani o tym, że poprzedniego wieczoru usiłował zaprosić do pokoju dwie recepcjonistki. Ani jedno, ani drugie Sinclair pewnie by nie zdziwiło – szokiem było aresztowanie i zarzut gwałtu. Mimo to nie straciła zimnej krwi: skrzyknęła doradców od piaru, jeszcze z Paryża zamówiła prawników, do Nowego Jorku przyjechała dopiero na drugie przesłuchanie. Z ławy oskarżonych wdzięczny mąż posłał jej całusa – jakby niczego nie musiał wyjaśniać, za nic przepraszać.
Gubernatorzy bez hamulców
„On nie pamięta nawet ich imion, jeśli w ogóle je znał” – rzuciła kiedyś Bernadette Chirac. Niewierność byłego prezydenta była w Paryżu tajemnicą poliszynela, własne otoczenie przezywało go „trzy minuty razem z prysznicem”. W libertyńskiej Francji akceptację dla rozwiązłości polityków uważa się za relikt monarchii, gdy jurność króla była świadectwem jego siły. W ślad za tym postawę zdradzanych żon można porównać do zachowania królowych, które tolerowały nałożnice, dopóki te nie zagrażały ich pozycji jako prawowitych małżonek. Można by sądzić, że w purytańskiej Ameryce, gdzie lubieżników wsadza się do więzień, ich małżonki będą zachowywać się inaczej. Nic bardziej błędnego.
Gdy nowojorski sędzia zwalniał Strauss-Kahna z aresztu, w Los Angeles gruchnęła inna, nie mniej sensacyjna wiadomość: Arnold Schwarzenegger, do niedawna gubernator Kalifornii, przyznał, że ma 14-letnie dziecko z byłą pomocą domową. Maria Shriver odkryła owoc miłości swojego męża dopiero w styczniu tego roku – kochankę wyrzuciła z pracy, a sama spakowała walizki i wyprowadziła się z rodzinnego domu. Gdy wiadomość o dziecku wyciekła do mediów, małżonkowie wnieśli o separację po 25 latach małżeństwa. Schwarzenegger wstrzymał swój powrót do Hollywood, a Shriver szuka podobno innych nieślubnych dzieci męża i wniesie niebawem o rozwód.
To samo zrobiła dwa lata temu żona gubernatora Karoliny Południowej Marka Sanforda, gdy media odkryły, że zamiast na wycieczkę w Appalachy pojechał do kochanki w Argentynie. Po powrocie płaczliwy Sanford urządził konferencję prasową, podczas której opowiedział narodowi o swojej miłości do obu kobiet. Ponieważ gubernator nie umiał wyrzec się kochanki, żona wystąpiła o rozwód. Jenny Sanford zebrała mnóstwo pochwał, bo w Ameryce była wówczas wyjątkiem: za oceanem żony polityków prawie nigdy nie odcinają się od zdradzających mężów. Reguła jest odwrotna: zwykle im wybaczają, biorąc na siebie część winy i całe upokorzenie.
Jak Silda Wall Spitzer, żona gubernatora stanu Nowy Jork, która w 2008 r. stała obok męża, gdy ten ogłaszał, że zdradzał ją z tuzinem prostytutek. Eliot Spitzer zrobił karierę jako nieugięty prokurator okręgowy i pogromca bossów z Wall Street, wróżono mu prezydenturę, dopóki FBI nie nagrała, jak zamawia panienki w ekskluzywnej agencji towarzyskiej. Tak jak Strauss-Kahna przeprowadzono w kajdankach przed fotografami, tak Spitzer musiał sam się upokorzyć, publicznie wyznając winę. W Ameryce każdy zdradzający polityk musi to zrobić, a obecność skrzywdzonej żony ocaliła już niejedną karierę – w myśl zasady, że skoro ona mu wybaczyła, to wyborcy też to zrobią.
Granice przebaczenia sprawdził gubernator New Jersey Jim McGreevey. W 2004 r. namówił swoją żonę, by stanęła u jego boku, gdy ogłosił nie bez dumy, że jest „amerykańskim gejem” i miał romans ze swoim doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego. Wyborcy byli zszokowani tyleż samym wyznaniem, co obecnością żony – gubernator musiał złożyć dymisję, a państwo McGreevey wkrótce się rozwiedli. Nie chcąc, by jego talent oratorski poszedł na marne, skompromitowany polityk skończył teologię i ubiega się o święcenia kapłańskie w kościele episkopalnym. W kwietniu biskupi kazali mu jeszcze poczekać, bo nie spodobał im się sposób, w jaki McGreevey obszedł się z żoną w czasie rozwodu.
„Nawet jestem z tego dumna” – powiedziała Anne Sinclair w 2006 r., pytana o przygody miłosne swoje męża. I zaraz wyjaśniła: „Polityk musi być uwodzicielem. Dopóki on uwodzi mnie, a ja jego, wszystko jest w porządku”. To nie była wypowiedź żony pogodzonej z rozwiązłością męża, tylko stwierdzenie, że żyje de facto w otwartym związku. Dlatego Sinclair nie trzasnęła drzwiami, gdy krótko po objęciu sterów MFW Strauss-Kahn przespał się z węgierską ekonomistką Pirošką Nagy. Przeciwnie, gdy tylko wybuchł skandal, tak jak teraz ruszyła mu na ratunek, pozując z mężem do ckliwej sesji zdjęciowej w domowych pieleszach i ogłaszając, że „kochamy się jak pierwszego dnia”.
O ile tamten gest przebaczenia można było jeszcze zrozumieć, to bezwarunkowa solidarność w obliczu oskarżeń o gwałt wydaje się co najmniej ryzykowna. Na pewno nie chodzi o względy materialne: w tym związku to ona jest zamożna i oszczędziłaby sporo pieniędzy, zostawiając męża na pastwę amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. Jeśli nie chodzi ani o miłość, ani o pieniądze, to pozostaje tylko władza. Sinclair i Strauss-Kahn to klasyczny przykład power couple – małżeństwa ludzi władzy, gdzie uczucia mieszają się z polityką, a role lubią się zacierać. W takich związkach kobiety są często bardziej zaufanymi doradcami niż żonami, a mężczyźni bardziej projektami politycznymi niż mężami.
Sinclair, kiedyś gwiazda telewizji, reprezentowała Strauss-Kahna we Francji, gdy ten wyjechał do Waszyngtonu, i karmiła spekulacje o jego starcie w wyborach. Sanford, była wiceprezes banku Lazard, prowadziła wszystkie kampanie męża, a pierwsze finansowała nawet z własnej kieszeni. Spitzer, kiedyś wzięta prawniczka, do końca namawiała małżonka, by nie podawał się do dymisji. Shriver, znana dziennikarka telewizyjna, ofiarowała Schwarzeneggerowi aurę rodziny Kennedych i wybroniła go z oskarżeń o złe prowadzenie, gdy ubiegał się o urząd w 2003 r. Wszystkie miały wcześniej udane kariery zawodowe i świadomie przeniosły swoje ambicje na mężów.
Kto marzył o pałacu
Archetypem power couple są oczywiście Clintonowie – Bill nie zostałby gubernatorem Arkansas, a co dopiero prezydentem USA, gdyby nie Hillary. W Białym Domu pełniła funkcje polityczne, a na skandal z Monicą Lewinsky zareagowała bardziej jak wierny doradca niż zdradzona żona. Wierzyła Clintonowi, gdy ten zarzekał się w telewizji, że „nie miał stosunków seksualnych z tą kobietą”, nawet gdy już przyznał się do romansu, twierdziła, że padł ofiarą spisku. W podobnym tonie Sinclair wypowiada się dziś o zarzutach pod adresem Strauss-Kahna – broni go nie tyle jako męża, ile jako niedoszłego prezydenta Francji. Zdaniem wielu pragnęła Pałacu Elizejskiego bardziej niż sam zainteresowany.
Sinclair czeka bolesne zderzenie z rzeczywistością: nie zostanie już pierwszą damą Francji, a na procesie usłyszy więcej detali z życia seksualnego męża, niż chciałaby kiedykolwiek poznać. Nawet jeśli Strauss-Kahn uniknie wyroku za gwałt, Sinclair trudno będzie znowu mu wybaczyć, a potem przekonać opinię publiczną, że jej mąż zasłużył na taką łaskawość. Tutaj pouczający może być przykład Clinton, która na gruzach małżeństwa zbudowała własną karierę polityczną. Jako sekretarz stanu USA to ona dzierży dziś realną władzę, a jej mąż pozostaje popularnym eksprezydentem, który wciąż spłaca dług dawnego upokorzenia. Clintonowie są nadal małżeństwem, ale żyją w dużej mierze osobno.
Sam Strauss-Kahn bardziej niż Clintona przypomina dziś Johna Edwardsa. Złoty chłopak amerykańskiej polityki miał wszystko: błyskotliwą karierę prawniczą, uśmiech jak z reklamy pasty do zębów i żonę, która myślała za niego. W 2008 r. starał się o nominację prezydencką z ramienia demokratów, ale w trakcie kampanii począł dziecko z młodą kobietą. Elisabeth Edwards chorowała na raka, więc mąż wszystkiego się wyparł, na dodatek przekonał swego asystenta, by ten wziął ojcostwo na siebie. Żona uwierzyła, do końca odwodziła go od rezygnacji z wyścigu. Gdy wreszcie się przyznał, zażądała separacji, ale zmarła, nim doszło do rozwodu. Edwardsa czeka proces za tuszowanie skandalu z kampanijnych pieniędzy.
W Stanach politycy powoli zdają sobie sprawę, że władza nie sprzyja trwałości małżeństw. Dwóch czołowych kandydatów, którzy wycofali się ostatnio z republikańskich prawyborów, za przyczynę podało sprzeciw swoich żon. Badania dowodzą, że libido polityków rośnie wraz z zajmowanym stanowiskiem, a władza daje nie tylko poczucie bezkarności, ale stwarza też okazje do przygodnych kontaktów seksualnych. Do tego dochodzą wymogi stawiane pierwszym damom na całym świecie: mają być niemymi paprotkami, bezgranicznie oddanymi swoim mężom. W Ameryce coraz więcej żon woli zachować ich dla siebie i nie narażać na szwank własnej godności.