Świat

Poszukiwany Numer dwa

Kto zastąpi Osamę na czele Al-Kaidy?

Ajman Zawahiri był prawą ręką i osobistym lekarzem Osamy ibn Ladena. Ajman Zawahiri był prawą ręką i osobistym lekarzem Osamy ibn Ladena. Hamid Mir/Reuters / Forum
Był prawą ręką, powiernikiem i osobistym lekarzem Osamy ibn Ladena. Według niektórych to Ajman Zawahiri od lat kierował Al-Kaidą. Niedawny zamach w Pakistanie nosi jego podpis.
Znakiem rozpoznawczym Zawahiriego jest narośl kostna na czole. To dowód wyjątkowej pobożności, czyli częstego kontaktu czoła z dywanikiem modlitewnym.REUTERS/Forum Znakiem rozpoznawczym Zawahiriego jest narośl kostna na czole. To dowód wyjątkowej pobożności, czyli częstego kontaktu czoła z dywanikiem modlitewnym.

W piątkowy poranek 13 maja mężczyzna na skuterze zaparkował przed bramą koszar w Szabkadarze niedaleko Peszawaru. Krzyknął „Bóg jest wielki” i zdetonował kilka kilogramów materiałów wybuchowych, po chwili w jego ślady poszedł drugi napastnik. W zamachu, pierwszym akcie zemsty za śmierć Osamy ibn Ladena, zginęło ponad 80 rekrutów pakistańskiej straży granicznej, którzy po wstępnym szkoleniu rozjeżdżali się na krótki urlop. Straż jest od kilku lat celem ataków okolicznych bojówek plemiennych, toczących wojnę z rządem w Islamabadzie. Samobójczy atak, w którym giną wyznawcy Proroka, to metoda siania terroru wymyślona przez Ajamana Zawahiriego.

Papież dżihadu

60-letni brodacz w białym turbanie i niemodnych okularach jest dziś papieżem światowego dżihadu. Do masowej wyobraźni trafił jako odwieczny numer dwa Al-Kaidy, na nagraniach z górskich wędrówek ibn Ladena jak cień podąża za swoim szefem. Tuż za Osamą umieścił go także George W. Bush, gdy w październiku 2001 r. ogłaszał swoją listę 22 najbardziej poszukiwanych terrorystów świata i wyznaczył nagrodę za jego głowę: 25 mln dol. Wraz ze śmiercią Osamy Zawahiri automatycznie awansował na emira, czyli przywódcę organizacji. Wielu sądzi, że był nim od dawna: ibn Laden miał być tylko charyzmatyczną twarzą Al-Kaidy, zaś jej ideologiem i strategiem jest właśnie Zawahiri.

Jego najpilniejsze zadanie to przekonać oszołomionych towarzyszy, że Amerykanie świętowali zbyt wcześnie. Owszem, z listy Busha wykreślono już wielu członków Al-Kaidy. Niektórym z nich, jak pochodzącemu z Kataru Chaledowi Szejkowi Mohamedowi, planiście zamachów na World Trade Center, pozostaje już tylko lektura Koranu w bazie w Guantanamo w oczekiwaniu na wyrok śmierci, którego sam zażądał. Inni polegli na wojnie w Afganistanie, część padła ofiarą nalotów amerykańskich samolotów bezzałogowych, patrolujących pogranicze pakistańsko-afgańskie. Nie żyje też ibn Laden.

Ale rajd amerykańskich komandosów, którzy po prawie 10 latach dopadli szefa Al-Kaidy w jego pakistańskiej kryjówce, zamyka raptem pewien etap działalności organizacji. Na przestrzeni 30 lat już kilka razy zmieniała swoje przeznaczenie, a jej odporność wynika właśnie z amorficznej struktury, którą wielu uważa dziś za świadectwo rozpadu. Al-Kaida, po arabsku Baza, to taka udoskonalona wersja hydry lernejskiej – może mieć wiele głów, a ścięcie jednej może sprawić, że na jej miejscu wyrośnie kolejna, jeszcze groźniejsza.

Nowy wróg: Ameryka

Baza zaczynała jako dostawca broni, mundurów i żywności dla ochotników na świętej wojnie przeciwko ZSRR w Afganistanie. O fundusze na aprowizację rekrutów dbał ibn Laden, współzałożyciel Al-Kaidy i syn jednego z najbogatszych saudyjskich biznesmenów. Gdy Armia Czerwona wycofała się z Afganistanu, organizacja przeistoczyła się w kasę zapomogową i przytulisko dla arabskich wiarusów. Przygarniał ich ibn Laden, który z Afganistanu przeniósł się do Sudanu, gdzie hodował konie arabskie, budował sudańskie drogi i obozy treningowe, w których szkolił somalijskich partyzantów. Skutecznie.

W 1993 r. Somalijczycy zamienili interwencję wojsk amerykańskich w Mogadiszu w krwawą jatkę, zdołali też zestrzelić amerykańskie helikoptery. Odwrót Amerykanów z Somalii uzmysłowił ibn Ladenowi, że Stany Zjednoczone nie są niepokonane, tym bardziej że nieco wcześniej podobne niepowodzenie przydarzyło się im w Libanie. W ten sposób rozgoryczeni, znudzeni i pobożni kombatanci z Afganistanu znaleźli sobie nowego wroga: Amerykę, Zachód, Żydów i ich sojuszników w świecie muzułmańskim na czele z Hosnim Mubarakiem i dynastią Saudów, przez dżihadystów uważanych za zdrajców i takich samych wrogów jak zgniły Zachód, który próbuje zniszczyć prawdziwy islam.

Od kiedy Al-Kaida weszła na drogę terroryzmu, zawsze była siecią luźno powiązanych ze sobą komórek, z których niewiele przyjmowało rozkazy bezpośrednio od ścisłego kierownictwa. Bardziej liczyła się krzewiona w Internecie propaganda, przykład ibn Ladena, który burząc wieże WTC udowodnił, że można upokorzyć Amerykę. Szef Al-Kaidy nie protestował, kiedy rozmaite grupy terrorystyczne bez pytania używały jego szyldu – przeciwnie, właśnie o to mu chodziło. Autorzy zamachów w Londynie nigdy nie zetknęli się z ibn Ladenem, na zasadach franszyzy z Al-Kaidą związani byli też zamachowcy z Madrytu i Bombaju.

 

 

Lekarz, który zabija

Następca ibn Ladena ostatni raz dał o sobie znać w połowie kwietnia. Wystąpił wtedy z ponadgodzinnym orędziem telewizyjnym, w którym namawiał do walki z siłami NATO w Afganistanie i Muammarem Kadafim w Libii. Takie wystąpienia, podobnie jak nagrania ślubowań terrorystów samobójców w przeddzień zamachów i same zamachy samobójcze, są pionierskimi pomysłami Zawahiriego. Ślady najbardziej poszukiwanego człowieka świata prowadzą tradycyjnie do Pakistanu, konkretnie do prowincji Waziristan przy granicy z Afganistanem.

Zawahiri stosuje te same metody konspiracji, co jego były szef: nie używa telefonów komórkowych, komunikuje się przez kurierów, a otaczają go nieprzekupni zwolennicy. Ucieka dłużej niż ibn Laden, bo od połowy lat 80., kiedy wyszedł z egipskiego więzienia. Trafił tam za udział w spisku, który doprowadził do zamordowania w 1981 r. prezydenta Egiptu Anwara Sadata. Zawahiri nie pojawił się na defiladzie wojskowej, podczas której padły strzały – wolał przyjmować pacjentów w swojej kairskiej przychodni, a krótki wyrok dostał za nielegalne posiadanie broni.

Podobnie jak ibn Laden pochodzi z bardzo szanowanej rodziny, rodu lekarzy, prawników, imamów i dyplomatów. Zna biegle kilka języków, w tym świetnie angielski. Wychowano go w pobożności i uwielbieniu dla Sadżida Qutba, nazywanego Leninem dżihadu, krytyka literackiego, który po kilku latach spędzonych w powojennej Ameryce doszedł do wniosku, że USA są ostoją prymitywnej zgnilizny. W 1966 r. prezydent Egiptu Gamal Nasser kazał go powiesić i tak Qutb stał się męczennikiem i idolem radykalnych islamistów, w tym ibn Ladena i Zawahiriego, który w wieku 15 lat wstąpił do swojej pierwszej tajnej organizacji.

Już jako dorosły człowiek pracował krótko jako lekarz, a w 1979 r. wyjechał do pakistańskiego Peszawaru, dokąd ściągali uchodźcy z Afganistanu. Tam opiekował się ofiarami radzieckich min przeciwpiechotnych, w listach do domu pisał, że w przepełnionych szpitalach do dezynfekcji używa miodu. Po powrocie do Egiptu wpadł w wir konspiracji przeciw reżimowi Sadata zwalczającemu islamistów. Zradykalizował się w więzieniu, jak prawie każdy z 300 aresztowanych w czystce po spisku był bity i torturowany. Odkąd opuścił mury kairskiego więzienia, więcej czasu poświęcił na zabijanie niż leczenie ludzi – z wyjątkiem najważniejszego pacjenta, którego poznał krótko po wyjeździe z Egiptu.

Jak wielu arabskich wygnańców Zawahiri pojechał znów do Afganistanu. Od samego początku robił wszystko, by zbliżyć się do młodszego o sześć lat Saudyjczyka, który może i miał góry pieniędzy, ale nie dysponował ani odpowiednimi ludźmi, ani wyrobieniem politycznym, by prowadzić dżihad z prawdziwym rozmachem. Ajman zaczął też leczyć słabowitego Osamę, którego męczyło niskie ciśnienie. Rychło to Egipcjanie z otoczenia Zawahiriego wywalczyli niemal monopol na dostęp do ucha i kiesy ibn Ladena. Odczuwał do nich niezmienną słabość. Zawsze mógł na nich polegać i tak jak oni też nie miał dokąd wracać. Ich drogi rozeszły się dopiero wraz z końcem wojny radziecko-afgańskiej.

Przyboczny ibn Ladena

Ibn Laden hodował konie w Sudanie, a Zawahiri stał się widmem, pod przybranymi nazwiskami i z fałszywymi paszportami w kieszeni podróżował praktycznie po całym świecie, prowadząc kwestę – oficjalnie na rzecz kuwejckiego Czerwonego Krzyża, a w rzeczywistości na Islamski Dżihad. W tym celu był nawet w Dolinie Krzemowej. By zanieść dżihad do Czeczenii, zajrzał do sąsiedniego Dagestanu, był też na Bałkanach. Bułgarzy świetnie wiedzieli, że przez trzy tygodnie bawił w pewnej górskiej wiosce, ale bali się go wydać rządowi egipskiemu z obawy przed zemstą terrorystów.

Zbiórka zakończyła się klapą, podobnie jak jego samodzielna działalność. Wzbudzanie fal terroru doprowadziło do rozłamu w ramach Egipskiego Dżihadu i sprowadziło na organizację gniew zwykłych Egipcjan, gdy w nieudanym zamachu na egipskiego premiera zginęła 12-letnia dziewczynka. Także wysiłki pogodzenia egipskich islamistów spełzły na niczym. Wspólny, znów nieudany, zamach na Mubaraka, który w 1995 r. przyjechał do Addis Abeby na szczyt Organizacji Jedności Afrykańskiej, doprowadził władze w Kairze do takiej furii, że skutecznie rozbiły wszystkie egipskie siatki terrorystyczne.

Od połowy lat 90. Zawahiri nie odstępował już ibn Ladena na krok. Szef Al-Kaidy przeprowadził właśnie atak na koszary w Arabii Saudyjskiej i wezwał do wojny z USA i Izraelem. W 1998 r. wydali już wspólną fatwę, by muzułmanie mordowali „krzyżowców” wszędzie, gdzie to tylko możliwe. W tym samym roku zdecydowali się na pierwszą wspólną akcję, wysadzenie ambasad USA w Dar es Salaam i Nairobi. Wtedy po raz pierwszy Amerykanie zdali sobie sprawę, jak groźny jest ibn Laden. Później był zamach na niszczyciel USS Cole w Jemenie, ataki na WTC i Pentagon, na dyskotekę na Bali, zamach na Benazir Bhutto, a później strzelanina w Bombaju i nieudane detonacje samolotów zmierzających do USA.

Plany z bazy

Ibn Ladenowi zawsze zależało, by rozpalić ogniska dżihadu na całym świecie. Dziś oprócz centrali, prawie na pewno zlokalizowanej w Pakistanie, pod znakiem Bazy działa jeszcze kilka oddziałów, najsilniejsze na Półwyspie Arabskim i w Maghrebie. Stamtąd Amerykanie spodziewają się kolejnych aktów zemsty po zgładzeniu ibn Ladena. Przynależność do Al-Kaidy przypisuje sobie także somalijski Szabab. Tak rozczłonkowana organizacja jest trudna do namierzenia, choć nie wiadomo, ile informacji uda się wycisnąć Amerykanom z komputerów i notatników zdobytych w Abbottabadzie.

Sami członkowie Al-Kaidy nie wiedzą, co przechowywał ich lider: nazwiska, kontakty czy tylko plany. Mogą więc próbować przyspieszyć przygotowywane zamachy w obawie przed ich wykryciem i udaremnieniem. Z materiałów z domu ibn Ladena wynika, że rozważał on atak na amerykańskie pociągi, a także na słabiej chronione cele w Europie. Według ekspertów, były to jednak tylko plany, bo oficjalny szef Al-Kaidy nie miał już ani pieniędzy, ani możliwości przeprowadzenia spektakularnego zamachu. Jeśli Baza zbierze znów krwawe żniwo na Zachodzie, to za sprawą Ajamana Zawahiriego. O ile wcześniej nie podzieli losu ibn Ladena.

Polityka 21.2011 (2808) z dnia 17.05.2011; Świat; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Poszukiwany Numer dwa"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną