Świat

Iggy top

Kanada czeka na premiera

Lider opozycji: Michael Ignatieff, „Iggy”. Lider opozycji: Michael Ignatieff, „Iggy”. Blair Gable/Reuters / Forum
Po raz czwarty w ciągu ostatnich siedmiu lat Kanadyjczycy wybrali parlament. Liberalną opozycję poprowadził do urn Michael Ignatieff, intelektualista i potomek rosyjskich arystokratów, z apetytem na stanowisko premiera.
Jack Layton - Nowi Demokraci.Blair Gable/Reuters/Forum Jack Layton - Nowi Demokraci.
Gilles Duceppe - Blok Quebecki.Mathieu Belanger/Reuters/Forum Gilles Duceppe - Blok Quebecki.
Elizabeth May - Kanadyjska Partia Zielonych.Todd Korol/Reuters/Forum Elizabeth May - Kanadyjska Partia Zielonych.
Stephen Harper - Konserwatywna Partia Kanady.Mathieu Belanger/Reuters/Forum Stephen Harper - Konserwatywna Partia Kanady.

Drzwi jest dwoje: niebieskie i czerwone. Czerwone to liberałowie, niebieskie – konserwatyści. Tak malował sytuację przed wyborami parlamentarnymi 2 maja liberał Michael Ignatieff, nazywany Iggy, lider opozycji. Kto chce zmiany, powinien przejść przez drzwi czerwone, inaczej konserwatyści znów stworzą kolejny rząd mniejszościowy, a to będzie katastrofa dla społeczeństwa.

Wszystkie kolory Kanady

Takie postawienie sprawy nie spodobało się części mediów. „Żyjemy w demokracji wielopartyjnej – grzmiał publicysta Scott Piatkowski – i nie lubimy, jak się nam mówi, że mamy tylko dwie możliwości”. Nie pozwólmy sobie wmówić – kontynuował – że skoro boimy się niebieskich, to ze strachu mamy głosować na czerwonych, bo inna opcja nie istnieje. Otóż istnieje: to Nowi Demokraci.

Polityka kanadyjska jest bardziej skomplikowana, niż wynikałoby z reklam wyborczych głównych pretendentów, czyli czerwonej partii liberalnej Ignatieffa i niebieskiej partii konserwatywnej dotychczasowego premiera Stephena Harpera. Tuż przed wyborami łeb w łeb z liberałami szli w sondażach socjaldemokraci Jacka Laytona, czyli wspomniana już partia Nowi Demokraci. No a jeszcze jest Blok Quebecki Gillesa Duceppe, reprezentujący interesy kanadyjskich frankofonów. W sumie te cztery partie po poprzednich wyborach w 2008 r. miały 306 z 308 miejsc w kanadyjskim parlamencie federalnym.

Wszystkie wystawiły kandydatów i tym razem, ale swoje listy zgłosiło też 14 innych ugrupowań. Najliczniej partia Zielonych Elizabeth May, a poza nimi, już znacznie skromniej, partie: komunistyczna, marksistowsko-leninowska, libertariańska, dziedzictwa chrześcijańskiego, a także piratów, nosorożców i marihuany. Z Zielonymi był problem, bo głosowało na nich w poprzednich wyborach prawie 7 proc. wyborców, ale w parlamencie reprezentacji nie mieli. Z tego powodu pani May odmówiono miejsca w debacie wyborczej z udziałem liderów partii parlamentarnych. Mogła wystąpić w debacie ugrupowań pozaparlamentarnych, zwanych potocznie fringe parties, partiami marginalnymi, ale nie skorzystała, bo nie uważa Zielonych za margines kanadyjskiej polityki. Nie doszło do debaty twarzą w twarz Harpera z Ignatieffem, bo byłaby to woda na młyn dla odrzucających mantrę dwojga drzwi.

Kara za zniewagę

Tegoroczne wybory były ciekawe z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze dlatego, że doszło do nich w wyniku zgłoszonego przez liberałów wniosku o wotum nieufności dla mniejszościowego rządu konserwatystów Harpera. To jeszcze nie jest nic nadzwyczajnego ani w polityce Kanady, ani jakiegokolwiek innego kraju demokratycznego. Nadzwyczajny był powód zgłoszenia wniosku: znieważenie parlamentu przez rząd. Polegało ono na ociąganiu się z przedstawieniem parlamentowi pełnej informacji o planach budżetowych rządu. A konkretnie o tym, ile podatnika kanadyjskiego będą kosztowały szykowane przez konserwatystów zakupy amerykańskich myśliwców Stealth, reforma więziennictwa i ulgi podatkowe dla wielkiego biznesu. „Jesteśmy przedstawicielami społeczeństwa – grzmiał Michael Ignatieff w Wysokiej Izbie – ludzie powinni wiedzieć, na co rząd wydaje ich pieniądze. Ten parlament nie wystawia czeków in blanco”.

I nie wystawił. Wniosek o wotum nieufności przeszedł i rząd Harpera musiał odejść, a gubernator generalny, w imieniu głowy państwa, którą jest brytyjska królowa Elżbieta II, rozwiązał parlament. Coś takiego, by rząd odszedł z powodu ignorowania praw parlamentu, zdarzyło się po raz pierwszy w historii wyborczej Kanady, a prawdopodobnie i całej Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, której kraj jest częścią. Ostatecznie jednak ten precedens można uznać za zwycięstwo kanadyjskiej demokracji parlamentarnej.

Ale jakie będą owoce tego zwycięstwa? Tegoroczne wybory to już czwarte w ciągu ostatnich siedmiu lat. Żadna z wielkich partii nie zdołała sformować rządu większościowego, więc Kanadą rządziły parlamentarne mniejszości. To zwykle oznacza niestabilność, gorączkowe szukanie poparcia dla każdego projektu ustawy forsowanej przez rząd, rosnące zniecierpliwienie, ale i apatię wyborców.

Miły pan z wąsikiem

Kanadyjczycy po politykach spodziewają się coraz mniej, choć nie brak problemów do rozwiązania. W porównaniu z sąsiadem na południu, czyli USA, Kanada znacznie lepiej poradziła sobie z globalnym kryzysem, ale notuje wysokie, prawie 8-proc. bezrobocie, napięcia związane z imigrantami spoza kręgu anglosaskiego, niepokój znacznej części społeczeństwa o przyszłość ekonomiczną. Gospodarka to temat przewodni konserwatystów, którzy chcą ją ożywiać ulgami podatkowymi dla wielkiego biznesu i łatwymi kredytami dla małych przedsiębiorstw. Liberałowie stawiają na inwestycje w sektory usług socjalnych i edukacji, ale nie mówią dostatecznie jasno, jak zamierzają je sfinansować – czy aby nie podwyżką podatków? Nowi Demokraci konsekwentnie krytykują czerwonych i niebieskich za uniki w kwestii poprawy kondycji służby zdrowia i praw mniejszości seksualnych.

I to właśnie Nowi Demokraci zdominowali ostatnie dni kampanii. Stało się to za sprawą cudu sondażowego, który z braku lepszego nowego tematu roztrząsały media. To drugi frapujący wątek majowych wyborów: renomowane firmy badania opinii publicznej w ostatnim tygodniu kampanii przedstawiły wyniki wykazujące niespodziewanie wielki wzrost poparcia dla demokratów. Wcześniej partia Laytona, miłego pana z wąsikiem, plasowała się na trzeciej pozycji, choć notowała wzrost, to niezbyt spektakularny. Nagle liczba jej zwolenników podwoiła się. Mogło to oznaczać, że szykuje się koalicja demokratów z liberałami. W ten sposób spełniłoby się marzenie części wyborców o zatrzymaniu konserwatystów. Partia Laytona podoba się zwłaszcza kobietom i ludziom młodym, którzy widzą w Nowych Demokratach szansę na zmianę w stylu Obamy. Layton jest naładowany pozytywną energią, przyjazny ludziom, nie ma na koncie politycznych skandali, oręduje za wartościami lewicowymi, a nurt socjaldemokratyczny jest w Kanadzie silnie zakorzeniony.

Iggy intelektulista

Jeśli Harper nie zdoła utrzymać się u władzy, premierem zostanie zapewne Michael Ignatieff, przywódca partii liberalnej. To trzeci ciekawy wątek kanadyjskich wyborów. Ignatieff do polityki wszedł zaledwie pięć lat temu, kiedy zdobył mandat federalny z ramienia partii liberalnej. I to wszedł ze świata akademickiego w wieku jak na polityka niemłodym. Urodził się bowiem w 1947 r., wcześniej niż na przykład konserwatysta Stephen Harper (1959 r.) czy socjaldemokrata Jack Layton (1950 r.). Ma za sobą bogatą karierę wykładowcy uniwersyteckiego w renomowanych uczelniach w Kanadzie, USA i Wielkiej Brytanii, ale parał się też dziennikarstwem i pisaniem powieści. Jako dziennikarz fascynował się konfliktami na tle etniczno-kulturowym. Pisał pasjonujące reportaże z rozdartej wojną domową Jugosławii, Rwandy i Afganistanu (obszerne fragmenty drukowała u nas „Res Publica Nowa”).

Historyk z wykształcenia, zdobył międzynarodowy rozgłos jako filozof praw człowieka i zwolennik tak zwanych interwencji humanitarnych, czyli użycia siły z zewnątrz w obronie praw jednostek i zbiorowości prześladowanych przez reżimy autorytarne, kiedy wszelkie inne środki perswazji, takie jak sankcje ekonomiczne czy naciski dyplomatyczne, nie prowadzą do zaprzestania gwałcenia tych praw na masową skalę. Dlatego poparł uderzenie na Irak w 2003 r., co jednak po latach uznał za swój błąd, oraz wojnę z talibami w Afganistanie, z czego się nie wycofuje.

Iggy to polityk intelektualista – wielka rzadkość nie tylko w polityce kanadyjskiej. Niech nas jednak nie zmyli to określenie. Ignatieff może nie jest charyzmatyczny, ale przez sześć lat praktykowania polityki coraz lepiej sobie radzi z komunikowaniem się ze zwolennikami, wyborcami i polemistami. Na kolana ludzi nie rzuca, bo i nie chce, ale coraz częściej zbiera burzliwe oklaski i wiwaty publiczności. Przynosi im obamowskie przesłanie, że zmiana jest możliwa i że będzie się starał, by Kanadyjczycy – a szczególnie klasa średnia, także ta ze świeżymi imigranckimi korzeniami – czuli się bezpieczni pod względem socjalnym i ekonomicznym.

Sam pochodzi z rodziny mieszanej, rosyjsko-kanadyjskiej. Rodziny z koneksjami. Jego dziad i pradziad byli rosyjskimi arystokratami w służbie ostatniego cara Mikołaja II, ojciec kanadyjskim dyplomatą, a w rodzinie matki Kanadyjki byli politycy i filozofowie. Ożeniony dwa razy, drugi raz z Węgierką, agnostyk (choć odwiedzający cerkiew i nieprowadzący kampanii w Wielki Piątek), nie ma jednak w sobie dystansu do zwykłych ludzi, jakiego spodziewalibyśmy się po człowieku o takiej biografii.

W oczekiwaniu na premiera

W polityce nie ma jednak litości. Rywale, na czele z konserwatystą Harperem, malowali go jako obcego, mniej kanadyjskiego niż oni, bo przez długie lata mieszkał i pracował za granicą. W jednym z wyborczych klipów aktorka wystylizowana na Ukrainkę potępia Iggy’ego za rzekomą antyukraińskość, no bo przecież potomek rosyjskiej szlachty musi gardzić narodem Kozaków. Taki atak to nie żarty w kraju, który ma wielką i dobrze zorganizowaną społeczność ukraińską. Na niewiele może też Ignatieff liczyć w Quebecu. Choć jak każdy czołowy kanadyjski polityk płynnie przechodzi w przemówieniach z angielskiego na francuski, jest przeciwny ewentualnemu rozwodowi tej prowincji z federalnym państwem kanadyjskim. Gdyby mimo to stanął na czele nowego rządu, z Kanady popłynąłby w świat optymistyczny sygnał, że w demokratycznej polityce wykształciuchy są ciągle w cenie.

Polityka 19.2011 (2806) z dnia 03.05.2011; Świat; s. 41
Oryginalny tytuł tekstu: "Iggy top"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną