Wojny nie dało się uniknąć; konflikt narastał i zmierzał do nieuchronnego starcia. Przewidział ją już ćwierć wieku wcześniej Alexis de Tocqueville pisząc, że Amerykę czeka „najstraszliwsza z wojen domowych”. Ojcowie założyciele, choć sami posiadali niewolników, jak Thomas Jefferson, mieli świadomość zła. Podobnie jak późniejsi przywódcy, którzy zniesieniem niewolnictwa próbowali warunkować przyjęcie do Unii na prawach stanów nowych terytoriów, jak Missouri i Kansas. Było ono jednak podstawą gospodarki USA, kraju wówczas rolniczego, szczególnie na Południu, gdzie na plantacjach bawełny, trzciny cukrowej i tytoniu pracowało prawie 90 proc. niewolników. Wysokie ceny tych produktów zapewniały właścicielom plantacji ogromne dochody.
Zniewolenie Murzynów, uzasadniane wyższością białej rasy, sankcjonowała konstytucja, która uznawała niewolnika za trzy piąte osoby, zabraniała uwalniania zbiegłych Murzynów i nakazywała ich zwrot właścicielom „na żądanie”. Zmiana konstytucji wymagała dwóch trzecich głosów w Kongresie i zatwierdzenia przez trzy czwarte stanów. Tymczasem do wojny liczba stanów wolnych odpowiadała mniej więcej liczbie niewolniczych. Dlatego pokojowa likwidacja niewolnictwa nie wchodziła w grę.
Północ-południe
W połowie XIX w. pogłębiała się przepaść między rolniczym Południem a stopniowo uprzemysławiającą się Północą i zaostrzał spór między abolicjonistami, przeciwnymi niewolnictwu, a obrońcami status quo. Plantatorzy liczyli na ekspansję swoich upraw na bezkresnych terenach zachodniego pogranicza. Obie strony znajdowały religijne argumenty dla obrony swych racji – podziały przebiegały przez te same Kościoły wzdłuż linii północ–południe. W 1859 r. John Brown z grupą bojowników próbował opanować arsenał w Harpers Ferry w nadziei wywołania powstania i obalenia niewolnictwa siłą. Schwytany, zawisł na szubienicy. W następnym roku zrzeszająca abolicjonistów Partia Republikańska nominowała kandydata na prezydenta kongresmena z Illinois Abrahama Lincolna. Nazywał on niewolnictwo monstrualną niesprawiedliwością, która pozwala nieprzyjaciołom wolnych instytucji piętnować Amerykanów jako hipokrytów, i zapowiedział jego zakaz na terytoriach pragnących wejść do USA na prawach stanu.
W listopadzie 1860 r. Lincoln został wybrany na prezydenta. W grudniu Karolina Południowa, stan o największej koncentracji niewolników, ogłosiła secesję. W styczniu i lutym następnego roku z Unii wystąpiło kolejnych sześć stanów: Missisipi, Floryda, Alabama, Georgia, Luizjana i Teksas. W ich ślady pójdzie później pięć dalszych. Secesjoniści tworzą Skonfederowane Stany Ameryki (CSA), wybierają na tymczasowego prezydenta senatora z Missisipi Jeffersona Davisa i w marcu uchwalają konstytucję nowego państwa. Wzoruje się ona na konstytucji USA, z wyjątkiem zapisu o ochronie niewolnictwa. 12 kwietnia siły konfederatów atakują federalny fort Sumter w Charleston. Lincoln odpowiada apelem o mobilizację wojsk w celu stłumienia rebelii.
Biali-czarni
Lincoln do ostatniej chwili próbował zapobiec wojnie. W mowie inauguracyjnej 4 marca wyciągnął rękę do separatystów mówiąc: „nie jesteśmy wrogami, lecz przyjaciółmi”. Zapewnił ich, że nie naruszy instytucji niewolnictwa tam, gdzie ona istnieje, ale podkreślił, że secesja jest nielegalna i że będzie bronił integralności kraju. Konfederaci też ogłosili, że bronią jedynie swej wolności przed tyranią rządu federalnego. Deklaracje te ułatwiły później mistyfikowanie historii wojny secesyjnej i wybielanie niewolnictwa jako systemu sielankowo-paternalistycznego, gdzie czarnym powodziło się lepiej niż ich wolnym braciom na Północy. Żołnierze Północy nie bili się o zniesienie niewolnictwa, a o jedność kraju – podkreślano sugerując moralną symetrię między obu stronami. Ale jedność Unii jako powód wojny pojawiła się dopiero, kiedy USA stanęły przed widmem rozpadu i zapobiegnięcie temu stało się celem nadrzędnym. Zawsze jednak chodziło o niewolnictwo. Lincoln nie chciał akcentować tej kwestii, gdyż sympatyzujące z Konfederacją lub oparte na gospodarce niewolniczej stany graniczne – Kansas, Missouri, Maryland i inne – także mogły odłączyć się od Unii. Rasistowskie uprzedzenia istniały wszędzie.
Unia oczekiwała szybkiego zwycięstwa. Miała więcej ludzi i poczucie moralnej słuszności. Tej ostatniej nie brakowało wszakże i południowcom. Po początkowych zwycięstwach Jankesów ich kampania stanęła w miejscu, m.in. wskutek kunktatorstwa naczelnego dowódcy gen. George’a B. McClellana, którego Lincoln w końcu zwolnił. Wojna toczyła się niemal w całości na Południu, ale wojska Unii nie potrafiły zadać konfederatom decydującego ciosu. We wrześniu 1862 r. kosztem ogromnych strat pokonały ich pod Antietam, ale w grudniu tego roku poniosły dotkliwą klęskę pod Fredericksburgiem. W styczniu 1863 r. Lincoln ogłosił proklamację o wyzwoleniu niewolników, co zachęciło ich do ucieczki z plantacji. Podniosło morale w północnych stanach i zasiało panikę na Południu. Zaciąg czarnych do wojska wzmocnił siły Unii, kiedy werbunek białego rekruta stawał się coraz trudniejszy. Pod koniec wojny w armii Północy walczyło 180 tys. Murzynów.
Kluczowa bitwa
Punktem zwrotnym była bitwa pod Gettysburgiem 1–3 lipca 1863 r. Miasteczko to leży w Pensylwanii, na północ od Waszyngtonu, i głównodowodzący siłami Południa gen. Robert Lee dostrzegł szansę okrążenia stolicy i zmuszenia Lincolna do rozmów pokojowych. Ruszył na Gettysburg z 75 tys. żołnierzy i pierwszego dnia bitwy był bliski zwycięstwa. Unia zdążyła jednak ściągnąć posiłki – urosły one do ponad 83 tys. – a nieporozumienia między Lee i podwładnymi opóźniły jego działania. Trzeciego dnia bitwy piechota konfederatów przypuściła frontalny atak pod dowództwem gen. George’a E. Picketta. Jankesi obronili jednak Gettysburg i zadali wrogowi ogromne straty – zginęło 75 proc. ludzi Picketta. Straty obrońców były pięciokrotnie mniejsze. 4 lipca Lee wydał rozkaz odwrotu.
Gettysburg, podobnie jak inne bitwy, ukazał zapóźnienie taktyki ówczesnych wojsk w stosunku do modernizacji broni. Wynalezione przed wojną gwintowane lufy muszkietów radykalnie poprawiły ich zasięg i celność, co znacznie ułatwiło walkę obronną. Tymczasem dowódcy, jak gen. Lee, uparcie stosowali frontalny atak piechoty w szyku zwartym zgodnie z panującą wtedy na świecie doktryną militarną. Obliczono, że 90 proc. takich ataków w czasie wojny secesyjnej załamało się przy kolosalnych stratach atakujących. Od wojny tej rozpoczyna się okres dominacji walki defensywnej, w okopach, stosowanej później w czasie I wojny światowej. Wiele zresztą wątków i epizodów wojny secesyjnej jakby zapowiadało hekatombę wojen XX-wiecznych: masowa rzeź, ataki na cywilów, obozy dla jeńców wojennych, w których więźniowie umierali z głodu i chorób.
Narodziny wolności
W cztery miesiące po Gettysburgu, na poświęceniu cmentarza poległych w bitwie, Lincoln wygłosił dwuminutowe, legendarne dziś przemówienie, w którym powiedział, że Ameryka przeżywa „nowe narodziny wolności”, dowodząc, że „rząd ludu, przez lud i dla ludu nie zniknie z powierzchni ziemi”. W XIX w. uważano demokrację za chimerę – republiki rodziły się i ginęły pod naporem sił starego porządku. Do zwycięstwa republiki amerykańskiej było jednak jeszcze daleko. Konfederaci zażarcie bronili swoich miast i odmawiali poddania się, licząc na zmęczenie Północy wojną. Brak sukcesów Unii w 1864 r. wywołał niepokój, że Lincoln przegra wybory na drugą kadencję i zastąpi go kandydat demokratów George McClellan – zdymisjonowany dowódca – który opowiadał się za pokojem i utrzymaniem niewolnictwa. Dopiero zdobycie Atlanty we wrześniu przez wojska gen. Williama T. Shermana ostatecznie przeważyło szalę. Armia konfederacka topniała nękana dezercjami. W listopadzie Lincoln wygrał walkę o reelekcję. Shermana obwołano największym generałem od czasu Napoleona.
Na początku 1865 r. wojska Unii zdobywają kolejne miasta Południa. W styczniu Izba Reprezentantów uchwala 13 poprawkę do konstytucji znoszącą niewolnictwo. Po inauguracji swej drugiej kadencji Lincoln przyjeżdża do Richmond, stolicy Konfederacji, gdzie płoną pożary wzniecone przez uciekających secesjonistów. Czarni mieszkańcy otaczają prezydenta i dotykają go, aby się przekonać, czy ich Mojżesz naprawdę do nich przyjechał. 9 kwietnia w Appomattox w stanie Wirginia spotykają się: gen. Robert Lee i dowódca sił Unii gen. Ulysses Grant. Lee poddaje swoją Armię Północnej Wirginii. Bezwarunkowa kapitulacja kończy wojnę, chociaż wojska Południa nie wszędzie składają broń. W miastach Północy huczą saluty armatnie, ale scena w Appomattox – jak przedstawia ją znakomity film dokumentalny „Wojna domowa” Kena Burnsa – odbywa się w innym nastroju. Grant jest w zabłoconym mundurze szeregowca, dominuje zmęczenie i ulga, że nareszcie się skończyło.
Odpowiadając na pojednawcze deklaracje Granta, Lee wezwał żołnierzy Konfederacji do złożenia przysięgi na wierność USA. Jego postawa ułatwia południowcom pogodzenie się z klęską. Większość idzie w ślady generała, chociaż zdarzają się samobójstwa fanatycznych oficerów. Przez chwilę może się wydawać, że bolesny konflikt wygaśnie w duchu narodowego pojednania. W drugiej mowie inauguracyjnej Lincoln apelował przecież: „Bez złej woli wobec nikogo, z miłosierdziem dla wszystkich, (...) starajmy się uczynić wszystko, aby osiągnąć sprawiedliwy i trwały pokój”.
Obywatele drugiej kategorii
14 kwietnia 1865 r. John Wilkes Booth śmiertelnie ranił Lincolna w Ford’s Theater w Waszyngtonie. Prezydent umarł następnego dnia. Stało się jasne, że wojna będzie trwać, tylko inaczej.
W grudniu tego samego roku w miejscowości Pulaski, w stanie Tennessee, powstaje Ku-Klux-Klan. Lokalne rządy w południowych stanach uchwalają ustawy wzorowane na przedwojennych czarnych kodeksach, które ograniczają prawa wyzwolonych Murzynów, krępując np. ich swobodę poruszania się. W odpowiedzi Kongres unieważnia kodeksy i upoważnia rząd do ochrony praw Murzynów. I wysyła na południe wojsko, które przez następne 12 lat ma stać na straży tych reform. Okres tzw. rekonstrukcji – polityki reintegracji stanów południowych i włączania byłych niewolników do normalnego życia – okazuje się fiaskiem. Uchwalona w 1869 r. 15 poprawka do konstytucji, przyznająca prawo do głosowania bez względu na kolor skóry, pozostaje na Południu na papierze. Terrorem, oszustwami i siłą pieniądza południowcy czynią z Murzynów obywateli drugiej kategorii. Wynika to częściowo z niekonsekwencji postępowania władz federalnych, w których nie ma – jak i na całej Północy – zgody co do sensu emancypacji Afroamerykanów. Czy byłoby inaczej, gdyby nie zabrakło charyzmatycznej, jednoczącej postaci Lincolna?
Na początku XX stulecia w południowej części Stanów Zjednoczonych, potocznie zwanej Dixie, obowiązują już lokalne segregacyjne „prawa Jima Crowa”, egzekwowane za pomocą linczów. Północ wolała się nie mieszać.
Duchy przeszłości
Pamięć o wojnie secesyjnej długo pielęgnowano w duchu zakłamującej prawdę historyczną polityki pojednania. W 1913 r., na uroczystościach 50 rocznicy bitwy pod Gettysburgiem, prezydent Woodrow Wilson ani słowem nie wspomniał o niewolnictwie. W dwa lata później na ekranach ukazał się film D.W. Griffitha „Narodziny narodu” – najkosztowniejsza produkcja owych czasów – w którym wyzwolonych Murzynów w okresie Odbudowy ukazano jako podludzi i brutali z przyjemnością dręczących białych; dopiero ludzie w białych kapturach ratują ich z opresji. „Przeminęło z wiatrem”, według powieści Margaret Mitchell, przedstawiło czasy przed wojną jako sielankę rasowej harmonii pod rządami rycerskich arystokratów-plantatorów. Film, największy kasowy hit wszech czasów, utrwalił nostalgiczny obraz walki konfederatów jako romantycznego czynu w szlachetnej, choć przegranej sprawie. Wizerunek ten powielali nawet czołowi historycy pierwszej połowy stulecia. Porzucono go dopiero w latach 60., kiedy czarni wywalczyli równe prawa.
Według badań Pew Research Center, 56 proc. Amerykanów uważa, że tamta odległa wojna o niewolnictwo ma znaczenie dla obecnego życia publicznego. Tymczasem 150 rocznicę obchodzi się tylko na szczeblu stanowym, gdzie zaczynają się już widowiska-rekonstrukcje sławnych bitew. Rząd federalny o niej milczy – nie powołano centralnej komisji obchodów jak w stulecie w 1961 r. Można podejrzewać, że chodzi o niewywoływanie duchów przeszłości. A są one wciąż obecne.
Na dawnej plantacji cukru pod Nowym Orleanem przewodniczka pokazuje turystom kunsztowne pokoje pałacu, budzące westchnienia, jak żyło się jego mieszkańcom. Żeby się dowiedzieć, kto pracował w posiadłości i gdzie mieszkał (w czworakach kilometr dalej), trzeba zapytać. Rok temu gubernator Wirginii Rob McDonnell słowem nie wspomniał o niewolnictwie w oświadczeniu z okazji Miesiąca Historii Konfederacji. W Georgii i Karolinie Południowej przez kilkadziesiąt lat toczyły się spory o flagę konfederatów – niebieski krzyż z 13 gwiazdami na czerwonym tle. Parlamenty tych stanów uchwaliły kiedyś, że flagi te mają powiewać nad kapitolami. W Karolinie dopiero kampania prowadzona przez Afroamerykanów, z bojkotem stanu włącznie, doprowadziła do przeniesienia flagi z parlamentu na cmentarz wojskowy. Publiczne eksponowanie barw Dixie popiera Shelby Foote z Missisipi, autor monumentalnej książki o wojnie secesyjnej. Na prywatnych posesjach i samochodach na Południu flagę z krzyżem i inne symbole Konfederacji widuje się często. Ich właściciele mówią, że chodzi im tylko o hołd złożony tradycji i poświęceniu ich przodków dla sprawy. Szlachetnej, choć straconej.
Z badań opinii publicznej wynika, że po 150 latach Amerykanie wciąż niechętnie przyznają, że problem niewolnictwa był główną przyczyną wojny secesyjnej – uważa tak 38 proc. społeczeństwa, podczas gdy 48 proc. jest zdania, że chodziło przede wszystkim o „suwerenne prawa stanów do wyboru własnego sposobu życia”. Tę ostatnią opinię – odbicie zafałszowanego obrazu wojny – wyraża aż dwie trzecie białych Amerykanów i jest ona dużo bardziej rozpowszechniona na południu niż na północy kraju.
Wojna secesyjna nadal dzieli Amerykę. Jej pamięć wciąż jest wybiórcza, ponieważ – jak napisał w dzienniku „New York Times” Edward Ball – rzetelny rozrachunek z nią „wymaga zaakceptowania, że mamy tragiczną historię, na którą musimy stale nakładać maskę nadziei”. Nie wszystko przeminęło z wiatrem.
Autor jest korespondentem PAP w Waszyngtonie.