Rahmad, staruszek tak chudy, że na jego palcach widać każdą kosteczkę, przygląda się im w milczeniu. Maszerują w dziesięciu. Kiedy wznoszą nagle okrzyk bojowy, przypadają do ziemi i mierzą do niewidzialnego wroga, jest w ich oczach buta, zapiekłość. Ale jest też – strach. W końcu podnoszą się, zbierają pałki i tarcze, po czym dwójkami ruszają przed siebie, w każdej chwili gotowi do odparcia prawdziwego ataku. – Są jak okupacyjne wojsko. Wypychają nas, Ujgurów, z ziemi ojców – szepce Rahmad.
Chińskich żołnierzy można zobaczyć w każdym ujgurskim mieście. W Kaszgarze, Gomie i Hotan paradują w pełnym rynsztunku, niespokojnie rozglądając się dookoła. W Urumczi, stolicy Xinjiangu, muzułmańskiej prowincji Chin, wojsko zapuszcza się nawet na Erdaoqiao Market, ostatni ujgurski kwartał w mieście.
Późnym popołudniem Ujgurzy schodzą się tutaj na pilaw, czyli palący usta ryż z baraniną, herbatę, szklaneczkę jogurtu. Mówią, że wieloletni konflikt z chińskim najeźdźcą można opisać kilkoma zdaniami.
Według nich, stłoczeni na wschodnim wybrzeżu Chińczycy, coraz bardziej majętni i zachłanni, na gwałt potrzebują przestrzeni, ropy naftowej i gazu ziemnego, w co bogaty jest Xinjiang. Więc Ujgurzy, rugowani z urzędów i domów, spychani są na pustynię Takla Makan.
Statystyki potwierdzają tę tezę. Jeśli wedle spisu ludności z 1953 r. trzy czwarte mieszkańców Urumczi, przy garstce Chińczyków, stanowili Ujgurzy, dziś ta proporcja się odwróciła.
Z pięściami do bicia
Ujgurzy są ludem pochodzenia tureckiego. W Chinach jest ich 8 mln. Mają własny alfabet, religię, po swojemu ustawiają zegarki, dwie godziny wcześniej od czasu pekińskiego. Ziemie dzisiejszego Xinjiangu, obok Tybetu i Mongolii Wewnętrznej największej prowincji kraju, zamieszkują od tysiąca lat. Pod panowanie Chińczyków dostali się dopiero pod koniec XIX w., nigdy nie układając poprawnych stosunków z cesarstwem, a potem komunistycznym rządem. Prawo do autonomii lub własnego państwa – do czego nawołują co radykalniejsi – wywodzą z trzech krótkich okresów niepodległości. Banknoty ostatniej Republiki Wschodniego Turkiestanu, ogłoszonej w 1933 r., a brutalnie zdławionej przez Mao Zedonga szesnaście lat później, do dziś są symbolem przyszłego państwa Ujgurów. Pisze o tym Michael Dillon w książce „Xinjiang. China’s Muslim Far Northwest”.
Niełatwo namówić ich na rozmowę. Odkąd w latach 90. Chińczycy, dziś panoszący się jak zaraza, zaczęli przysyłać swoich kupców, urzędników, policjantów, w Ujgurach narasta przekonanie, że coraz liczniejsi są też agenci bezpieki.
Kiedy już odważą się mówić, potrafią żalić się godzinami. Ze szkół niemal wyrzucono język ujgurski. Dzieci, nie rozumiejąc, po chińsku uczą się biologii, chemii, matematyki. Studentów poszczących w czasie ramadanu, muzułmańskiego miesiąca postu, wyrzuca się ze studiów. Podróż do Mekki można odbyć tylko w zorganizowanej przez władze grupie, suto opłacając się za przyznanie paszportu, na co dzień złożonego w szufladzie chińskiego urzędnika. Tylko w ostatnich latach zamknięto miejsca kultu w Orda Padishahim, Khuji i Ujma Mazar. Zakazane jest nawet publiczne prowadzenie modlitwy. Niezwykły jest widok tysięcy mężczyzn w pustynnej oazie Saybagh, kiedy w ciszy oddają pokłony Najwyższemu. – Chińczycy mają nas za leni, nieuków i fanatyków religijnych – skarżą się Ujgurzy.
Jeśli Europejczyk chciałby się o tym przekonać na własnej skórze, powinien zapuścić brodę i wejść w Urumczi do chińskiej restauracji. Dopóki kelnerzy i goście nie zdadzą sobie sprawy z pomyłki, będą naśmiewać się, pouczać, a nawet rzucą się z pięściami do bicia. Jeszcze podlej traktowani są Ujgurzy w bogatych prowincjach wschodnich. Ruchi, 19-letnia Induska z brytyjskim paszportem, po kilku miesiącach pracy w szkole językowej w Pekinie przenosi się właśnie do indonezyjskiej Dżakarty. Nie było dnia – opowiada – by z powodu ciemnej karnacji nie zaczepiono jej na ulicy w wulgarny sposób. – Chińczycy są przekonani, że jestem Ujgurką. Każą mi wracać do siebie na pustynię – mówi Ruchi.
Chiński rząd, od lat głosząc, że w istocie walczy z islamskim fundamentalizmem, zaostrzył kurs po atakach z 11 września. Media wielokrotnie donosiły o ujgurskich bojownikach w obozach al-Kaidy w Azji Środkowej, utrzymując, że reprezentują oni poglądy szerokiej większości. W doklejeniu Ujgurom łatki terrorystów wydatnie pomogli Amerykanie, wpisując na listę organizacji terrorystycznych nikomu nie znany Islamski Ruch Wschodniego Turkiestanu (ETIM).
O tym, jakimi Ujgurzy są radykałami, można przekonać się w Kaszgarze, sercu ujgurskiej ziemi, gdzie przed meczetem Id Kah kobiety karmią niemowlęta piersią. Dr Rian Thum, historyk z amerykańskiego Uniwersytetu Harvarda, proponuje straszenie fundamentalizmem włożyć między bajki. Popijając piwo w letnim ogródku w Kaszgarze opowiada, że przez lata, odkąd podróżuje do Chin, poznając język i kulturę Ujgurów, zaledwie parokrotnie spotkał się ze śladami ortodoksji religijnej. – Do dżihadu, czyli świętej wojny przeciw niewiernym, nawołuje garstka radykałów. Chińczycy umiejętnie to wykorzystują, wpisując podbój Xinjiangu w globalną wojnę z terrorem – mówi dr Thum.
Xinjiang jak Tybet
Stłamszeni przez potężnego sąsiada, Ujgurzy wielokrotnie podnosili głowę, wyżynając najeźdźców. Po raz ostatni ulice Urumczi spłynęły krwią 5 lipca 2009 r. Kilka dni wcześniej do miasta dotarła wiadomość o dwóch ujgurskich robotnikach z fabryki zabawek, zabitych z rąk Chińczyków w dalekiej prowincji Guangdong. W niedzielne popołudnie setki Ujgurów wyszło na ulice, domagając się uczciwego śledztwa i ukarania winnych. Pokojowa demonstracja przerodziła się w rzeź. Ostrzelani przez policję Ujgurzy wyciągali Chińczyków z autobusów miejskich, restauracji, domów, dźgali nożami, tłukli kijami i kamieniami. Uzbrojeni w noże i metalowe pręty Chińczycy wzięli odwet dwa dni później. Oficjalnie zginęło 197 osób, głównie Chińczyków. Międzynarodowe organizacje praw człowieka podają, że liczba ofiar po stronie ujgurskiej mogła być znacząco wyższa. Wciąż nie ma śladu po dziesiątkach aresztowanych. Za udział w zamieszkach na karę śmierci skazano przynajmniej 25 demonstrujących. Władze podwoiły budżet na bezpieczeństwo prowincji, w praktyce przeznaczając na rozbudowę posterunków policji i wojska setki milionów dolarów.
Obok walki z fundamentalizmem, właśnie rozwój zacofanych ziem zachodnich jest sztandarowym hasłem rządu w Pekinie. Cegła po cegle, ustępując miejsca szklanym wieżowcom, znika stare miasto w Kaszgarze, z wielowiekową architekturą, ciasnymi uliczkami, meczetami tonącymi w mroku. Żadna z czterech wyrzucanych stąd rodzin, z którymi udało nam się porozmawiać, nie dostała za zburzony dom odszkodowania. Dźwigi i koparki można zobaczyć w każdym najmniejszym ujgurskim miasteczku. Wzdłuż drogi łączącej południową część prowincji z resztą kraju, w szczerym polu, powstają miasta zasiedlane przybyszami z interioru. „China Daily” podaje, że w tym roku rząd zainwestuje w Xinjiangu 1,5 mld dolarów. Cytowany przez gazetę wicepremier Li Keqiang utrzymuje, że ma to pomóc zbudować stabilny i nowoczesny region.
Stoją temu na drodze targi zwierzęce, zamykane pod pretekstem walki z chorobami pochodzenia zwierzęcego. Stoją temu na drodze tradycyjne targi zwierzęce, zamykane jeden po drugim. Widzieliśmy, jak zjeżdżają się tam wieśniacy w pokrytych kurzem, zbyt obszernych marynarkach. Bez końca zaglądają w pyski osłów, koni i baranów. Obejmują potem dłoń sprzedającego, ślinią palec wskazujący prawej ręki na znak zgody, odchodzą, ale zaraz wracają, bo niewielu zmarnuje niedzielę na pospieszne dobicie targu.
Nietrudno znaleźć w tym wszystkim podobieństwa do podboju Tybetu. Jeśli jednak Tybetańczycy mają Dalaj Lamę, laureata pokojowego Nobla, przyjmowanego z honorami przez najmożniejszych władców świata, to Ujgurzy nie rozpoznaliby swojej liderki na ulicy.
Walka o sprawiedliwość
Twarzą ujgurskiej sprawy uczynili panią Rebiyę Kadeer – bo o niej mowa – sami Chińczycy. Ta 64-letnia kobieta w warkoczami do bioder, w latach 90. odniosła sukces, zaczynając od handlu skórami owiec, a kończąc na rynku nieruchomości. Błędem pani Kadeer było zaangażowanie się w pomoc najuboższym. Za zdradę tajemnicy państwowej wsadzono ją na sześć lat do więzienia, po czym wypuszczono pod warunkiem, że na zawsze wyjedzie z kraju. Od 2005 r. pani Kadeer mieszka w Waszyngtonie, gdzie stoi na czele Światowego Kongresu Ujgurów. W Xinjiangu przypomniano sobie o niej po krwawych zamieszkach sprzed dwóch lat. Z głośników na ciężarówkach dzień i noc głoszono, że osobiście inspirowała pogromy, nazywając ją przy okazji separatystką – w Chinach to inwektywa – oszustką i prostytutką. W proteście Kongres zwołał marsz na chińską ambasadę w Waszyngtonie. Dołączyło kilkudziesięciu demonstrantów, w tym piątka dzieci Rebiyi Kadeer. Z kolejnych sześciu potomków, rozsianych po świecie, dwoje odsiaduje wieloletnie wyroki w chińskich więzieniach.
Jakby temu na przekór, liderka Ujgurów, znana im z imienia, ale już nie z fotografii – w Xinjiangu jest kłopot z dostępem do Internetu – zapowiada zwycięską walkę o sprawiedliwość. – Nie poddam się, dopóki starczy mi sił – powiedziała w wywiadzie dla „New York Timesa”.
W Urumczi słowa zza Pacyfiku brzmią jak pobożne życzenie. W sobotnie popołudnie nad Erdaoqiao Market, ostatnim muzułmańskim kwartale w mieście, zapada pozorny spokój. Kobiety w spódniczkach do kolan, z grubym makijażem, pozują do zdjęć na tle fontanny. Uradowana dzieciarnia dosiada wielbłądzicy, tak ogromnej, że ledwie sięgają jej brzucha. Pochyleni nad herbatą mężczyźni nie chcą rozmawiać o przyszłości. – Inszallah – odpowiadają, jak Bóg da. Rahmad, zasuszony staruszek, wyciąga palec w stronę, gdzie przed chwilą zniknęli chińscy żołnierze i powolnym ruchem przeciąga wzdłuż gardła.
Jeśli rządowi nie zabraknie miliardów juanów, niewykluczone, że za kilkadziesiąt lat Ujgurzy zostaną kolejną atrakcją turystyczną Chin, bezpowrotnie wyrzuceni na pustynię. Może jednak stać się inaczej. Pekin podejmuje ryzyko realnego wepchnięcia Ujgurów w ręce fundamentalistów.