Japońskim technikom udało się wprawdzie położyć nowe linie energetyczne do wszystkich pięciu reaktorów, ale do uruchomienia systemów chłodzenia była jeszcze daleka droga: tablice rozdzielcze zostały zalane w czasie tsunami, nie jest też jasne, czy eksplozje wodoru nie uszkodziły pomp i przewodów, doprowadzających wodę do reaktorów i basenów na zużyte paliwo jądrowe. Przez cały weekend uszkodzone bloki elektrowni polewano z wozów strażackich, przystosowanych do gaszenia wieżowców – mogą one podawać wodę na duże odległości, co pozwala obsłudze uniknąć nadmiernego napromieniowania.
Bilans japońskiego kataklizmu przekroczył tymczasem 20 tys. ofiar. W poniedziałek władze w Tokio podały, że zginęło 8649 osób, a 13 262 pozostają zaginione. Niewielkim pocieszeniem była historia 80-letniej babci i jej 16-letniego wnuka, wydobytych spod gruzów 9 dni po trzęsieniu ziemi. Część zaginionych odnajdzie się zapewne w schroniskach w całym kraju, gdzie przebywa dziś 349 tys. osób, ale większość zostanie z czasem uznana za ofiary śmiertelne. Blisko połowę ewakuowanych – 177 tys. – stanowią mieszkańcy z okolic elektrowni, wywiezieni w związku z zagrożeniem radiologicznym. Rząd japoński uspokaja, że skażenie terenu jest niewielkie, ale zakazał sprzedaży produktów rolnych z prefektury Fukuszima po tym, jak w tamtejszym mleku wykryto podwyższony poziom jodu.
Na jaw wychodzą kolejne zaniedbania operatora elektrowni. Na dwa tygodnie przed katastrofą firma TEPCO zgłosiła japońskiemu nadzorowi atomowemu, że nie wykonała w Fukuszimie 33 przeglądów, m.in. generatorów awaryjnego zasilania systemów chłodzenia jednego z reaktorów. Już dziś wiadomo, że elektrownia zostanie zamknięta, a reaktory, w których doszło do stopienia rdzenia, będą przypuszczalnie zalane betonem, podobnie jak te w Czarnobylu. Po tygodniowym okresie jedności narodowej w Japonii wracają też spory polityczne – lider opozycji odrzucił propozycję premiera, by dołączyć do rządu jako minister ds. zwalczania katastrofy.