Świat

Nie, to nie

Islandczycy nie chcą do Unii

W czerwcu mieszkańcy Reykjaviku wprawili świat w osłupienie, wybierając komika na burmistrza. W czerwcu mieszkańcy Reykjaviku wprawili świat w osłupienie, wybierając komika na burmistrza. Bjørn Giesenbauer / Flickr CC by SA
Islandia złożyła wniosek o przyjęcie do UE. Ale szybko do niej nie wejdzie, bo przeciw akcesji jest 60 proc. mieszkańców.

Rok temu wydawało się, że gorzej być nie może. Lata szaleństw finansowych i życia na kredyt zamieniły Islandię w wielki fundusz spekulacyjny, który zimą 2008 r. roztrzaskał się na skałach kryzysu finansowego. System bankowy złożył się jak domek z kart, islandzka korona straciła dwie trzecie wartości, a kapitał zagraniczny rzucił się do ucieczki. Interes na wyspie zwinął nawet McDonald’s, a w ślad za pieniędzmi ruszyli mieszkańcy – w ubiegłym roku Islandię opuściło 11 tys. osób (ponad 3 proc. społeczeństwa), największa fala emigracyjna od końca XIX w. A po nieszczęściach gospodarczych przyszły plagi naturalne i polityczne.

W marcu Islandia poszła na wojnę z Wielką Brytanią i Holandią, odmawiając zwrotu oszczędności utraconych przez obywateli tych państw w islandzkich bankach. W kwietniu wulkan Eyjafjallajökull uziemił transport lotniczy w Europie, powodując gigantyczne straty. W czerwcu mieszkańcy Reykjaviku wprawili świat w osłupienie, wybierając komika na burmistrza. Jakby złej prasy było mało, w lipcu wyszło na jaw, że na serwerach w Reykjaviku rezyduje portal WikiLeaks, odpowiedzialny za wyciek tajnych dokumentów z Pentagonu. W ramach ratowania wizerunku Islandia postanowiła bowiem zostać ojczyzną wolności słowa i zafundowała sobie najbardziej liberalne prawo prasowe na świecie.

Jedyną odmianą od tych hiobowych wieści było ubiegłoroczne zwycięstwo Jóhanny Sigurđardóttir – ale nie ze względu na otwarty homoseksualizm nowej islandzkiej premier, tylko na jej polityczne pochodzenie. Sigurđardóttir stoi bowiem na czele socjaldemokratów, którzy nigdy wcześniej nie rządzili Islandią i chcą wstąpienia kraju do Unii Europejskiej. Jeszcze w lipcu ubiegłego roku na fali strachu przed skutkami kryzysu nowy rząd złożył wniosek o przyjęcie do UE. Dwa tygodnie temu Bruksela formalnie otwarła negocjacje akcesyjne z Reykjavikiem. Pytanie tylko po co, skoro wejście do Unii popiera zaledwie 25 proc. Islandczyków, a 60 jest przeciwnych.

Euro tak, Unia nie

Pod wieloma względami Islandia do Unii już należy. Jest członkiem strefy Schengen i Europejskiego Obszaru Gospodarczego, przyjęła też dwie trzecie prawa wspólnotowego, a 75 proc. jej eksportu wędruje do Europy. Ale nie będąc formalnym członkiem Unii, nie może wpływać na europejską politykę ani przyjąć wspólnej waluty. Tymczasem kryzys boleśnie pokazał, że nie da się budować gospodarki opartej na usługach finansowych, mając walutę podatną na ataki spekulacyjne. – Islandczycy najchętniej wstąpiliby do strefy euro bez wchodzenia do Unii. Ale nie ma jednego bez drugiego – mówi Katinka Barysch, analityk Centrum Reformy Europejskiej w Londynie. Nie trzeba dodawać, że Islandia nie spełnia dziś ani kryteriów z Maastricht, ani wymogów stabilności makroekonomicznej.

Sigurđardóttir obiecywała akcesję już w 2011 r. Ale zamiar szybkiego wejścia do Unii pokrzyżowało referendum w sprawie pokrycia strat z tytułu upadłości banku Icesave. Rząd chciał zwrócić 3,8 mld euro, wyłożone przez Wielką Brytanię i Holandię na pokrycie strat własnych obywateli, którzy posiadali konta w tym banku. Islandzka opinia publiczna była jednak przeciwna, a prezydent kraju odmówił podpisania ustawy i zarządził pierwsze w historii wyspy referendum, które wygrali oczywiście przeciwnicy zapłaty. Rząd znalazł się w defensywie, a Bruksela za namową Brytyjczyków i Holendrów ostrzegła Reykjavik, że kraj nie wejdzie do Unii, dopóki nie spłaci długów. To ostudziło pokryzysowy zapał Islandczyków do akcesji.

 

 

Ciepło narodowe

Na drodze do Unii leży też dorsz. Od upadku sektora bankowego rybołówstwo jest znów najważniejszą gałęzią islandzkiej gospodarki, a wstępując do UE Islandczycy musieliby otworzyć swoje wody dla rybaków z całej wspólnoty. Na to nie ma jednak zgody – starsi wyspiarze pamiętają jeszcze „wojny dorszowe” z brytyjskimi rybakami i boją się, że Unia splądruje ich łowiska i wykupi firmy połowowe. Dlatego Reykjavik żąda członkostwa z wyłączeniem ze wspólnej polityki rybołówstwa, na co nie zgodzi się z kolei Bruksela – zasoby rybne Islandii to dla pozostałych państw największa, jeśli nie jedyna korzyść z ewentualnego rozszerzenia. Problemem będą też polowania na wieloryby – dla Islandczyków narodowa tradycja, dla Unii karygodne barbarzyństwo.

Ale bardziej niż wejście do Unii zajmuje dziś Islandczyków los rodzimej energetyki. Kanadyjska firma Magma Energy finalizuje właśnie przejęcie czołowego wytwórcy energii geotermalnej, największej inwestycji na Islandii od kryzysu finansowego. Natrafiła jednak na opór, bo Islandczycy uważają ciepło wulkanów za dobro narodowe i nie chcą oddawać go w obce ręce. Na czele społecznego protestu stanęła znana piosenkarka Björk, stwierdzając w jednym z wywiadów, że Kanadyjczycy „sprawdzają, czy da się kupić wszystkie nasze źródła energii”. W sprawę włączył się rząd, który w ramach odkręcania błędów neoliberalnych poprzedników chciałby odzyskać kontrolę nad islandzką energetyką.

By spłacić kredyty zaciągnięte przed kryzysem, Islandczycy emigrują do Norwegii. Według urzędu statystycznego w Oslo do kraju sprowadza się pięciokrotnie więcej Islandczyków niż w latach ubiegłych. Większość z nich osiedliła się w okolicach portowego miasta Stavanger, stolicy przemysłu naftowego Morza Północnego. Z podobnych powodów razem z Islandczykami na południowy zachód Norwegii ciągną także nasi rodacy, wciąż największa mniejszość narodowa na wyspie. Jedni i drudzy znajdują zatrudnienie w dotychczasowych profesjach (Polacy w stoczniach i zakładach przetwórstwa rybnego).

320 tys. Islandczyków, którzy zostali na wyspie, musi mocno zaciskać pasa, ale mimo trudności gospodarczych są w dobrych nastrojach. Iris Erlingsdottir, cięta pisarka i publicystka, tę postawę uważa za pięknoduchostwo i wbrew narodowemu powiedzeniu thetta reddast, jakoś to będzie, pesymistycznie stwierdza: – Moi rodacy zdają się myśleć, że dobre czasy czekają tuż za rogiem, że wszystko się poprawi za kilka miesięcy. Mogę zapewnić, że nic takiego się nie stanie, nie wyjdziemy obronną ręką z sytuacji, na którą pracowaliśmy wiele lat.

Mimo ożywienia w Europie, Islandia pozostaje w recesji. Jej gospodarka skurczy się w tym roku o 3,2 proc. PKB, inflacja sięgnie 6 proc., a kraj wciąż jest na kroplówce MFW (1,4 mld euro). Dwa lata po nacjonalizacji czołowe banki dalej stoją na krawędzi – w czerwcu islandzki sąd najwyższy nakazał im pokryć straty klientów z tytułu ryzyka kursowego kredytów walutowych. Rząd chce w związku z tym dokapitalizować banki, ale nie zgadza się na to parlament. Opozycja boi się, że kraj zbankrutuje pod ciężarem kolejnych zobowiązań – już teraz Islandia jest zadłużona na 150 proc. PKB, a agencje ratingowe grożą kolejnymi obniżkami not islandzkich obligacji.

Islandia z folderu

Kryzys wyszedł na dobre tylko islandzkiej branży turystycznej. Islandia otwiera tegoroczną listę 10 the best value destinations, tworzoną przez Lonely Planet, wydawcę poczytnych przewodników. Za wyspą w zestawieniu znalazły się między innymi RPA, Londyn, Malezja, Las Vegas i Bułgaria. Dostępu do surowych krajobrazów broniły do niedawna zaporowe ceny, tymczasem w zeszłym roku między innymi słaba korona skusiła aż 1,2 mln gości, o 400 proc. więcej niż w 2003 r. Islandia stała się popularnym celem wyjazdów szczególnie zachodnioeuropejskich turystów, Brytyjczyków, Niemców i Francuzów, którym opatrzyły się już banalne tropiki i odkrywają teraz północną egzotykę.

Wśród atrakcji – safari na kutrze wśród wielorybów. Islandzka Rada Turystyki zapewnia, że 95 proc. kilkugodzinnych rejsów kończy się szczęśliwym spotkaniem z morskimi ssakami, pechowym pasażerom armatorzy pozwalają pływać do skutku na jednym bilecie. Dalej oczywiście wulkany, gejzery i kąpiele w basenach zasilanych gorącymi źródłami.

Z samej turystyki Islandia jednak się nie utrzyma, potrzebuje kapitału zagranicznego, który uciekł z wyspy. By go z powrotem przyciągnąć, musi jednak odzyskać wiarygodność gospodarczą i temu właśnie służy wniosek o przyjęcie do Unii. Czymkolwiek zakończą się negocjacje akcesyjne, mają pokazać, że Islandia przyjmuje europejskie standardy nadzoru finansowego, integruje się gospodarczo z Unią i zbliża do strefy euro. Co nie znaczy, że wstąpi do Unii. Jeśli nawet Reykjavik i Bruksela dogadają się co do warunków członkostwa, pozostanie prawdziwa przeszkoda, czyli zatwierdzenie akcesji w islandzkim referendum. Norwegia latami negocjowała z Unią, a gdy dopięła akcesję na ostatni guzik, Norwegowie ją odrzucili – ze strachu przed złupieniem łowisk i zakazem polowań na wieloryby.

Polityka 33.2010 (2769) z dnia 14.08.2010; Świat; s. 81
Oryginalny tytuł tekstu: "Nie, to nie"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną