A już wydawało się, że kryzys koreański wszedł w fazę zawieszenia. Co prawda spokój przerywały kolejne próby jądrowe Północy i inne incydenty, choćby otwarcie tamy na granicznej rzece, której rwący nurt porwał kilku południowokoreańskich wędkarzy i turystów, jednak zdarzenia te nie pogarszały w jakiś dramatyczny sposób i tak lodowatych stosunków Seulu z Pjongjangiem. Wiadomo przecież, że Północ potrafi bombę atomową zbudować i kolejne próby (ostatnią przeprowadzono równo rok temu) tylko o tym przypominały. A tragiczny los wędkarzy, jak wiele podobnych wypadków, Północ łatwo potrafi łatwo wytłumaczyć – gwałtowność wezbrania rzeki uzasadniła koniecznością opróżnienia zbiornika retencyjnego, bo napór wody groził bezpieczeństwu tamy.
Tym razem jednak sprawa jest dużo poważniejsza. Międzynarodowy zespół ekspertów potwierdził podejrzenia Południa, że pod koniec marca to torpeda wystrzelona z północnokoreańskiej łodzi podwodnej zatopiła korwetę „Cheonan”, z którą na dno poszło 46 marynarzy. Orzeczenie zespołu przekonuje nie tylko Seul, ale i Stany Zjednoczone, najbliższego sojusznika demokratycznej Korei. Głosy poparcia dla prezydenta Li Ming Baka popłynęły więc i od Baracka Obamy i od Hilary Clinton, która odbywa turnée po Dalekim Wschodzie.
Oboje pochwalili ostre orędzie telewizyjne Li. „Zdążyliśmy już zapomnieć, że graniczymy z narodem największych podżegaczy wojennych na świecie” mówił prezydent Li i zażądał od komunistów, by przyznali się do zatopienia okrętu i przeprosili. Zwrócił się także do Rady Bezpieczeństwa, by ta nałożyła na Północ dyscyplinujące sankcje.
Sam dał przykład: północnokoreańskie statki i samoloty, pod groźbą ostrzelania, nie mają prawa naruszyć przestrzeni Południa. Seul zamroził także handel z Północą. Ma to być dla niej poważny cios, bo międzysąsiedzkie interesy, warte w zeszłym roku 1,7 mld dol. generują kilkanaście procent północnego PKB. Tyle że zakaz nie jest kompletny. Urzędujący w Seulu minister ds. zjednoczenia uspokoił biznesmanów, że funkcjonować będzie strefa ekonomiczna w mieście Kaesong, już po północnej stronie granicy, gdzie południowokoreańskie firmy mają swoje fabryki.
Tym samym prezydent Li wyczerpał wszystkie pokojowe argumenty nacisku na Północ, która oczywiście zatopieniu korwety zaprzecza. Seulowi została już więc tylko wojna. Li jej nie wyklucza, wystarczy tylko, że Północ zdecyduje się na kolejną prowokację. Trudno w te zapewnienia uwierzyć, bo otwarty konflikt doprowadzi do zbiorowego koreańskiego samobójstwa.
Jeśli koreańskich komunistów od sprawiania problemów nie odwiedzie zdrowy rozsądek, przekonać ich mogą komuniści chińscy. Bawiąca w Pekinie Hilary Clinton z optymizmem stwierdziła, że to właśnie Chiny, mecenas reżimu Kim Dzong Ila, zdyscyplinuje niesfornego sojusznika.