Tylko jerozolimska policja nie musi płacić za zaszczyt rozmowy z Ehudem Olmertem. Wszyscy inni, chcąc się z nim spotkać lub posłuchać, co ma do powiedzenia, muszą sięgnąć głęboko do kieszeni. Wystarczy zatelefonować pod numer Dona Epsteina. Mieszkający na Manhattanie impresario rozlicznych celebrytów i właściciel firmy Greater Talent Network (GTN) ma także wyłączność na talenty Olmerta.
A zamówień nie brakuje. Ehud Olmert, otoczony aromatem hawańskich cygar, ubrany w garnitury szyte przy słynnej ulicy Savile Row w Londynie, jest dobrym rozmówcą i jeszcze lepszym prelegentem. Zdolny człowiek. Niektórzy powiadają: zdolny do wszystkiego. Za usługę trzeba było płacić 45 tys. dol. plus koszty podróży i apartamentu w pięciogwiazdkowym hotelu. Do kasy impresariatu wpływała jedna czwarta tej sumy. Ile naprawdę wędrowało do kieszeni zaproszonego gościa i na jaką sumę oszukał urząd skarbowy, ustaliła ostatnio pani Musja Arad, przewodnicząca sądu okręgowego w Jerozolimie.
Wielu nie szczędziło grosza, aby wysłuchać, co ma do powiedzenia osoba dawniej reklamowana jako jeden z najważniejszych liderów świata, a teraz powszechnie znana jako skorumpowany polityk, który wkrótce – być może – zakończy karierę w więzieniu.
Na wszystkich etapach kariery, od 1973 r., gdy po raz pierwszy uzyskał mandat posła do Knesetu z ramienia prawicowej partii Likud, poprzez stanowiska ministra różnych resortów i burmistrza Jerozolimy, aż do funkcji premiera, Ehud Olmert uwielbiał podróżować. Zawsze z klasą – i zawsze pierwszą klasą. Podczas jednej podróży przez Atlantyk przyjmował trzy, często cztery zaproszenia. Każda instytucja pragnąca go gościć przesyłała należność za bilety lotnicze do biura podróży Rishon Tours w Riszon Le-Cijon, mieście odległym i niebudzącym większego zainteresowania. Olmert odbierał jeden bilet, pozostałe mógł wykorzystać w dowolnym czasie i w dowolnym celu. Mógł je sprezentować członkom rodziny lub zaufanym współpracownikom albo zamienić na gotówkę. Pomysł prosty, a przynosił spore dochody. Proceder mógłby trwać w nieskończoność, gdyby ktoś „życzliwy” nie doniósł o nim policji.
Afera z lamusa
Przez kilka ostatnich tygodni były premier przebywał za granicą. Nikt nie wie, dokąd i w jakim celu pojechał. Jako prywatny biznesmen i członek zarządu firmy Silikat w Dimonie, na pustyni Negew, nikomu przecież nie musi się tłumaczyć. W 2004 r., jako minister przemysłu i handlu, wbrew opinii ekspertów udzielił firmie Silikat dotacji rządowej w wysokości 15 mln dol. Państwo Izrael wspiera finansowo inwestycje na tzw. obszarach rozwojowych. W transakcji pośredniczył mecenas Uri Messer, serdeczny przyjaciel Olmerta. W młodości prowadzili wspólną kancelarię adwokacką. Policja podejrzewała ich o pobranie wysokiej prowizji za załatwienie sprawy, ale akta odłożono na półkę; brakowało wyraźnych dowodów winy. Teraz, w obliczu innych podejrzeń, znów wyciągnięto je z lamusa.
W przeciwieństwie do Olmerta, Messer nie nosi szytych na miarę ubrań i nie pali drogich cygar. Jego jerozolimska kancelaria nie kłuje w oczy przepychem. Ale każdy człowiek interesu wiedział, że Uri ma wstęp tam, gdzie innych się nie wpuszcza, i że to, co urzędnicy państwowi załatwiają miesiącami, on przepchnie w mgnieniu oka.
Przekonał się o tym Gabriel Sebbag, zamożny przedsiębiorca, który pragnął zbudować w pobliżu lotniska Nevatim na pustyni Negew warsztaty lotnicze. „Moje podanie o przyznanie odpowiedniego terenu pod budowę pokrywało się kurzem w rozmaitych urzędach i ministerstwach, aż ktoś otworzył mi oczy: idź do Messera, on ci pomoże – opowiadał Sebbag reporterom dziennika „Ha’aretz” w Tel Awiwie. – Posłuchałem rady i sprawa była załatwiona w ciągu miesiąca. Minister Olmert powołał specjalną komisję, która bez szemramia zatwierdziła projekt”.
Dzięki sprawie Gabriela Sebbaga śledczy wnikliwiej przyjrzeli się przyjaźni Messera z Olmertem. Wynik: minister Olmert zmuszał podległe mu biuro inwestycji do udzielania wielomilionowych rządowych grantów firmom, które były klientami Messera – często wbrew zaleceniom ekspertyz.
Uri Messer załamał się w areszcie śledczym i zaczął zeznawać. W nagrodę został zwolniony do aresztu domowego.
Nieświęta Ziemia Święta
W Jerozolimie czekają już na Olmerta cztery akty oskarżenia, obejmujące jego działalność w ciągu ostatnich piętnastu lat. Śledztwo w sprawie numer pięć dopiero się zaczęło. Prasa izraelska pisze, że to największa afera korupcyjna od czasu powstania państwa. Dotyczy współpracy z firmą deweloperską, która zbudowała ogromny kompleks mieszkaniowy Holy Land.
Zezwolenie na budowę projektu wymagało daleko idących zmian w planie zagospodarowania przestrzennego Jerozolimy. Zamiast zieleńców – zbudowano pięć połączonych ze sobą wielopiętrowych apartamentowców. Znani architekci ubolewali, że kłóci się to z tradycyjną zabudową miasta. A prokuratura uważa, że bez milionowych łapówek korekta planów urbanistycznych miasta, którego burmistrzem przez dziesięć lat (1993–2003) był Ehud Olmert, a następnie Uri Lupolianski, nigdy nie zostałaby zatwierdzona.
Wydział antykorupcyjny ma na celowniku sześciu tymczasowo zatrzymanych wyższych urzędników magistratu, wśród nich także byłego już burmistrza Uriego Lupolianskiego. Pierwszoplanowym bohaterem afery jest główny inwestor projektu Holy Land, wieloletni przyjaciel Olmerta, aresztowany niedawno 61-letni Awigdor Kellner. Ponoć wzbogacił decydentów o wiele milionów dolarów. Olmert nie figuruje na liście podejrzanych. Policji nie udało się zebrać obciążających dowodów. Ale prokuratorzy przygotowujący akt oskarżenia zadają sobie pytanie: czy bez jego poparcia budowa Holy Landu byłaby możliwa? Znalezienie udokumentowanej odpowiedzi może trwać miesiące, a nawet lata. Ehud Olmert, człowiek niezwykle inteligentny, prawnik z wykształcenia, doświadczony w licznych poprzednich przesłuchaniach, łatwo nie wpadnie w zastawione sieci.
Wypchane koperty
Im wyżej piął się Olmert po szczeblach politycznej kariery, tym bardziej rosły jego prywatne potrzeby. Miłym uśmiechem, przyjacielskim klepnięciem po ramieniu, zaproszeniem na kolację do wytwornej restauracji zjednywał sobie przyjaciół. Oczywiście tylko takich, którzy skłonni byli odwdzięczyć się za zaszczyt usługą lub gotówką.
Amerykański biznesmen Morris (Mosze) Talansky tak był zaszczycony przyjaźnią popularnego polityka, że podczas każdej wizyty w Izraelu przywoził mu kopertę wypchaną banknotami. Proceder ten trwał piętnaście lat. Przesłuchiwany przez prokuraturę Talansky przyznał się do współfinansowania niektórych kampanii wyborczych Olmerta. Po złożeniu zeznań pozwolono mu wrócić do USA. Podpisał zobowiązanie, że stawi się na sali sądowej jako świadek oskarżenia.
Koperty z dolarami odbierała szefowa gabinetu Olmerta Szula Zaken; i ona dziś przebywa w areszcie. Zaken była najpierw sekretarką w kancelarii Olmert&Messer, a potem szefową biura Olmerta na kolejnych szczeblach jego kariery. Zna wszystkie tajemnice szefa, meandry jego wspinaczki na szczyt. Ale dziś milczy. Może gdy prokuratura zapewni jej status świadka koronnego, wówczas zacznie mówić.
Koperty Talanskiego przechowywał w swoim sejfie adwokat Uri Messer. Miał oddać je Olmertowi, kiedy ten będzie potrzebował gotówki. Na co? Na przykład na zakup domu przy ulicy Cremieux w Jerozolimie za jedyne 2,5 mln dol. Będąc już premierem Ehud Olmert przyznał się do zainkasowania 175 tys. dol. od Morrisa Talanskiego. Oczywiście nie dla siebie, lecz dla partii. Dla dobra sprawy. Prokuratorzy twierdzą, że suma była znacznie wyższa.
Olmert na ławie
Podejrzenia o korupcje i długotrwałe śledztwa nie przeszkadzały Olmertowi w pełnieniu obowiązków szefa gabinetu. Popierał projekt mapy drogowej prezydenta Busha, szukał porozumienia z Autonomią Palestyńską i twierdził, że skłonny jest do ustępstw – budując równocześnie nowe osiedla na Zachodnim Brzegu i nowe izraelskie dzielnice we wschodniej Jerozolimie. Był inicjatorem zbrojnego, niezbyt udanego starcia z Hezbollahem w Libanie i złożył swój podpis pod rozkazem rozpoczęcia akcji Płynny Ołów w Strefie Gazy. Potrafił się skutecznie bronić przed krytyką opozycji, ale w obliczu narastających podejrzeń o korupcję, oszustwa podatkowe i fałszowanie dokumentów korporacyjnych nie mógł utrzymać funkcji przewodniczącego partii Kadima oraz wygodnego fotela premiera. W marcu zeszłego roku podał się do dymisji, a pięć miesięcy później sąd okręgowy w Jerozolimie rozpoczął rozpatrywanie pierwszych trzech aktów oskarżenia.
Ehud Olmert stał się osobą prywatną, poświęcającą większość czasu prowadzeniu interesów oraz rodzinie. Jego żona Aliza, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych, jest artystką malarką mówiącą dobrze po polsku. Przed kilku laty napisała „Fantazję na fortepian”, sztukę o antysemityzmie polskiej wsi. Wystawiona w telawiwskim Teatrze Kameralnym nie cieszyła się powodzeniem i została skreślona z repertuaru po kilku zaledwie przedstawieniach.
Olmertowie mają dwóch synów, (Szaula i Dawida; obaj mieszkają za granicą; złośliwi twierdzą, że nie chcieli żyć w kraju rządzonym przez ojca) oraz trzy córki. Najstarsza, Michal, jest psychologiem, Dana, działaczka ruchu lesbijek, wykłada literaturę na uniwersytecie w Tel Awiwie. Szuli, osierocona przez matkę podczas porodu, jest dzieckiem adoptowanym.
Droga polityczna dobrze zapowiadającego się działacza partyjnego i polityka dobiegła końca. W połowie kwietnia, występując w programie telewizyjnym, pożegnał się z obywatelami Izraela. Oczywiście przy okazji, w tym samym programie, oskarżył prasę, policję i przeciwników politycznych o zrujnowanie mu kariery. Nie był to już jednak dawny, pewny siebie Ehud Olmert. Wyglądał na człowieka proszącego o litość i zrozumienie. Wątpić należy, aby ktoś z telewidzów uronił nad nim łzę. Większość Izraelczyków od dawna pragnie go widzieć tam, gdzie ich zdaniem jest jego właściwe miejsce: na ławie oskarżonych.