Są tam egzaltowane, pełne patosu, nierzadko pisane wierszem deklaracje wierności dla NSDAP, a także listy karierowiczów i lizusów, prośby o interwencję w najdziwniejszych sprawach, oferty zakochanych kobiet, wreszcie listy dzieci do „kochanego wujka Hitlera” - traktowanego trochę jak św. Mikołaj.
Trudno o bardziej autentyczny obraz tego, czym na bieżąco żyli Niemcy, najpierw pokonani i upokorzeni po I wojnie światowej i Traktacie Wersalskim, ciężko dotknięci przez kryzys - potem stopniowo rosnący w dumę i przekonani o wielkości swego narodu, swojej rasy i dziejowej misji. O tej wielkości im mówił w elektryzujących przemówieniach Adolf Hitler, wódz, wystylizowany przez propagandę nazistowska na nadczłowieka. Człowiek, wokół którego koncentrowały się nadzieje, emocje, tęsknoty i obawy milionów Niemców.
Strumień listów do niego wzbierał już pod koniec lat dwudziestych. Wtedy zresztą Führer też nie czytał sam listów. Jego bliscy współpracownicy, Rudolf Hess i Albert Bormann, przeglądali je i sporządzali dla niego raporty.
Gdy Hitler znalazł się u szczytu władzy, strumień listów przeistoczył się w istne tsunami. Kancelaria Rzeszy musiała przyjąć 4 dodatkowe osoby do załatwiania korespondencji. Wiekszość autorów listów zresztą nie otrzymywała żadnej odpowiedzi, albo tylko krótką, gotową formułkę podziękowania. Wszystkie listy były jednak czytane i skrupulatnie przechowywane.
Po klęsce Trzeciej Rzeszy alianci odkryli te listy w berlińskiej Kancelarii Rzeszy, a także w Monachium oraz w Berghofie - alpejskiej siedzibie Hitlera na Obersalzbergu. Alianci szukali jednak wówczas głównie dokumentów, potrzebnych jako dowód nazistowskich zbrodni.
Część tych listów – wyblakłych, trudnych do odczytania – znalazł i przejrzał w moskiewskich archiwach Henrik Eberle, historyk z uniwersytetu w Halle. Tak opowiadał on o swoim odkryciu:
W archiwum stały oryginalne skoroszyty z Kancelarii Rzeszy. Ostatnia pieczątka KGB pochodziła z 1952 roku. Dziwne, ale od tego czasu nikt nawet nie zajrzał do tych listów...
Są one ułożone w porządku alfabetycznym i chronologicznym. Na wszystkich widnieje data doręczenia i stempel Kancelarii Rzeszy. Wiele listów jest podartych i niekompletnych; zwłaszcza na tych z lat wojennych widać plamy z wody i ślady osmalenia. Przez dziesięć tygodni siadywałem co dzień z moim laptopem w tym archiwum. Przejrzałem około 20 tysięcy listów. Ogółem jest ich tam pewnie ponad sto tysięcy.”
Powstała z tego książka „Briefe an Hitler. Ein Volk schreibt seinem Führer“ (Listy do Hitlera. Naród pisze do swego wodza). Naród różnie tytułował adresata. Pisano „Wielce szanowny Panie Hitler”, lub „Ukochany wodzu!” Po objęciu władzy przez Hitlera prawidłowa formułka brzmiała „Szanowny Panie Kanclerzu Rzeszy”. Natomiast członkowie NSDAP zwracali się do Hitlera krótko „Mein Führer!” – Mój wodzu!
Wielce szanowny panie Hitler!
W latach 1925 – 1932 przychodziły głównie listy od zwolenników. Na ogół są to listowne deklaracje wierności i oddania, oraz pełnej akceptacji dla programu NSDAP. Albo telegramy, jak ten z 8 czerwca 1925 r., wysłany z Drezna: „Uczestnicy Piątego Germańskiego Tygodnia Akademii Rolniczych, narodowi socjaliści przybyli ze wszystkich stron Niemiec, z niezachwianą wiernością i niezłomnym oddaniem pozdrawiają swego wodza, Adolfa Hitlera.”
Wcześniej, bo 24 kwietnia 1925, pisał Fritz Vogel z gminy Neudietendorf pod Erfurtem: „Wielce szanowny panie Hitler! Wszyscy się dziwią, czemu tak Pan obstaje przy niegościnnej i niewdziecznej Bawarii. Jeśli tam nie pozwalają Panu przemawiać, co jest hańbą i wstydem, to lepiej byłoby przecież organizować wiece poza granicami Bawarii, aby nasz ruch szerzył się i rósł w siłę. (...) Przede wszystkim jednak powinien Pan przyjąć niemieckie obywatelstwo.”
Takich rad wcale nie życzył sobie Hitler, urodzony w Austrii i mający – przynajmniej do 26 lutego 1932 - status bezpaństwowca. Może dlatego pan Vogel nie dostał żadnej odpowiedzi – tym bardziej, że w swoim liście ośmielił się jeszcze zapytać, czy Hitler mógłby jakoś pomóc jego gminie w sprawie kanalizacji.
25 maja 1925 Alfred Barg „z narodowym pozdrowieniem” pytał, jaki jest stosunek Hitlera do picia alkoholu, oraz do niemieckiej flagi w barwach czarno- biało- czerwonej, oczywiście ze swastyką. Sekretariat „z upoważnienia Hitlera” uspokoił go: Führer nie pije alkoholu, najwyżej pare kropli przy jakichś nadzwyczajnych okazjach. Papierosów nie pali. A pozytywny stosunek NSDAP do flagi czarno- biało-czerwonej i do swastyki jest przecież powszechnie znany. (Barwami narodowymi Rzeszy Niemieckiej do czasu klęski w 1918 roku była czarna, biała i czerwona. Natomiast demokratyczna Republika Weimarska wybrała barwy czarną, czerwoną i złotą, czego nie zaakceptowały środowiska nacjonalistyczne – przypis Forum)
Wasza Niemieckourodzona Wysokość!
Nacjonalistyczni fani zwracają się do Hitlera w tworzącym się nazistowskim żargonie, używając osobliwych neologizmów. I tak Monachijski Niemiecko-Narodowy Związek Gimnastyków tytułuje go „Wasza Niemieckourodzona Wysokość”, a list kończy „wiernoniemieckim gimnastycznym pozdrowieniem”. List jest zaproszeniem Hitlera – „bojownika o niemieckie prawa i niemiecką wolność” - na spotkanie z gimnastykami z (austriackiej) Karyntii, którzy właśnie urządzają rajd rowerowy do Niemiec pod hasłem „Heim ins Reich”. To hasło zwolenników przyłączenia Austrii do Niemiec i stworzenia Wielkiej Rzeszy.
Jednak obok patosu i wielkiej polityki go głosu dochodzi codzienność. W lipcu 1925 monachijski adwokat pisze do „Pana Adolfa Hitlera, Monachium, Thierschstrasse 41/I”: Jako wykonawca testamentu zmarlej pani Margarete Meindl, wdowy po dyrektorze, mam zaczczy powiadomić Pana, że nieboszczka, która była wielką zwolenniczką Pańskich dążeń, przed śmiercią wyraziła życzenie, aby przekazać Panu w spadku wielką palmę, jaka stoi w jej mieszkaniu”. Na ten list odpowiedział Rudolf Hess: „Herr Hitler chętnie przyjmie palmę. Czekam na wiadomość, kiedy można ją odebrać.”
Nie wszystkie dary spotykały się jednak z tak łaskawym przyjęciem. Oto inna odpowiedź: „Szanowna Pani Töltsch! Z upoważnienia Pana Hitlera odsyłam Pani z powrotem trzy ręcznie haftowane chusteczki oraz pani list z 28 maja. Co się tyczy wizerunku na chusteczkach, Herr Hitler nie zezwala na wyszywanie chuseczek ze swoja podobizną”. Hitler bowiem – wykazując tu niespodziewanie sporą dozę autokrytycyzmu – nigdy nie wyrażał zgody na produkcję kiczowatych „hitlerowskich dewocjonaliów”. Z podobnie chłodnym przyjęciem spotkały się zresztą wysiłki cukiernika, który chciał upiec na jego urodziny specjalne „ciasto Hitlera”.
24 kwietnia 1932 NSDAP odniosła sukces wyborczy, zajmując w wielu okręgach drugie, a nawet pierwsze miejsce. Następnego dnia Karl Leiff, działacz NSDAP z Letschina nad Odrą, napisał do Hitlera wiersz „Moja tęsknota”:
Potężne niesie się wołanie przez niemiecki kraj
Pomóż, Hitlerze, przeciwko bandzie wrogów! Hitlerze, wolność nam daj!
Inny działacz, P.F. Beck ze Śląska, wyrażał swe tęsknoty prozą, ale za to konkretnie:
Nie chcemy już, by rządził nami ktokolwiek inny. Chcemy tylko ADOLFA HITLERA jako wodza, jako człowieka rządzącego silną ręką, jako dyktatora. My, narodowi socjaliści chcemy zakazu wydawania wszystkich gazet, które pluły jadem na naszego Wodza, chcemy wydalenia z kraju wszystkich Żydów, usunięcia ze stanowisk wszystkich wójtów, którzy szykanowali mieszkańców wsi i podejmowali oburzająco niesprawiedliwe decyzje. Oddamy naszą krew za Adolfa Hitlera – ale proszę żelazną ręką rozprawić się z wszystkimi opornymi i po dyktatorsku wcielać w życie program naszej partii. Żadnych rozmów – tylko czyny!Ufamy naszemu Wodzowi i ofiarujemy mu każde uderzenie naszych serc! Ratuj nas, Wodzu, przed zniewoleniem przez wewnętrznego wroga! Heil Hitler!
Wszyscy ci fanatyczni zwolennicy triumfowali, gdy Hitler 30 stycznia 1933 został powołany na urząd kanclerza Rzeszy. Wielu amatorów chciało dopisać co najmniej jeszcze jedną strofę do bojowej pieśni niemieckich nazistów, Horst Wessel Lied („Więc wolny szlak brunatnym batalionom”). Taką nową strofę przysłała Führerowi m.in. niejaka Olga Piennig. Ale choć chwaliła tam „tak upragnioną godzinę, gdy Führer ujął ster w dłoń”, nie doczekała się aplauzu. Kancelaria odpowiedziała sucho, ze „nowe wersje pieśni nie są przewidziane”. Także innej domorosłej nazistowskiej poetce, Käte-Ilse von Korn, i kierowanej przez nią lokalnej grupie kobiecej, Albert Bormann w imieniu Kancelarii polecił zaniechać śpiewania nowego tekstu – chociaż był tam i sztandar, i Führer, i wierność na wieki, i bój bez trwogi o „swastyki święty blask”.
Dobry wujku Hitlerze!
Szczególną czcią darzyło Hitlera wielu Niemców, zamieszkałych poza granicami Rzeszy. Annelene Krug z Heydekrug (rejon Kłajpedy) pisała:
Dobry, kochany wujku Hitlerze,
Od dawna wyczekujemy Twojego przybycia do Kłajpedy. Cieszylibyśmy się ogromnie, gdyby te ziemie mogły znowu znaleźć się w granicach Niemiec. Wszyscy Żydzi i Litwini musieliby się wtedy wynieść stąd, prawda? Oni tu już zaczynają strasznie się panoszyć. A Żydzi nie tylko odbierają nam chleb, ale do tego jeszcze szlachtują sobie chrześcijan na Wielkanoc”. (Rejon Kłajpedy, czyli dawna północna część Prus Wschodnich, znalazł się w roku 1920 pod administracją francuską, a w 1923 został zaanektowany przez Litwę.)
List pozostał bez odpowiedzi. Kłajpeda jeszcze nie była w planie. Wkrótce jednak z innych rejonów Europy, np. ze zdemilitaryzowanego Zagłębia Saary, już napływały wyrazy wdzięczności po wkroczeniu tam (z pogwałceniem Traktatu Wersalskiego) niemieckich oddziałów:
„Nieopisany był entuzjazm i owacje ze strony nas, mieszkańców Saarbrücken, gdy po 17 latach do naszego miasta wreszcie znowu wmaszerowali niemieccy żołnierze. Z całego serca chcemy Panu za to podziękować i prosimy, aby Pan jak najprędzej odwiedził Saarbrücken.
Z wiernym niemieckim pozdrowieniem znad Saary, Klara i Elly Walterhöfer”.
Kult wokół osoby Hitlera sprawił, że mnóstwo młodych rodzin marzyło, by został on ojcem chrzestnym ich dzieci. Aby wzruszyć Führera, w przypadku chłopców z reguły obiecywano, że dziecko dostanie na imię Adolf. (Logicznie biorąc, po w rezultacie po wojnie powinno było pojawić się w Niemczech pokolenie z nadreprezentacją Adolfów – tymczasem w rzeczywistości jakoś wcale nie spotykało się tego imienia).
9 listopada 1933 pisał do Hitlera Werner M. z Oranienburga:
„Mnie, członkowi oddziałów szturmowych SA i bojownikowi od 1927 roku, strażnikowi w obozie koncentracyjnym Oranienburg, właśnie urodził się syn. To moje pierwsze dziecko, silny chłopak, przyszły członek SA. Czy wolno mi, mój Wodzu, prosić o to, abyś zechciał zostać jego ojcem chrzestnym? Masz przecież tak wielkie serce dla dawnych towarzyszy broni...
Ale Werner M., mimo niewątpliwych zasług, musiał poszukać innego ojca chrzestnego. Na serdeczny apel strażnika z kacetu Kancelaria odpowiedziała biurokratycznie: próśb o to, by Führer został ojcem chrzestnym, jest tyle, że przyjmuje on tę rolę tylko w wyjątkowych wypadkach. Konkretnie wtedy, gdy chodzi już o siódmego syna danych rodziców, lub dziewiąte żyjące dziecko.
Oberscharführer Ernst Feit, którego rodzina w 1919 roku musiała opuścić Górny Śląsk, prosił w styczniu 1934 r. Hitlera o pożyczkę:
„Mam 26 lat, od 1930 roku jestem członkiem SA, jesienią się ożeniłem. Na razie pracuję u ojca, ale chciałbym otworzyć własny zakład. Dlatego bardzo bym prosił o pożyczkę w wysokości 3 tysięcy marek”.
Można przypuszczać, że ktoś z prywatnej kancelarii Hitlera zwrócił się do lokalnej kasy oszczędnościowej z poleceniem, by pójść na rękę Feitowi. NSDAP nigdy nie założyła wprawdzie własnego banku, ale po objęciu władzy obsadziła swoimi ludźmi wszystkie placówki, udzielające kredytów.
Błędem byłoby jednak sądzić, że rodacy stale się o coś od Hitlera dopraszali. Wielu, przeciwnie, przysyłało mu prezenty. Tak na znak hołdu, nie chcąc niczego w zamian.
Ernst Selbach, pracownik hotelowy z Hagen i czlonek NSDAP w lipcu 1933 przysłał Hitlerowi skrzypce własnej roboty, z takim listem:
„Do mojego Führera, Adolfa Hitlera, kanclerza Rzeszy!
Po długich staraniach udało mi się zbudować skrzypce, jakie przystoją narodowi, wstającemu z kolan.
Całe skrzypce zrobiłem własnymi rękami, inkrustowane są ozdobami z hebanu i kości słoniowej. Obie ścianki zdobią swastyki z kości słoniowej, jest ich 245. Jeśli Bóg pozwoli, usłyszę, jak brzmią te skrzypce u mojego Führera...” (Zamiast zaproszenia Selbach otrzymał jednak od Hitlera tylko „szczere podziękowanie”).
Nasz wielki, ukochany wodzu!
Posiadaczka włości na Pomorzu M. von Heyden-Plötz (z domu Zitzewitz) przysłała Hitlerowi zimą 1933/34 r. zapas miodu z własnej pasieki, z pięknym listem:
„Oby odżywianie się tym naturalnym, nie sfałszowanym produktem pomorskiej ziemi dodało energii, tak potrzebnej dla ducha i ciała.(...) Sprawiłoby mi to wielką radość, gdyby tylko Pan pozwolił przysłać sobie znowu od czasu do czasu trochę miodu...” (Hitler bardzo podziękował za podarunek i za ofertę na przyszłość).
Ton korespondencji narodu z przywódcą nie zawsze jednak był tak serdeczny.
Żydowski rzemieślnik Heinrich Herz z Hambornu nad Renem w liście z 27 kwietnia 1934 tak się żali na terror, jaki szerzą bojówki SA:
„Wielce szanowny Panie Kanclerzu Rzeszy,
(...) Oddziały szturmowe (SA) spadły na mnie jak grom z jasnego nieba, zmiotły wszystko. Całą moją klientelę. Żaden urząd, żadna gmina, nawet żadna osoba prywatna nie składa już u mnie zamówienia. Wielce szanowny Panie Kanclerzu, proszę, wydaj rozkaz, spraw, abyśmy znowu mieli możność egzystencji. Będę Panu za to składał tysiąckrotne dzięki.”
List powędrował bez odpowiedzi do akt.
Artysta Rudolf Jaenicke z Berlina od 1932 roku działał w NSDAP. Niespodzianie w jego drzewie genealogicznym wykryto żydowską babkę. Z dnia na dzień prysły nadzieje na karierę i zarobek. Jaenicke pisał:
„Nasz wielki, ukochany wodzu, Adolfie Hitlerze! Chciałbym Cię prosić o radę. Czy muszę teraz wszystko porzucić? Przecież my też jesteśmy ludźmi, nie gorszymi od innych. Czy muszę wystąpić z NSDAP i wszystkich innych organizacji? Nie rozumiem, dlaczego? Dlatego, ukochany wielki Wodzu, błagam Cię, pomóż! I my istniejemy przecież z woli Boga, który nas stworzył...”
Biuro Hitlera odesłało Rudolfa Jaenicke do jego lokalnej organizacji partyjnej, która „może będzie w stanie jakoś pomóc”.
Listów z wyrazami protestu i krytyki najwięcej było w roku 1934. Potem już nie. Jak przypuszcza historyk Eberle - ludzie uświadomili sobie, że krytyka nic nie daje - a autorowi może zaszkodzić.
Zresztą sceptyków, jak się zdaje, nie było zbyt wielu. Pobudzone narodowo masy nadal były pełne zapału, wystudiowane przed lustrem przemówienia „Wodza” wciąż wprawiały Niemców w trans. Dla tysięcy ludzi największym marzeniem było, aby spotkać tego opatrznościowego męża, zobaczyć jeden jego uśmiech, może – jak szczęście dopisze - nawet go dotknąć...
Majestacie!
Elisabeth J. ze Schwarzburga w Turyngii pisała 20 czerwca 1938 r.:
„Mój ukochany Wodzu!
Chciałabym Cię prosić z całego serca: czy byłoby to możliwe, abyśmy – ja i moja przyjaciółka – odwiedziły Cię w Kancelarii Rzeszy? Proszę, proszę, kochany Wodzu, nie odmawiaj, bądź dobry także dla nas dziewcząt! Daj nam chociaż pięć minut Twojego czasu! Jeśli choć raz będziemy mogły Cię zobaczyć z bliska, z ochotą spełnimy każde Twe życzenie!”
Takich próśb było więcej:
„Chciałbym najuprzejmiej zapytać, czy byłoby to możliwe, abym mógł spotkać się z naszym Führerem i przy okazji go ostrzyc? W tym celu gotów byłbym iść pieszo do Berlina.
Jestem z zawodu fryzjerem, mam 46 lat. Gdyby odpowiedź była pozytywna, bardzo proszę o podanie mi terminu wcześniej do wiadomości, bo z Seiffen, gdzie mieszkam, marsz do Berlina zajmie mi jakieś czternaście dni.”
Heil Hitler! Curt Rudolf Kempe, mistrz fryzjerski
Moje najsłodsze kochanie!
„Mein Führer! Czy wolno mi przedłożyć bardzo pokorną prośbę?
Jeszcze nigdy, mimo wszelkich starań, nie udało mi się spotkać naszego Wodza. Proszę o pozwolenie, abym podczas pobytu w Monachium mogła choć przez chwilę spotkać i powitać mojego Wodza. Pozostaję, po kobiecemu wierna”
Therese Karbauer
„Ekscelencjo! Wielce szanowny panie kanclerzu Rzeszy! Poza zwykłą modlitwą za głowę państwa odmawiamy obecnie pod koniec liturgii taką modlitwę: „Oby Pan na niebiesiech dał Panu Kanclerzowi, Rzeszy Niemieckiej, rządowi i armii pokój, zdrowie i pomyślność we wszystkich dobrych poczynaniach!”
Metropolita Kościoła prawosławnego na emigracji Anastasky (chodzi o podziękowanie za ulgi podatkowe, przyznane temu Kościołowi w Trzeciej Rzeszy)
Czasem przy lekturze rzuca się w oczy dziecięcy charakter pisma:
„Bardzo Cię kocham. Proszę, Ty też napisz do mnie. Całuję serdecznie, Gina” (lat 7)
(do tego listu dopisał sie ojciec Giny, zapewniając, że mała pragnie w przyszłości wyjść za mąż tylko za Hitlera. Bormann odpowiedział, że Führer „dobrze się bawił przy lekturze tego listu”).
„Mój wodzu! Marzę o tym, aby poznać cały mój ojczysty kraj. Niestety, nie mam za co. Bardzo proszę, przyślij mi dokument, który by poświadczał, że mogę podróżować, przenocować i jeść wszędzie za darmo. Nikt inny, tylko Ty, możesz spełnić moje marzenie. Rodziców już nie mam. Mam 13 lat...” (koniec listu urwany)
Wszystkie te listy pozostały bez odpowiedzi. Czasem jednak, choć rzadko, autorowi (czy autorce) listu udawało się zwrócić na siebie uwagę:
„Co jest chorobą, jaka osłabia naszą drogą ojczyznę? Przede wszystkim postawa kobiet – a przecież to kobieta jest duszą zarówno ogniska domowego, jak i kraju. Dlatego nasza dusza jest chora, bo wielka część kobiecej społeczności porzuciła miejsce, dane kobiecie przez Boga. Kobieta powinna oprzeć się na mężczyźnie, swoim silnym obrońcy i opiekunie w twardej walce o byt, powinna z calym oddaniem pełnić rolę jego żony i matki jego dzieci. Takie jest z woli Bożej posłannictwo kobiety. Trzeba, by nasze Niemcy znów uznały świętość macierzyństwa, kobiety przy ognisku domowym i mężczyzny pracującego na chleb dla rodziny! Heil Hitler!” Elsa Walter
Elsa Walter (została później wybrana przez Hitlera na Kobietę Roku)
Nasz najlepszy wodzu!
Po udanym Anschlussie (przyłączeniu) Austrii do Rzeszy w 1938 r. sypnęły się listy z wyrazami podziwu i gratulacjami. Było ich mnóstwo, z całego świata – ze Stanów Zjednoczonych, z Australii, co najmniej 10000 z Anglii. Bardzo mało było głosów krytycznych.
W marcu 1938 roku dr Erich Oberdorfer z Wiednia tak się ucieszył z wcielenia Austrii do Rzeszy, że napisał i przysłał Hitlerowi wiersz. Pisał, że oto rodzi się nowy świat – ten stary nie był wart ani jednej łzy. Odpowiedzi nie było.
Wiedeński portier hotelowy Karl Jode przysłał Hitlerowi 7 września 1938 swoje „wyznanie wiary”:
„Wierzę w Boga Ojca wszechmogacego, stworzyciela nieba i ziemi, i w Adolfa Hitlera, jego wybranego syna, którego On sobie upodobał – po to, aby zbawił naród niemiecki od wyniszczającego go od wieków żmijowego nasienia, czyli od Żydów, klechów i arystokratów. I aby natchnął go energią, tak by ten naród trwał silny w jedności na wieki wieków. Amen”.
Radość niektórych Austriaków z wcielenia ich kraju do „Tysiącletniej Rzeszy” trwała jednak krótko. Kapelmistrz Franz Ippich tak pisał do Hitlera 6 kwietnia 1938:
„Mein Führer! Po Anschlussie byłem razem z moją kapelą w Berchtesgaden i w Monachium. Byliśmy wprost oszołomieni serdecznym przyjęciem, jakie nam tam zgotowano.
Ale jakież czekało nas przerażenie, gdy okazało się, że ja wprawdzie mam prawo glosu, ale moja żona, napiętnowana i uznana za gorszą z powodu żydowskiego pochodzenia, musi trzymać się z dala od urny. Dlatego postanowiłem rzucić się Panu, człowiekowi tak wspaniałomyślnemu i szlachetnemu, do nóg i błagać o wymazanie tej – niezawinionej przecież – plamy żydowskiego pochodzenia z akt mojej żony. Zdobędzie Pan w ten sposób w osobie mojej, mojej żony i naszych dzieci wiernych i gorliwych zwolenników, którzy do końca życia będą Pana za to błogosławić!”
Franz Ippich, kapelmistrz, Salzburg
I ten rozpaczliwy list pozostał bez odpowiedzi. Franz Ippich wyemigrował z żoną i dziećmi do Ameryki Południowej. Nigdy już nie wrócili do Salzburga.
Jeszcze tuż przed wojną korespondenci Hitlera nadal żarliwie popierali jego politykę. Tyle tylko, że -w miarę, jak w Europie rosło napięcie – coraz częściej wyrażali niepokój i udzielali kanclerzowi rad. Na przykład takich:
„Nasz najlepszy Wodzu,
Wymyśliliśmy już cały plan batalii. Najlepiej byłoby, mój Wodzu, abyś zgromadził w jednym miejscu wszystkich Żydów. Wtedy odebralibyśmy im pieniądze i wsadzilibyśmy ich na statek, może nawet na dwa statki. A potem z wszystkimi tymi Żydami, stłoczonymi jak śledzie w beczce – na ocean. A tam padłby rozkaz: wszystkich za burtę! Mogliby sobie wtedy dopłynąć do jakiejś wyspy i urządzić się na niej. Chyba, że po drodze zjadłyby ich ryby. A wtedy cały świat, a zwłaszcza mój Wódz, przestałby wreszcie mieć kłopoty z tymi podłymi Żydami...”
Nie wszystkie listy z Kancelarii Rzeszy trafiły do Moskwy. Na rozsypane papiery natknął się w roku 1945, oglądając ruiny Kancelarii, oficer amerykańskiej armii okupacyjnej William Emker – urodzony w Niemczech. Zabrał plik papierów, najwidoczniej pozostawionych przez Rosjan. Dopiero w domu przyjrzał się bliżej znalezisku: były tam listy od fanatycznych nazistów, ale także od ludzi, z kraju i z zagranicy, proszących Hitlera, by położył kres wojnie. Listy od dzieci, na których słowo „Hitler” otaczał wianek czerwonych serduszek. A przede wszystkim mnóstwo listów od kobiet ze słowami uwielbienia. Niektóre tęskniły i marzyły o tym, by zobaczyć Führera choć przez chwilę. Inne deklarowały wprost, że chcą wyjść za Hitlera za mąż. Albo chociaż mieć z nim dziecko.
Serdeńko!
W ciągu najbliższych miesięcy zaciekawiony Emker odwiedzał jeszcze wielokrotnie Kancelarię, wynosił w teczce listy. W sumie uzbierał ich około 8 tysięcy. Potem przez wiele lat nie zajmował się tym. Dopiero po upływie pół wieku wydał – wraz z niemieckim historykiem Helmutem Ulshöferem – książkę, w której znalazło się kilkadziesiąt wybranych listów. Ten wybór „Listów do Hitlera” ukazał się początkowo tylko w tłumaczeniu na duński – w innych krajach wydawcy długo obawiali się, że zawartość takiej książki dla ofiar nazizmu i ich rodzin może okazać się zbyt szokująca. Chociaż wszyscy przecież widzieli te kroniki z czasów Trzeciej Rzeszy, na których Hitler z reguły przechodzi przez szpaler zachwyconych, wniebowziętych kobiet...
To one pisały do Hitlera, nadając mu najczulsze imiona: „Adi”, „serdeńko”, „moje słodkie kochanie”, „mój szczeniaczku”. Zwierzały się, że nie mogą zasnąć z niepokoju o Führera, przebywającego gdzieś na tym groźnym wschodzie, w Wilczym Szańcu. Tytułowały go „Twój Majestat”, albo pisały bezceremonialnie „Całuję Cię w Twoje cztery litery i rozbieram się dla Ciebie, na znak mego patriotyzmu”.
„Moje najsłodsze kochanie, mój jedyny, mój najlepszy, umiłowany. Wiesz, dzisiaj mogłabym Ciebie po prostu zjeść z nadmiaru miłości. Ale co by powiedzieli na to inni?”
„Dorabiam klucze do frontowych drzwi i do mojego pokoju. Musimy być bardzo ostrożni, aby właścicielka domu nic nie zauważyła – wtedy będziemy mogli spędzić całą noc razem.”
Te listy posłużyły jako materiał do spektaklu w Berliner Ensemble. Ale wydanie ich również spotkało się z krytyką – jako antyfeministyczne. Argumentowano, że nie wypada tak szydzić z pokolenia Niemek, które – osierocone – wśród trudów i wyrzeczeń dźwigały kraj z ruin po wojnie. Tłumaczono, że dla tych osamotnionych kobiet, których bliscy walczyli i ginęli na froncie, Hitler stał się wyidealizowanym uosobieniem zarazem ojca i męża. Sam Führer deklarował zresztą wielokrotnie, że „jego oblubienicą są Niemcy”.
Wszystkie te oferty i wyrazy uwielbienia zresztą do Hitlera wcale nie docierały. Co nie znaczy, że nie były uważnie czytane. Urzędnicy Kancelarii zwracali uwagę na zbyt natarczywe autorki listów. Czasem je ostrzegano przez odpowiednie służby. Niekiedy pozbywano się ich na dobre.
Przykładem (jednym z wielu) może być historia niejakiej Gertrudy Z. Niestrudzenie pisała ona do Hitlera listy miłosne. W 1943 r. napisała np.: „Muszę być z Führerem – z dala od niego jestem tylko żyjącym trupem”. To zdanie ktoś zakreślił czerwonym ołówkiem, a list przepisano na maszynie. Do tekstu dołączono informację z resortu spraw wewnętrznych, że autorka została uznana za chorą psychicznie i umieszczona w zakładzie zamkniętym.
Znając stosunek nazistów do psychicznie chorych, uważanych za „życie bezwartościowe”, można sądzić, ze taka diagnoza nieraz była równoznaczna z wyrokiem śmierci.
(Oprac. Hanna Hartwig na podstawie: Bild, Der Spiegel, Daily Mail, Haaretz, www.msnbc.msn.com)