Ilekroć w Rosji wybuchają bomby, pierwsze podejrzenia padają na separatystów z Kaukazu Północnego. I nie ma w tym przypadku, bo rebelianci z trzech niespokojnych północnokaukaskich republik – Czeczenii, Dagestanu i Inguszetii – stoją za większością zamachów terrorystycznych przeprowadzanych ostatnio w Rosji, w tym za dwoma najbardziej tragicznymi: atakiem na teatr muzyczny na moskiewskiej Dubrowce w 2002 r. i zajęciem północnoosetyjskiej szkoły podstawowej w Biesłanie w dniu rozpoczęcia roku szkolnego we wrześniu 2004 r. W obu miejscach w wyniku fatalnie przeprowadzonych szturmów rosyjskich sił specjalnych zginęło ponad pół tysiąca osób.
Jednak terroryści działają zazwyczaj na samym Kaukazie, gdzie akcje samobójcze, samochody pułapki, strzelaniny, mniejsze i większe bitwy są – to nie przesada – codziennością. Giną w nich rosyjscy milicjanci i żołnierze, urzędnicy, sędziowie, funkcjonariusze sił specjalnych i politycy, z ministrami republik autonomicznych włącznie, a także osoby zupełnie postronne i rzecz jasna sami powstańcy.
Rebelia u bram
Amerykański Departament Stanu stwierdza w marcowym raporcie, że zarówno lokalne rządy, jaki i siły rebeliantów w walce z przeciwnikami politycznymi nie przebierają w środkach, zabijają, torturują, maltretują, poniżają, porywają. Miejscowe i federalne siły bezpieczeństwa w Czeczeni oraz prywatna milicja czeczeńskiego prezydenta Ramzana Kadyrowa szukają odwetu na rodzinach rebeliantów i ich domniemanych współpracowników. Na Kaukazie Północnym giną także dziennikarze, w 2009 r. aż ośmiu, wielu z nich krytycznie relacjonowało poczynania Kremla. Szczególnym echem odbiło się zabójstwo Natalii Estemirowej, uprowadzonej w lipcu ubiegłego roku ze swojego mieszkania w Groznym, później zamordowanej, która tropiła niewyjaśnione porwania i zabójstwa polityczne w Czeczenii.
Rosnąca gwałtowność konfliktu sprawiła, że w lutym prezydent Dmitrij Miedwiediew uznał sytuację w regionie za najpoważniejszy problem wewnętrzny Rosji, tym groźniejszy, że rebelia radykalnych muzułmanów z Kaukazu znów rozlewa się na resztę Federacji. Islamscy ekstremiści ustami komendanta Dokku Umarowa zapowiadają, że będą atakować cele leżące w sercu Rosji. Umarow twierdzi, że to on sam rozkazał, by wysadzono ładunki w moskiewskim metrze i by wykolejono w listopadzie ubiegłego roku pociąg Newski Ekspres, łączący stolicę z Sankt Petersburgiem.
– Wielu Rosjan zwyczajnie zapomniało, że na Kaukazie Północnym toczy się wojna partyzancka. Rebelianci przyznali się do ataków na moskiewskie metro, by przypomnieć o swoim istnieniu i zaszczepić strach w reszcie kraju – mówi Jeffrey Mankoff, ekspert amerykańskiej Rady Stosunków Międzynarodowych i wykładowca uniwersytetu Yale. Rebelianci przypomnieli zarazem, że dwie wojny czeczeńskie i brutalna polityka kremlowskich namiestników na północnych zboczach Kaukazu nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, nie doprowadziły do odzyskania kontroli nad całym regionem i nie zapewniły Rosjanom bezpieczeństwa.
Paradoksalnie na Kaukazie najspokojniej jest dziś w Czeczenii, trzymanej żelazną ręką przez byłego bojownika, a teraz kremlowskiego lojalistę Ramzana Kadyrowa. Jego zdecydowana polityka sprawiła, że część rebeliantów opuściła Czeczenię i rozpierzchła się po górach. Jednocześnie Kadyrow, pupil Władimira Putina, mógł liczyć na strumień miliardów dolarów na odbudowę kraju, inwestycje i nowe miejsca pracy, płynący z budżetu federalnego. Przy okazji Kadyrow i jego zausznicy wyspecjalizowali się w rozkradaniu słanych z Moskwy funduszy. Ale obrócone w perzynę miasta Gudermes i Grozny w błyskawicznym tempie podniesiono z ruin. Domy w czeczeńskiej stolicy lśnią nowością, jest nowy stadion miejski na 10 tys. widzów, nowy miejski meczet wzorowany na Błękitnym Meczecie w Stambule, teatr, równe ulice, na nowo zabudowano pierzeje placów i dzielnice mieszkaniowe.
Zaszczepić strach
Na centrum walk wyrasta za to sąsiedni Dagestan, w którym już w ciągu trzech dni po wypadkach moskiewskich doszło do dwóch następnych zamachów. Właśnie w dwuipółmilionowym Dagestanie należy szukać źródeł niepokojów w Czeczenii i reszcie regionu. Tam wpierw przywędrowali muzułmańscy ekstremiści. Przybywali od 1989 r. z Azji Środkowej, z Tadżykistanu i Afganistanu. W 1993 r. przenieśli się do Czeczenii, gdzie ruch przybrał agresywną formę wraz z początkiem I wojny czeczeńskiej (1994–1996), wojny wyzwoleńczej, w której fundamentaliści brali bardzo aktywny udział. Po zwycięstwie, w czasie faktycznej niepodległości Czeczenii od sierpnia 1996 r. do października 1999 r., ruch spęczniał. Już w sierpniu 1999 r. około 2 tys. islamistów z Czeczenii wyprawiło się z rajdem na Dagestan. Oprócz Czeczenów w ich szeregach wielu bojowników pochodziło z Dagestanu, reszta praktycznie z każdego zakątka świata. Inwazja pod sztandarem radykalnego islamu nie trafiła na podatny grunt, bo w przeciwieństwie do fundamentalistów Dagestańczycy są wyznawcami liberalnej wersji islamu.
Wojna odcisnęła trwałe piętno: dagestańskie władze stawały się coraz słabsze, do czego rękę przyłożyła także Moskwa, mianując przywódców bez poparcia miejscowej ludności. A w Dagestanie to szalenie ważne, koegzystuje tam 36 narodowości i jest to najbardziej multietniczna republika Rosji. Gospodarka popadła w chaos, na masową skalę zaczęła szerzyć się korupcja, do głosu doszły rodzinne klany, z których kilkanaście podzieliło między siebie dzisiejszy Dagestan.
Stąd był już tylko krok, by najmłodsze pokolenia, sfrustrowane gigantycznym bezrobociem i coraz bardziej bezpardonowymi działaniami służb bezpieczeństwa, szukały azylu w szeregach islamistów. Nigdy wcześniej nie mieli broni w ręku, ale już po kilku miesiącach są gotowi zostać męczennikami. W efekcie Moskwa kontroluje tylko dagestańskie miasta, rząd i tamtejsze siły bezpieczeństwa. Ale nikt nie ma władzy nad całym krajem, Awarowie, największa grupa etniczna, to ledwie 28 proc. ludności. We wsiach i miasteczkach prawo stanowią miejscowe klany, wodzowie i komendanci.
W Dagestanie nie ma możliwości ulokowania kogoś podobnego do Kadyrowa, który zaprowadził porządek w Czeczenii. – Dagestańczycy stali się więc zakładnikami islamistów, niezależnie czy są muzułmanami, chrześcijanami czy członkami niewielkiej grupy żydowskiej, czy jakiejkolwiek innej – stwierdza Robert Bruce Ware. – A islamiści są jedyną prawdziwą opozycją w Dagestanie i Czeczenii, bo kto wyrósł w gospodarczej mizerii i nie należy do układu, a chce być słyszalny, dołącza do rebeliantów. Z moich badań wynika, że tylko około 10 proc. mieszkańców Dagestanu popiera radykałów podkładających bomby i walczących o ustanowienie państwa islamskiego na całym Kaukazie.
Miękkie podbrzusze
Państwo islamskie jeszcze nie istnieje, ale ma już swojego samozwańczego emira, Dokku Umarowa, byłego czeczeńskiego prezydenta, który ukrywa się gdzieś w lasach Czeczenii albo w okolicznych republikach. Jest ostatnim z szeregu komendantów, którzy walczyli w wojnach czeczeńskich i mieli w Czeczenii realną władzę. Niegdyś był kompanem szatańskiego Szamila Basajewa, poległego w 2006 r. promotora szkolenia czeczeńskich szahidek, kobiet samobójczyń, pomysłodawcy ataków na teatr na Dubrowce, szkołę w Biesłanie, kilku zuchwałych rajdów i wielu krwawych zamachów.
Po śmierci Basajewa i Asłana Maschadowa na polu bitwy z wielkich liderów został jedynie Umarow, choć nawet wśród Czeczenów cieszy się wątpliwą reputacją. Dba za to o rozgłos, uważa się za rzecznika i przywódcę całego północnokaukaskiego ruchu separatystycznego – w sumie około tuzina luźno powiązanych grup, rozsianych po Czeczenii, Inguszetii, Dagestanie i Kabardo-Bałkarii.
W październiku 2007 r. Umarow z rozmachem zaprezentował wizję swojego emiratu. Zniósł w niej podział polityczny Kaukazu, oparł granice na Morzu Czarnym i Kaspijskim, włączył do niego Dagestan, Czeczenię, Osetię Północną, Inguszetię, Kabardo-Bałkarię, Karaczaj-Czerkiesję, Kraje Stawropolski i Krasnodarski, w sumie 15 mln ludzi i 250 tys. km kw. „Wbrew spodziewanym protestom wrogów i obłudników nie jest to abstrakcyjne, wirtualne państwo”, zapowiedział. – Emirat kaukaski jest celem ideologicznym i stąd raczej kwestią wiary, a nie wizją możliwą do zrealizowania. Choć część powstańców wierzy, że na Kaukazie można zbudować państwo oparte na szariacie, ale to mrzonka – uważa Robert Bruce Ware.
Emir Umarow uosabia główne zmartwienie Kremla: mimo wysiłków nie udało się w pełni ujarzmić regionu, newralgicznej rubieży zamieszkanej głównie przez muzułmanów, skąd blisko do Iranu, Turcji, Iraku i gdzie przebiegają trasy strategicznych rurociągów. – Byłoby groźnym precedensem, gdyby Północny Kaukaz wybił się na niezależność – mówi Jeffrey Mankoff. – Doszłoby wówczas w Rosji do reakcji łańcuchowej, pojawiłoby się więcej podobnych pomysłów w innych częściach kraju. Rosja stoi więc przed poważnym, trudnym do rozstrzygnięcia dylematem. Musi zdławić rebelię i to w taki sposób, by nie zrazić do siebie obywateli północnokaukaskich republik, musi też odbudować region gospodarczo.
– Mieszkańcy Czeczenii, Dagestanu i Inguszetii chcą, aby Rosja została. Obawiają się, że niepodległe państwa najzwyczajniej sobie nie poradzą, choćby Dagestan mógłby się rozpaść na około 30 państewek. Gdyby Rosja opuściła Kaukaz Północny, powstałby tam łańcuszek upadłych państw, geopolityczny i kryminalny koszmar – zauważa Ware. Przykłady już były, podczas niepodległości Czeczenii w kraju, oprócz zwykłego przemytu broni i narkotyków, funkcjonowały także dwa targi niewolników, porywanych w sąsiednich republikach. Nic dziwnego, że większość Czeczenów, Dagestańczyków i Inguszy czeka, aż Rosja wreszcie zaprowadzi porządek.
Niedoścignionym wzorem są czasy Związku Radzieckiego, który przyniósł pracę, elektryczność, edukację, służbę zdrowia, zbudował drogi i mieszkania. – Tam uważają, że za ZSRR życie było lepsze niż dziś. Spójrzmy też na Czeczenię Kadyrowa. Sterroryzował republikę, ale ludzie nieuwikłani w walki są zadowoleni, mają namiastkę porządku – mówi Ware.
Wicekról Kaukazu
Jesienią zeszłego roku, jeszcze przed zamachem na Newski Ekspres i na długo przed eksplozjami w moskiewskim metrze, tandem Miedwiediew-Putin przystąpił do rewizji dotychczasowej rosyjskiej strategii na Kaukazie. Przedtem – nie licząc Czeczenii – obcięto niezbędną pomoc gospodarczą i jej brak sprawił, że dziś najbardziej kłopotliwe republiki są zarazem najbiedniejsze. Teraz Miedwiediew zapowiedział nowe otwarcie gospodarcze. Rebeliantów Rosja będzie zapewne ścigać (Putin obiecywał ich tropić nawet w toalecie), ale obecny prezydent uznał za priorytety także walkę z korupcją i podniesienie poziomu życia mieszkańców, przede wszystkim likwidację powszechnego poczucia beznadziei, głównej przyczyny rosnącej popularności muzułmańskich separatystów.
Miedwiediew wybrał nowego prezydenta Inguszetii (55-proc. bezrobocie), Junusa-bek Jewkurowa, generała i komandosa, absolwenta podstawówki w Biesłanie, który po objęciu urzędu uszedł z życiem z zamachu. Jewkurow, po wyjściu z dwutygodniowej śpiączki i krótkiej rehabilitacji, zdołał ustabilizować maleńką Inguszetię, dogadał się z miejscową opozycją. Jeszcze więcej Miedwiediew obiecuje sobie po innym swoim nominacie, zresztą dobrym znajomym, Aleksandrze Chłoponinie. Ten 55-letni były gubernator syberyjskiego Kraju Krasnojarskiego uważany jest za jednego z najzdolniejszych polityków rosyjskich, swego czasu był wymieniany jako potencjalny kandydat na następcę Putina w fotelu prezydenckim.
Na razie Chłoponin musi zadowolić się teką wicepremiera i stanowiskiem szefa stworzonego w lutym Północnokaukaskiego Okręgu Federalnego, w skład którego weszły kłopotliwe republiki. Chłoponin – co ważne ekonomista z doświadczeniem w wielkim biznesie, a nie wojskowy – został niemal wicekrólem Kaukazu. Dostał rozległe prerogatywy, ma patrzeć na ręce Kadyrowowi i innym lokalnym przywódcom, a także poprowadzić gospodarczą odbudowę regionu. W dużej mierze to właśnie od jego zdolności będzie zależeć, czy Rosja zdoła uspokoić Kaukaz do 2014 r., gdy w kaukaskim Soczi odbędą się zimowe igrzyska olimpijskie.