Jezuicki Canisius Kolleg to szkoła znana w całym Berlinie. Rozległy szary gmach w środku elitarnej dzielnicy Tiergarten stoi między budynkami ambasad. „Zamieszkaj w dzielnicy dyplomatów” – kusi obok reklama ekskluzywnego osiedla. Elitarna jest też sama szkoła – ze względu na ofertę edukacyjną i poziom nauczania, a nie pochodzenie uczniów i status ich rodziców. Wśród młodzieży są też dzieci imigrantów i robotników, biedniejsi dostają stypendium. Niełatwo się tu dostać, ale matura z Canisiusa to gwarancja sukcesu w późniejszym życiu.
Taka jest szkoła Klausa Mertesa. Nauczyciel religii i łaciny, na rektora został wybrany 10 lat temu po tym, jak uczniowie odwołali poprzednika. „Z powodu braku zaufania” – po raz pierwszy jezuici dopuścili taką procedurę. Wcześniej w szkole obowiązywała zasada całkowitego posłuszeństwa i niepodważania woli zwierzchnika. Mertes jest inny. Napisał książkę „Sprzeciw z lojalności”, w której chwali bunt w obronie prawdziwych wartości. „Autorytet nie opiera się na autorytaryzmie”, powtarza. Dlatego jeśli gdzieś mogła pęknąć zmowa milczenia, to właśnie tutaj.
W 2006 r. do rektora przychodzi jeden z absolwentów i zwierza się, że był molestowany. Mertes zawiadamia o tym zwierzchników, zgodnie z kościelną procedurą. Rozmawia z uczniami, mówi, że zawsze mogą do niego przyjść. Zgłasza się kilku byłych uczniów. Opowiadają o szokujących przeżyciach, o tym, jak w latach 1974–1983 molestowało ich trzech księży. Tym razem Mertes nie zwraca się do zwierzchników, którzy na pierwsze zgłoszenie nie zareagowali – pisze listy do ponad 500 absolwentów. Prosi ofiary o wybaczenie i zgłaszanie się do Canisius Kolleg.
Informacja przedostaje się do mediów. W ciągu następnych tygodni do Mertesa i do pełnomocniczki jezuitów ds. nadużyć seksualnych Ursuli Raue zgłaszają się kolejne ofiary, nie tylko z Canisius Kolleg. Ujawniają się ofiary molestowania seksualnego z Bonn, Hamburga, Sankt Blasien, Getyngi, Hanoweru, a ostatnio Ratyzbony, gdzie pracował Georg Ratzinger, brat dzisiejszego papieża. Kościelne szkoły i ośrodki wychowawcze, klasztor, chór katedralny. Sadystyczne bicie, wstawianie zdjęć wychowanków na portale pornograficzne, wreszcie gwałty. – To wierzchołek góry lodowej – mówi dziś ojciec Mertes.
Patologiczne skłonności
Liczba ofiar rośnie, Ursula Raue nie nadąża z odbieraniem telefonów. Raue jest adwokatką, ewangeliczką i kobietą, co ma potwierdzać jej niezależność od zakonu. Zadaniem ustanowionego w 2007 r. pełnomocnika jest prowadzenie postępowania w sprawach o molestowanie, popełnione przez jezuitów. Jednak w praktyce Ursula Raue nie miała zbyt wiele pracy, ponieważ o wszczęciu postępowania decydowali zwierzchnicy. Do 2010 r. nie wpłynęło żadne zgłoszenie. W związku z obecną sprawą Raue zapewniono dostęp do tajnych dokumentów zakonu. I przeżyła szok.
Akta pokazują wyraźnie, że przełożeni niemieckich jezuitów wiedzieli, co działo się w szkole berlińskiej, a nawet wspierali sprawców. Zachował się list z oskarżeniami wobec nauczycieli, przysłany w 1981 r. przez kilku uczniów Canisius Kolleg. Został zignorowany. Już wtedy zakon od 10 lat wiedział o patologicznych skłonnościach jednego z braci, Wolfganga S. Zakonnik sam skarżył się przełożonym, że „znowu podniósł rękę” albo „zrobił coś, czego nie chciał”. Zwierzchnicy wysłali go na psychoterapię, a potem na nową placówkę.
Kościół pomagał tylko sprawcy. W aktach nie wspomniano o ofiarach Wolfganga S. Nigdy też nie zastanawiano się, jakiej pomocy one potrzebują – opowiada Raue. O problemach swojego brata jezuici powiadomili też, jeszcze za czasów Jana Pawła II, kurię w Watykanie, której podlegają zakony. Nic z tego jednak nie wynikło, Wolfgang S. dalej uczył. Takie zachowanie nie było wyjątkiem. Ze śledztwa tygodnika „Der Spiegel” wynika, że w ciągu ostatnich 15 lat Kościół dowiedział się co najmniej o 94 przypadkach molestowania, ale do tej pory ukarano zaledwie 30 sprawców, wobec 10 toczy się postępowanie.
W kilku przypadkach, jak twierdzą świadkowie, Kościół zapłacił ofiarom za milczenie. Na przykład Norbertowi Denefowi, który w latach 60. jako ministrant był molestowany przez dwóch duchownych. Po latach ignorowania 7 lat temu Kościół przyznał mu odszkodowanie – 25 tys. euro „na pomoc psychoterapeutyczną”. W zamian miał milczeć. Denef nie podpisał jednak żadnego zobowiązania, poszedł do sądu i wygrał. Ale do dziś nikt z władz kościelnych nie spotkał się z nim osobiście ani nie porozmawiał.
Działanie Klausa Mertesa zmusiło Kościół do reakcji. W styczniu, bezpośrednio po ujawnieniu listu, dostojnicy kościelni jednogłośnie potępili przestępstwo i pochwalili odwagę jezuity. Mertesa pochwalił nawet prowincjał jezuitów Stefan Dartmann, ale nie wyjaśnił, dlaczego od 2006 r. nie zareagował na zgłoszone skargi. W katedrze berlińskiej modlono się za ofiary, biskupi w innych diecezjach wystosowali listy do wiernych, prosząc o wybaczenie i zgłaszanie się świadków. Do dymisji podało się kilku duchownych, m.in. rektor jednej ze szkół i opat klasztoru.
A potem ruszyła defensywa. Na lutowej konferencji biskupi niemieccy potępili molestowanie, zaznaczając jednak, że „kwestii tej nie należy łączyć z samą instytucją Kościoła”. Bokiem przemknął zarzut tuszowania. Kwestię odszkodowań biskupi odrzucili, a do wyjaśnienia skandalu powołali pełnomocnika – biskupa Trewiru Stephana Ackermanna. Tym samym hierarchia dała do zrozumienia, że chce sama rozwiązać sprawę. – Nie można wyjaśniać przestępstwa, będąc samemu członkiem struktury, która jest w nie uwikłana – skrytykowała postanowienie Ursula Raue.
Watykan na doniesienia z Niemiec zareagował ustami swego rzecznika. Ks. Federico Lombardi zwrócił uwagę, że niemiecki episkopat energicznie wyjaśnia sprawę, potępił odpowiedzialnych, ale równocześnie stwierdził, że koncentrowanie oskarżeń tylko na Kościele jest fałszowaniem perspektywy. Przytoczył rządowe statystyki z Austrii, z których wynika, że z ponad 500 udowodnionych przypadków pedofilii tylko 17 dotyczyło środowisk kościelnych. W tym kontekście z uznaniem odniósł się do niemieckiej perspektywy „okrągłego stołu”, w którym niemiecki episkopat będzie jednym z kilku uczestników.
Zataczający coraz szersze kręgi niemiecki skandal w pewnym sensie osobiście dotyczy Benedykta XVI, ponieważ na jaw wyszły przypadki molestowania w internacie i szkole słynnego chóru chłopięcego katedry w Ratyzbonie. Dyrektorem Ratyzbońskich Wróbelków przez lata był brat papieża Georg. Ten powiedział mediom, że o nadużyciach seksualnych nic mu nie wiadomo, ale przyznał, że w latach 70. zdarzało mu się bić chórzystów po twarzy, za co wyraził skruchę. We włoskiej prasie, szczególnie katolickiej i prawicowej, uznano łączenie skandalu z osobą Georga Ratzingera za niegodny atak wymierzony w papieża.
Sędziowie we własnej sprawie
Jak Kościół ustosunkował się do poprzednich skandali? Mocą listu apostolskiego Jana Pawła II z 2001 r. biskupi zostali zobowiązani do przekazywania pod osąd Kongregacji Nauki Wiary wszystkich ciężkich przestępstw duchownych, w tym wykorzystywania seksualnego nieletnich. Przedłużono przedawnienie tych przestępstw z 10 lat do 10 lat po osiągnięciu przez ofiarę pełnoletności. W 2005 r. Kongregacja ds. Wychowania Katolickiego wydała instrukcję w sprawie przyjmowania do seminariów i zakonów osób o tendencjach homoseksualnych (badania wewnątrzkościelne wskazują, że właśnie tacy duchowni dopuszczają się 90 proc. nadużyć wobec dzieci i młodzieży).
Z instrukcji wynika, że aktywni homoseksualiści, osoby o głębokich tendencjach homoseksualnych lub „wspierający gejowską kulturę” nie mogą być przyjmowane, a już przyjęte należy usunąć. W podejmowaniu takich decyzji powinni pomóc niezależni eksperci (psychologowie, psychiatrzy). W 2008 r. Kongregacja wydała kolejny dokument o korzystaniu z usług tych ekspertów w procesie przyjmowania i formacji kandydatów na księży. Z kolei w USA diecezje pod wpływem skandali zweryfikowały przeszłość ponad 50 tys. duchownych, przeszkoliły 1,5 mln dorosłych oraz 5,7 mln dzieci, by w przyszłości uniknąć podobnych tragedii.
Z tymi posunięciami nikt nie dyskutuje, ale dopiero przyszłość przesądzi o ich skuteczności. Wątpliwości budzi jednak pobłażliwość władz kościelnych wobec winnych. Kard. Bernard Law, odpowiedzialny za krycie nadużyć w diecezji bostońskiej, w 2002 r. złożył co prawda rezygnację, ale w tej chwili pracuje w Watykanie w kilku kongregacjach, w tym ds. duchownych. Irlandczycy nie potrafią zrozumieć, dlaczego kilkunastu hierarchów zamieszanych w skandal nadal piastuje swoje funkcje. Padają też zarzuty, że władze kościelne nie chcą współpracować z wymiarem sprawiedliwości w sprawach o molestowanie.
Solenne zapewnienia episkopatów Irlandii i Niemiec sprzed kilku dni, że teraz będzie inaczej, świadczą o tym, że problem istnieje. Niespecjalnie też podobała się nerwowa reakcja stałego obserwatora Watykanu przy ONZ abp. Silvano Tomasiego, który w ubiegłym roku w odpowiedzi na zarzuty stwierdził, że jeszcze gorzej dzieje się w kościołach protestanckich i gminach żydowskich. Watykański rzecznik o. Federico Lombardi w zeszłym tygodniu nie bez racji sugerował, że całe odium za nadużycia seksualne wobec nieletnich spada na Kościół, choć jest to o wiele szerszy problem społeczny i robi się niewiele, by szukać winnych również gdzie indziej. Krytycy uznali to za próbę rozmycia odpowiedzialności.
Papież i Kościół naturalnie biją się w piersi, ale mnożą się oskarżenia, że są sędziami we własnej sprawie. Może dlatego ostatnio w Holandii biskupi powierzyli dochodzenie w sprawie nadużyć w szkole prowadzonej przez salezjanów protestantowi. Kościół musi też stawić czoło najcięższemu z zarzutów, który wysuwa wielu psychologów, seksuologów, a w zeszłym tygodniu również najbardziej znany katolicki dysydent prof. Hans Küng. Twierdzą oni, że nadużycia wynikają z samej natury kapłaństwa – czyli z celibatu.