Turcja przyznaje, że owszem, zginęły tysiące, ale odrzuca oskarżenia o zgładzenie ofiar z premedytacją, twierdzi, że śmierć zebrała żniwo w trakcie przymusowych deportacji wymuszonych wojennymi okolicznościami. To stanowisko nie dziwi. Rzezi dokonano co prawda w Imperium Osmańskim, ale kierowali nią oficerowie, którzy po wojnie zostali architektami republikańskiej Turcji, to między innymi ich czci broni słynny 301 artykuł kodeksu karnego. Na jego podstawie tureckie sądy mogą skazać na kilkuletnią karę więzienia za tak zwaną obrazę tureckości. Uważane jest za nią także przypisywanie Turkom zbrodni na Ormianach, na tej podstawie kilka lat temu wytoczono proces pisarzowi i nobliście Orhanowi Pamukowi.
Choć od tragedii mija 95 lat, to jej ocena jest nadal poręcznym rekwizytem politycznym. Swoją inicjatywą szwedzcy parlamentarzyści postanowili zwrócić uwagę na wątpliwy stan tureckiej demokracji, podobne intencje przyświecały Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów Kongresu USA, która na początku marca przyjęła niekorzystną dla Turcji dziewięciostronicową rezolucję. Komisja to nie cały Kongres, ale już jej werdykt wystarczył, aby Turcja – jak zawsze w takich wypadkach – zareagowała alergicznie i odwołała waszyngtońskiego ambasadora na konsultacje. W Ankarze dyplomata z Waszyngtonu spotka pewnie panią ambasador ze Sztokholmu, którą także wezwano do powrotu do kraju. Jednocześnie Turcy wycofali się z organizacji szczytu turecko-szwedzkiego, planowanego jeszcze na marzec.
Parlamentarzyści wydają rezolucje, a nadszarpnięte stosunki między państwami muszą naprawiać rządy. Szef szwedzkiego MSZ Carl Bildt oraz amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton zrugali parlamentarzystów za beztroskie głosowania, które z jednej strony torpedują stosunki Szwecji i USA z Turcją – arcyważnego partnera Zachodu na niespokojnym Bliskim Wschodzie, a z drugiej kładą się cieniem na toczącym się pojednaniu armeńsko-tureckim. Bildt i Clinton zapewniają więc Ankarę, że ani Szwecja, ani Stany Zjednoczone nie zamierzają zmieniać dotychczasowego kursu.
Dotychczas bywało, że Turcja, po okresie dyplomatycznych i retorycznych demonstracji godziła się z niekorzystnymi rezolucjami. Gorzką pigułkę zaaplikowaną przez Rikstag Ankara przełknie dość łatwo, natomiast w Stanach Zjednoczonych do oficjalnej decyzji jest jeszcze bardzo daleko, mimo że zarówno Clinton, jak i prezydent Barack Obama oraz wiceprezydent Joe Biden obiecywali w kampanii wyborczej uznanie rzezi za ludobójstwo. Także zbliżenie Ormian i Turków (po stu latach wrogości!) powinno postępować obecnym rytmem.
Natomiast ci, którzy z różnych, najczęściej politycznych przyczyn powstrzymują się od pójścia w szwedzkie ślady uważają, że interpretacja wydarzeń sprzed prawie wieku powinna pozostać domeną historyków. Tyle że większość ekspertów jest zgodna, że masakra Ormian była ludobójstwem, a brak zdecydowanej reakcji społeczności międzynarodowej przyczyną wielu podobnych tragedii w następnych dziesięcioleciach.