Na Zachodzie fatwa kojarzy się zwykle z zaocznymi wyrokami śmierci na tych, których autorzy fatw uznali za bluźnierców przeciw islamowi. Tymczasem fatwy są przede wszystkim werdyktami wydanymi przez ekspertów w jakichś istotnych dla muzułmanina kwestiach dotyczących prawa islamskiego.
Fatwa Tahira- al-Kadriego jest w istocie wielkim (600 stron) traktatem teologicznym. Autor nie pierwszy raz potępia terroryzm i zamachy bombowe powołujące się na islam i dżihad. Nie jest też prekursorem pod tym względem pośród islamskich autorytetów prawniczych. Fatw o podobnej wymowie wydano wiele. Jak wiemy, raczej bez większego pożądanego skutku.
Ale trzeba pamiętać, że islam jest religią zdecentralizowaną, a wielu muzułmanów uważa, że mają oni takie samo prawo do wydawania opinii jako uczeni szejkowie. Jest też religią wielu nurtów, czasem wzajemnie sobie nie ufających. Tahir-al-Kadri należy do nurtu sufickiego, a ten akurat nie cieszy się szacunkiem wśród dominujących sunnitów.
Są i inne powody, by nie przeceniać znaczenia fatwy Tahira-al-Kadriego. Pochodzi z Pakistanu, a nie z arabskiego matecznika islamu, za to z kraju ogarniętego wojną domową z talibami, czyli może być deprecjonowany przez radykałów jako pachołek pro-zachodniego reżimu w Islamabadzie. Jest konsultantem rządu brytyjskiego w sprawach islamu, czyli – znów z perspektywy ekstremistów – pachołkiem reżimu ujarzmiającego Afganistan i Irak.
Są zatem niewielkie szanse, by ta fatwa zmieniła sytuację na korzyść pokoju. A trochę w takim tonie poinformowały o niej media zachodnie i azjatyckie, spragnione dobrych wieści z frontu „wojny z terrorem”. Owszem, fatwa jest ważna: jednoznacznie potępia terroryzm typu Al Kaidy, może wzbudzić pewne zainteresowanie, oby wśród młodych muzułmanów brytyjskich. To niestety głównie spośród nich rekrutują bojowcy dżihadu, tacy jak autorzy krwawych zamachów w londyńskim metrze. Tyle że te młode wilki mają też swych szejków, którzy uczą ich czegoś przeciwnego niż dr Kadri.