Niedawno na granicy Włoch ze Szwajcarią zatrzymano dwóch japońskich dżentelmenów z walizką wypchaną obligacjami wartymi 134 mld dolarów. To tyle, ile wynosi roczny produkt krajowy brutto Singapuru. Informacja pewnie zostałaby zaliczona do kategorii „drobnych” fałszerstw, gdyby nie krążące w prasie pogłoski o międzynarodowym spisku. Jego celem ma być zniesienie dolara jako waluty, w której banki centralne trzymają rezerwy. Według teorii spiskowej, Japończycy z walizką to nie pospolici fałszerze, ale agenci japońskiego ministerstwa finansów, które zleciło im pozbycie się części amerykańskich obligacji zalegających w japońskich sejfach.
Dlaczego Japończycy mieliby w tak dziwaczny sposób pozbywać się amerykańskich papierów wartościowych? Artykuł Roberta Friska w „The Independent” rzuca światło na dziwne ruchy na rynku obligacji.
Według brytyjskiej gazety sprawa jest kłopotliwa. Wtajemniczeni wiedzą, że dni dolara są policzone, ale nikt nie chce się do tego publicznie przyznać. Frisk twierdzi, że Chiny, Rosja, Arabowie, Japonia i Francja potajemnie omawiają detronizację amerykańskiej waluty w rozliczeniach handlu ropą. Rozmowy nie dotyczą już tego czy detronizować, ale kiedy i kto obejmie władzę po dolarze.
Wszyscy konspiratorzy zaprzeczyli rewelacjom prasowym. Rynki zaś zareagowały nerwowo: w dół poszła wartość dolara, a w górę cena złota.
Jak dobić dolara
Brytyjczycy nie odkryli Ameryki. Sygnały o zastąpieniu dolara w handlu ropą innymi walutami pojawiają się już od jakiegoś czasu. Dwa lata temu na szczycie OPEC, organizacji eksporterów ropy, prezydent Iranu Mahmud Ahmadinedżad grzmiał: „Dostają naszą ropę, a dają nam bezwartościowy papier”. Iran znany jest z antyamerykańskiej retoryki, ale w międzyczasie do spisku przyłączyły się kolejne kraje, nawet te, które tradycyjnie sprzyjają USA. O nowym, niedolarowym, systemie finansowym dla całego świata rozmawiano podczas spotkań najpotężniejszych gospodarek: G2, G7 i G20, a także na ostatnim szczycie Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Stambule. Nawet ONZ stwierdza, że czas najwyższy zastąpić dolara czymś innym. Szef Banku Światowego Rober Zoellick mówi wprost: Stany Zjednoczone mylą się, jeśli sądzą, że dominująca pozycja dolara będzie trwała wiecznie. Pojawiło się kilku nowych kandydatów do tej roli.
Czym dolar zasłużył sobie na taką naganę? Gdyby istniał podręcznik pod tytułem „Jak dobić walutę”, pisze brytyjski the Telegraph, to Waszyngton powinien dostać piątkę za wzorowe przerobienie materiału. W ciągu ostatniego roku wartość dolara w stosunku do sześciu głównych walut świata spadła o 12 proc., a od 2002 r. o 30 proc. Jak osiągnięto tak powalające wyniki? Krok pierwszy: rząd ratuje bankrutów, którzy powinni upaść z hukiem. Krok drugi: Rezerwa Federalna (Fed) tnie stopy podatkowe prawie do zera. Krok trzeci: Biały Dom obiecuje biliony na stymulowanie gospodarki. Krok czwarty: by móc stymulować, rząd wypuszcza obligacje skarbowe (zadłuża się dalej). Wreszcie Fed dodrukowuje kasę, by skupić rządowe obligacje. Jeśli ktokolwiek w Ameryce zdaje sobie sprawę z tego, że ten wielomiliardowy eksperyment może spowodować inflację, to pewnie nie powiedział o tym prezydentowi Obamie.
Długi Wujka Sama
Foreign Policy twierdzi, że Obama wie co robi. Osłabianie dolara to nie błąd w sztuce, ale celowa taktyka, którą zastosowała już administracja prezydenta Busha. Najwyraźniej jedyny sposób na Chiny. Pekin bowiem postępuje nie fair, utrzymując niski kurs swojej waluty wobec dolara, co pozwala im tanio eksportować do Ameryki.
Ten kij ma jednak dwa końce: może poprawić bilans handlowy, ale i popsuć reputację dolara, najlepszego towaru eksportowego Ameryki. Do tej pory USA finansowały swój deficyt budżetowy dzięki tanim pożyczkom z zagranicy. Zwłaszcza Chiny miały w tym interes: pożyczając Ameryce, finansowały konsumpcję produkowanych u siebie towarów. Przez lata takiego układu nagromadziły blisko 3 biliony rezerw walutowych, z czego około 70 proc. to amerykańskie długi. Japonia plasuje się na drugim miejscu jako amerykański wierzyciel z 1,05 bilionami dolarów. Arabowie mają łącznie około 2,1 biliona. Jeśli dolar będzie słabł, to za tą wartą miliardy górę długów Chińczycy, Japończycy i Arabowie dostaną znacznie mniej.
Obserwatorzy zalecają zachowanie spokoju. Wierzyciele mogą być źli, ale nie ugryzą. Bo gdyby teraz wszyscy na raz postanowili pozbyć się amerykańskich obligacji, sami doprowadziliby do gwałtownego spadku wartości dolara, czyli dokładnie tego, czego powinni unikać.
Amerykańska republika bananowa
Wszystko więc wróci do normy? Dług Ameryki jest wprawdzie poważny, ale żadne państwo, a zwłaszcza superpaństwo i największa gospodarka świata, tak po prostu nie bankrutuje. Najświeższy raport Światowego Forum Ekonomicznego o konkurencyjności przynosi optymistyczne prognozy: chociaż Ameryka spadła w kilku kategoriach, pozostaje liderem w innowacyjności i produktywności. Mimo, że z gigantycznym długiem, ma szansę wyjść z kryzysu cało. Agencja ratingowa Moody's Investors Service zapewnia, że nawet znaczne zwiększenie amerykańskiego zadłużenia nie zepchnie USA do niższej ligi, a więc nie podwyższy kosztów amerykańskich pożyczek za granicą. Stany Zjednoczone nadal będą bezboleśnie pożyczać na 1 proc., a obcokrajowcy pogodzą się ze słabym dolarem. Eksperci wyliczają, że żeby wszystko wróciło do normy, Stany Zjednoczone muszą pożyczyć jeszcze jakieś 2,17 biliona dolarów.
- Wciągnęliśmy w to wszystkich – mówi Peter Schiff, ostry krytyk obecnego systemu gospodarczego USA i doradca kandydata na prezydenta, Rona Paula - A teraz spodziewamy się, że świat podpisze nam kolejny czek? Warren Buffett, znany amerykański inwestor giełdowy, także ostrzega, że zagraniczni inwestorzy mogą w końcu stracić cierpliwość do amerykańskich długów w dolarach. A wtedy Amerykanie poczują drugi koniec kija: będą musieli pożyczać za granicą w obcych walutach, jak republika bananowa. Prasa donosi, że niektórym krajom z nadmiarem gotówki cierpliwość już się skończyła i zaczęły rozglądać się za bardziej intratną lokatą niż niskooprocentowane obligacje skarbu USA.
Texas Light w juanach
Na razie ropa naftowa notowana w juanach to fikcja. Amerykanie ciągle są największym jej konsumentem na świecie. Ale po piętach depczą im Chiny. Chiński apetyt na energię stale rośnie i już teraz Pekin zawiera ogromne kontrakty na przyszłe dostawy z Bliskim Wschodem, Rosją i Afryką. Eksporterzy ropy kalkulują więc trzeźwo: po co im dolar, skoro będą handlować z Chińczykami? Kilka tygodni temu Władimir Putin zapowiedział, że rozważa zastąpienie dolara rublem i juanem w dwustronnym handlu ropą i gazem. Z podobnym komunikatem wystąpiła też Turcja: 20 proc. jej obrotów surowcami energetycznymi odbywać się będzie w lokalnych walutach. Iran już rok temu ogłosił: „W Europie sprzedajemy w euro, w Azji w euro i jenach” i uruchomił pierwszą giełdę naftową, na którą dolar nie ma wstępu.
Na razie tylko jeden bankier z Hong Kongu potwierdził, że antydolarowy spisek faktycznie istnieje. „Ma pan rację, panie Frisk”, powiedział brytyjskiemu korespondentowi „Im więcej zaprzeczeń, tym bardziej może być pan pewien, że trafił pan w dziesiątkę”.