Sport

Lucjan Brychczy nie żyje. Na zawsze w pamięci kibiców

Lucjan Brychczy, legendarny polski piłkarz, zmarł 2 grudnia 2024 r. Lucjan Brychczy, legendarny polski piłkarz, zmarł 2 grudnia 2024 r. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl
Niewysoki, ale wielki spryciarz. Umiał zakręcić przeciwnikami na boisku, wypuścić w uliczkę (tak się kiedyś mówiło) kolegę z drużyny. No i strzelał mnóstwo goli.

Odszedł Lucjan Brychczy. Miał 90 lat. Gdybym miał go porównać do dzisiejszych piłkarzy, pierwszym skojarzeniem jest Piotr Zieliński. Niewysoki, ale wielki spryciarz. Umiał zakręcić przeciwnikami na boisku, wypuścić w uliczkę (tak się kiedyś mówiło) kolegę z drużyny. No i strzelał mnóstwo goli (tym akurat różnił się od pomocnika Interu Mediolan). 182 trafienia. W historii polskiej ligi tylko Ernest Pohl miał ich kilka więcej (186).

Pierwszy raz widziałem „Kiciego” w 1963

O takich jak on mówi się, że nie trafili w swój czas. Co z tego, że w najlepszych latach mógł mieć miejsce w madryckim Realu czy AC Milan. To nie były czasy Zielińskiego (jeśli trzymać się tego przykładu), który wyfrunął do Włoch jako 17-latek. W latach 60. przeszkodą nie był tylko jego wojskowy status. Przez 15 lat kadrowych występów Polacy niczego nie osiągnęli poza występem w eliminacjach Igrzysk Olimpijskich w Rzymie.

Pierwszy raz na żywo widziałem „Kiciego” w 1963 r. na stadionie Pogoni w Szczecinie. To właśnie Lucjan Brychczy wyprowadzał naszą drużynę na spotkanie z Norwegią. Polska wygrała 9:0 i do 2009 r. to było najwyższe zwycięstwo reprezentacji. Kapitan gola nie strzelił, ale przy nim zadebiutowali wówczas Włodzimierz Lubański i Zygfryd Szołtysik.

Przez swoją futbolową długowieczność Lucjan Brychczy łączył piłkarskie pokolenia. Ciągle w narodzie żywa jest pamięć o wiktorii na Stadionie Śląskim w 1957 r. Polacy pokonali Związek Radziecki 2:1. Od Lwa Jaszyna dwa razy lepszy okazał się Gerard Cieślik, a podawał mu właśnie Brychczy. W Legii przez kilka sezonów jego kolegą był Ernest Pohl, ale i kilkanaście lat młodszy Kazimierz Deyna.

Długi związek z Legią

W tym smutnym dniu najwięcej mówi się właśnie o związku Lucjana Brychczego z klubem z Łazienkowskiej, który trwał bez przerwy przez 70 lat. To naprawdę niezwykła historia. Zresztą gdy obiecujący 20-latek ze Śląska dostał powołanie do służby wojskowej w CWKS (czyli dzisiejszej Legii), wydawało się, że wzorem wielu innych, w tym właśnie Ernesta Pohla, będzie się starał wrócić w swoje strony. Dzisiaj nie wiadomo, jakie argumenty przekonały młodego wówczas Lucjana do pozostania w Warszawie, która została jego miastem na zawsze.

W drugiej połowie lat 60. był już sporo po trzydziestce i na poważnie myślał o zdjęciu na stałe piłkarskich butów. Ale wtedy trenerem Legii został Czech Jaroslav Vejvoda i… uświadomił swojemu najbardziej doświadczonemu graczowi, że może jeszcze kilka sezonów być lepszy od młodziaków. I rzeczywiście. Vejvody już w klubie nie było, gdy Legia z Brychczym w składzie dotarła do półfinału ówczesnej Ligi Mistrzów, czyli Pucharu Mistrzów Krajowych. Po drodze było kilka mistrzostw i pucharów Polski, a indywidualnie trzy tytuły czołowego snajpera.

Zmieniali się trenerzy, zmieniali się właściciele, zmienił się nawet ustrój, a Lucjan Brychczy zawsze był potrzebny w klubie przy Łazienkowskiej. Kilka razy był pierwszym trenerem, wielokrotnie asystentem, a w 2014 r. został honorowym prezesem. Jeszcze całkiem niedawno miał swoje miejsce na ławce Legii. Spotykały go też kolejne awanse oficerskie i inne honory.

Ale chyba najważniejsza była dla niego pamięć kibiców.

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama