Po porażce przed miesiącem na Stadionie Narodowym 1:3 Polacy przyjechali do Porto… po zwycięstwo. Tak zapewniał nasz selekcjoner. Zostaliśmy rozbici 5:1.
Bez Lewandowskiego
W kadrze od początku nie było Roberta Lewandowskiego, który zgłosił kontuzję pleców. W Portugalii pojawili się co prawda Przemysław Frankowski i Michael Ameyaw, ale zostali odesłani do domów – też z powodu urazów.
Krytycy Lewandowskiego zeszli ostatnio do podziemia, uciszeni gradem goli naszego snajpera dla Barcelony. Ale nie zniknęli. W piątkowy wieczór mogli sprawdzić, jak radzi sobie kadra bez asa. A trener Michał Probierz znów zaskoczył kilkoma powołaniami i wyjściowym składem. Na boisku byli m.in. Taras Romanczuk i Bartosz Bereszyński, a w ostatniej chwili Sebastiana Szymańskiego zastąpił Mateusz Bogusz. W buty Lewandowskiego próbował wejść Krzysztof Piątek.
Pierwsze minuty były wyjątkowo spokojne. Zgodnie z zapowiedziami trenera Polacy nie nastawili się na kurczową obronę. Ważne, że nie wyglądali na przestraszonych klasą przeciwników, wśród których też zabrakło kilku znanych piłkarzy. Ale ten najsławniejszy i najstarszy 39-letni Cristiano Ronaldo jeszcze raz wyprowadził swoją reprezentację na stadion w Porto. Obecny był także Rafael Leao, który wyrasta na podstawową postać portugalskiej jedenastki. Jednak przez pierwsze pół godziny ani razu nie zagrozili bramce Marcina Bułki, skutecznie uprzykrzał im życie Bartosz Bereszyński. Niestety podczas świetnej akcji w ataku nasz wahadłowy chwycił się za udo, co oznaczało konieczność zejścia z boiska. Zastąpił go Jakub Kamiński.
Polacy w dalszym ciągu byli co najmniej równorzędnym przeciwnikiem. Krzysztof Piątek był bardzo bliski skutecznego uderzenia, ale piłka minimalnie minęła słupek. Dobrych akcji było więcej. W końcówce pierwszej połowy dramaturgii boiskowym wydarzeniom dodawały strugi deszczu. To było najlepsze 45 minut podopiecznych Michała Probierza. Tyle że mecz trwa trochę dłużej.
Katastrofa
Jak można się było spodziewać, hiszpański trener Portugalii Roberto Martinez nakazał swoim zawodnikom wywarcie większej presji na naszej defensywie. Polacy mieli wtedy problemy z opuszczeniem okolic własnej bramki. Gdy już wydawało się, że przetrzymali nawałnicę, Mendes niemal przefrunął obok Polaków, wrzucił piłkę do Leao, a ten strzałem głową z kilku metrów nie dał szans Bułce. Od 59. minuty prowadzili faworyci 1:0. A jeszcze chwilę wcześniej nowy człowiek na boisku Dominik Marczuk sprawdził klasę Diego Costy w bramce. Nie wiedzieliśmy, że jesteśmy świadkami początku katastrofy.
Kolejna zła wiadomość nadeszła w 71. minucie. Ewidentna ręka Jakuba Kiwiora, rzut karny i Ronaldo dopisał do swojej historii 134. gola w reprezentacji. A to nie koniec popisu gospodarzy. Bruno Fernandes huknął nie do obrony, a potem jeszcze Neto i znów Ronaldo z przewrotki (135. gol). Na koniec Marczuk niespodziewanie strzałem z dalszej odległości pokonał Costę. Skończyło się na 5:1, i to nie jest powód do chwały. Trudno tę ostatnią bramkę uznać za honorową.
Mecz w Porto był przedostatnim aktem tegorocznego sezonu Ligi Narodów. W poniedziałek w Warszawie na zakończenie rozgrywek grupowych rewanż ze Szkocją, która pokonała Chorwację i ma teraz tyle samo punktów co Polska.