Po słabej i niedającej nawet najmniejszych powodów do optymizmu porażce z Portugalią w kolejnym grupowym meczu Ligi Narodów naprzeciw Polaków stanęli Chorwaci. Niektórzy pocieszali się, że nie są tak silni jak Ronaldo i jego koledzy. Do Warszawy przyjechali po nieznacznym zwycięstwie nad Szkotami i trochę osłabieni. Wydawało się jednak, że słabsi Chorwaci tworzą i tak znacznie silniejszą drużynę, w której bryluje nic nierobiący sobie z metryki 39-letni Luka Modrić.
Szczęście trwało krótko
Pierwsza sensacyjna wiadomość nadeszła w chwili ogłoszenia polskiego składu. Zabrakło Roberta Lewandowskiego. Trener Michał Probierz wyjaśnił, że to z powodu lekkiego urazu. Naprawdę?
A i tak lepiej nie mogło się zacząć, gdy Jan Bednarek w twardej walce odebrał piłkę przeciwnikowi w środku pola i podał do Kacpra Urbańskiego. Ten przebił się przez blok Chorwatów i podał Piotrowi Zielińskiemu, który w polu karnym doskonale wiedział, co ma zrobić z piłką. Futbolówka otarła się jeszcze o obrońcę Chorwacji, zmyliła bramkarza i było 1:0.
Szczęście trwało krótko. Wielkie kłopoty zaczęły się oczywiście od Luki Modricia. W 19. minucie zacentrował, piłkę wybił nieszczęśliwie Paweł Dawidowicz wprost na nogę Borna Sosy. Strzał nie do obrony i remis. Polacy chyba jeszcze nie przestali rozpamiętywać straty pierwszego gola, a już Marcin Bułka znów musiał patrzeć, jak piłka wpada do siatki. I to nie był koniec nieszczęść. Po kolejnym błędzie Dawidowicza było już 1:3. Trzy bramki dla Chorwatów w kilka minut. Dramat.
Nasi piłkarze oszołomieni trzema ciosami dość bezradnie patrzyli wtedy na podopiecznych Zlatko Dalicia, którzy rzadko tracili piłkę.