Sport

Szału nie ma. Gdzie te chłopy, ach te baby i inne olimpijskie refleksje

Olimpijczycy w kancelarii premiera, 12 sierpnia 2024 r. Olimpijczycy w kancelarii premiera, 12 sierpnia 2024 r. Kancelaria Prezesa RM
Do marnego poziomu polskich olimpijczyków dostosowali się reżyserzy transmisji telewizyjnych, komentatorzy i dziennikarze. Sprawozdawcy jak gdyby zapomnieli, że mają relacjonować to, co widać na ekranie.

We wtorek 6 sierpnia Polska z jednym krążkiem srebrnym i trzema brązowymi spadła na 53. miejsce w klasyfikacji medalowej olimpiady w Paryżu. Poprawiła się następnego dnia dzięki zdobyciu złotego i brązowego medalu. Skończyło się na dziesięciu krążkach (jeden złoty, cztery srebrne i pięć brązowych), co pozwoliło wskoczyć na 42. pozycję (na 82 klasyfikowanych ekip).

Szału nie ma i był to najgorszy występ polskiej reprezentacji po igrzyskach w Melbourne w 1956 r. Bardzo skromnie wygląda liczba dyscyplin, w których Polacy zdobyli medale, mianowicie: wspinaczka na czas kobiet (dwa medale, złoty i brązowy), siatkówka (jeden srebrny), boks (jeden srebrny), kajakarstwo (jeden srebrny), wielobój kolarski (jeden srebrny), lekkoatletyka (jeden brązowy), tenis (jeden brązowy), wioślarstwo (jeden brązowy) i szermierka (jeden brązowy).

Marnie w polskim sporcie

Oczekiwania były większe – eksperci spodziewali się, że reprezentanci Polski (ponad 200 osób) zdobędą 14–15 krążków. Dramatycznie wygląda sytuacja w lekkoatletyce. Polacy odnosili spore sukcesy w przeszłości też w zapasach, innej „naszej” dyscyplinie. Osiem medali przypadło kobietom, dwa mężczyznom (żaden indywidualny) – stąd żartobliwy tytuł, ale nie ma powodów do śmiechu.

Wynik świadczy o dość marnej kondycji polskiego sportu. Rzecz wymaga analizy i kroków naprawczych, tym bardziej że ze środowiska czynnych sportowców płyną słowa ostrej krytyki wobec związków i działaczy, w szczególności dotyczące jakości przygotowań, koleżeńskich układów, protekcjonizmu i marnotrawienia pieniędzy – Polski Komitet Olimpijski i poszczególne związki otrzymały wszak ponad 900 mln zł z budżetu państwa i od sponsorów.

Na pewno potrzebny jest audyt, także pod kątem sprawdzenia, czy choroba zwana „willowaniem plus” nie dotknęła naszego życia sportowego. Prawicowa propaganda zapewne powie, że olimpijska klapa to wina Tuska, ale bardziej przekonująca jest teza, że poziom sportu wyczynowego odpowiada stanowi państwa po ośmiu latach tzw. dobrej zmiany. Na razie dobrozmieńcy minimalizują wyniki, np. p. Dera (Kancelaria Prezydenta, praktycznie PiS) opowiada, że w sporcie już tak jest, że jeden przegrywa, a drugi wygrywa, a p. Bogucki z PiS uważa, że bardziej dojmująca od porażek była profanacja Najświętszego Sakramentu w trakcie ceremonii otwarcia (chyba mu się pomylił subiekt z obiektem).

Liczy się sukces, najlepiej złoty

Tradycyjnie idea polegała na tym, że już sam udział w igrzyskach był sukcesem. To prawie całkowicie należy do przeszłości. Wprawdzie w związku z olimpiadą paryską gdzieś na marginesie odnotowano udział dziewczyny z Afganistanu, rządzonego przez talibów zakazujących kobietom występowania na sportowych arenach, chwalono koszykarzy z Sudanu Płd, gdzie ponoć nie ma ani jednej hali sportowej, i wspominano o reprezentacji uchodźców, ale jeszcze raz się okazało, że liczy się przede wszystkim medalowy sukces, najlepiej złoty.

Kiedyś klasyfikowano nie tylko pod kątem liczby zdobytych medali, ale również wedle tzw. miejsc punktowanych, obejmujących lokaty od pierwszej do szóstej. Jeśli ktoś zajął czwarte miejsce, uważane za najgorsze, bo zaraz za podium, otrzymywał coś w rodzaju nagrody pocieszenia w postaci trzech oczek, które liczyły się do dorobku całej reprezentacji.

Zrezygnowano z tej praktyki i dziś liczą się tylko medale. Widocznym świadectwem stosowania tego kryterium jest przyznawanie rozmaitych gratyfikacji tylko medalistom, aczkolwiek często jest tak, że zajęcie czwartego (lub nawet niższego) miejsca jest trudniejsze i przez to trzeba taki wynik oceniać jako większy sukces niż zdobycie medalu.

To pokazuje, jak złudne bywają konwencjonalne kryteria, ale na to można odpowiedzieć, że jakieś trzeba przyjąć – uznanie, że zdobycie medalu jest osiągnięciem szczególnym, jest zasadne. Zaznaczam, że nie mam nic przeciwko płaceniu sportowcom za ich osiągnięcia, bo sport już dawno przestał być amatorski. Nie był zresztą także w czasach antycznych; zwycięzcy greckich olimpiad mieli rozmaite przywileje materialne.

Czytaj też: Pożegnanie z utopią. Los Angeles zdało pierwszy test. I na jakiś czas widowisk wystarczy

Kogo zjadła olimpijska trema

Sami sportowcy są zainteresowani jak najwyższymi miejscami. Dotyczy to przede wszystkim tzw. faworytów, zwłaszcza do złota. Społeczna ocena ich osiągnięć polega przede wszystkim na tym, czy spełnili oczekiwania. Iga Świątek zdobyła „tylko” brąz i nie była nadmiernie uszczęśliwiona. Nie satysfakcjonowało to również tych, którzy liczyli, że liderka światowego rankingu zostanie zwyciężczynią. Oczywiście pierwsza rakieta zawsze może przegrać z szóstą (w tym wypadku z Qinwen Zheng z Chin), ale to nie pociesza kibiców. Nastrój stopniowo się polepszał, bo medal jest medalem.

Nie ulega jednak wątpliwości, że porażka Świątek była dość niespodziewana, skoro zwyciężyła z Chinką we wszystkich poprzednich sześciu spotkaniach, a w drugim secie prowadziła 4:0 (przegrała 5:7). Ale sport nie wyklucza nawet największych sensacji i na tym m.in. polega jego urok.

Z kolei polscy siatkarze byli bardzo rozczarowani porażką z Francją w finale. Na pewno każdy Polak by wolał, żeby wygrali, ale zważywszy na przebieg tych rozgrywek, drugie miejsce trzeba uznać za poważny sukces. Polacy dość niespodziewanie pokonali Amerykanów w półfinale, a Francuzom ulegli w sposób zdecydowany.

Analitycy zawsze szukają wytłumaczenia konkretnych rezultatów, zwłaszcza porażek. Panuje powszechna opinia, że polscy siatkarze grali w finale znacznie słabiej od przeciwników. To, czy mogli zagrać lepiej (niż zagrali), jest kwestią otwartą, ale bez znaczenia. Nasi komentatorzy chętnie odwołują się do elementu mentalnego. Siatkarki były zaliczane do faworytek, a odpadły w ćwierćfinale, wprawdzie z późniejszymi wicemistrzyniami, tj. reprezentacją USA, ale po dość słabej grze. Słyszałem wytłumaczenie, że Amerykanki grały na olimpiadzie nie pierwszy raz, a Polki debiutowały po dłuższej nieobecności i nie udźwignęły ciężaru. Podobnie powiada się, że Świątek przegrała, bo zjadła ją olimpijska trema i poczucie odpowiedzialności za wynik.

Nie podzielam takich psychologistycznych objaśnień. Nie negując wagi czynnika psychicznego, uważam, że w przypadku zawodników i zawodniczek trzeba brać przede wszystkim umiejętności, nawet jeśli są zrelatywizowane do danego dnia, pecha lub łutu szczęścia.

Czytaj też: Nieostatnia wieczerza, czyli najgłośniejsze spory artystyczno-religijne ostatnich dekad

Jak Przemo Babiarz dopingował

Do marnego poziomu polskich olimpijczyków dostosowali się reżyserzy transmisji telewizyjnych, komentatorzy i dziennikarze. Oglądając przekazy w TVP i Eurosporcie, często odnosiłem wrażenie, że przekierowywanie z jednego programu na inny, np. z TVP1 do TVP2 czy TVP Sport (lub na odwrót) lub Eurosport 1 na Eurosport 2 (lub na odwrót), bardziej jest nastawione na reklamy niż informacje o zawodach. TVP stworzyło specjalny zespół ekspertów od lekkoatletyki, któremu często oddawano głos, ale chyba tylko po to, aby znaleźć czas na popularyzowanie zakupów w pewnym sklepie. Paski u dołu ekranu, informujące o tym, co przedstawia dana audycja, były wiele razy nieadekwatne w stosunku do obrazu, a w gazetach i sieci trzeba było z mozołem szukać wiadomości o programie zawodów i wynikach.

Pojawiła się też nowa moda (dotyczy nie tylko materiałów z IO). Załóżmy, że chcemy się dowiedzieć, o której jest transmisja finału takiej a takiej konkurencji. Znajdujemy artykuł o stosownym tytule, ale żeby coś ustalić, musimy przeczytać stosunkowo długi tekst np. o tym, kto startował w eliminacjach do ostatecznej rozgrywki.

Poziom komentowania pozostawiał wiele do życzenia. Sprawozdawcy jak gdyby zapomnieli, że mają relacjonować to, co widać na ekranie, natomiast nie powinni nadmiernie wdawać się w dywagacje historyczno-porównawcze. To zrozumiałe, że sprawozdawca sportowy jest również kibicem, ale emocjonalne wrzaski naszych komentatorów przy startach Polek i Polaków, na ogół pełne patriotycznie przybranej propagandy sukcesu, bywały trudne do zniesienia. Przemo Babiarz (taka wersja jego imienia jest serwowana przez kolegów) epatował lirycznymi wstawkami o niebiańskim puchu, wspominał śp. Władka Komara, zagrzewał do boju naszą Ewunię (Swobodę) i Marysię (Andrejczyk). W trakcie dekoracji zawodniczki z Dominikany, zwyciężczyni biegu na 400 m, zasugerował, aby polscy widzowie zanucili „Mazurka Dąbrowskiego” dla uczczenia brązowego medalu naszej biegaczki. To przejaw wyjątkowego lekceważenia hymnu narodowego innego państwa.

Czytaj też: Dlaczego kobiety mają się tłumaczyć z poziomu testosteronu i chromosomów?

Dres Igi Świątek

Hubert Hurkacz nabawił się kontuzji tuż przed olimpiadą. Fakt ten uniemożliwił udział w igrzyskach polskiego debla (miał grać z Janem Zielińskim) i pary mieszanej (miał grać ze Świątek). Oto co powiedział p. Piesiewicz, prezes PKOl: „O rezygnacji Hurkacza dowiedziałem się wczoraj z oświadczenia. Liczyliśmy na to, że Hubert poleci na igrzyska, odbije przysłowiową kartę i umożliwi grę Jankowi w mikście. Wczoraj stało się to, co się stało. Od razu potem zadzwoniłem do pani menedżer. Rozmawialiśmy, uświadomiłem ją, jak ważne jest to, aby Hubert pojawił się na miejscu. Czekałem na telefon zwrotny z decyzją. Nie doczekałem się”.

A zatem p. Piesiewicz oczekiwał oszustwa ze strony sportowca, a nawet namawiał go do tego. To jakoś tłumaczy nie najlepszą atmosferę w polskim środowisku olimpijskim tuż przed igrzyskami. Pan Jakubiak z Kukiz ’15, ulubieniec TV Republika, był zniesmaczony dresem Igi Świątek wyprodukowanym przez firmę Adidas: „Doczekaliśmy czasu, gdy Chiny mają bardziej polskie stroje niż Polska”.

Biedaczyna nie przyłożył się należycie do komentarza, bo umowa między PKOl a Adidasem w sprawie ubiorów dla reprezentacji została podpisana przez wspomnianego p. Piesiewicza (skądinąd dobrozmieńca) jeszcze przed wyborami 2023.

Jak dobrze wiadomo, kontrowersje budzi płeć Lin Yu-ting, tajwańskiej bokserki, która w finale pokonała Julię Szeremetę. Prawicowi politycy, mianowicie p. Duda, p. Mentzen (Konfederacja) i p. Zajączkowska-Hernik (też Konfederacja), „wiedzą, że Tajwanka jest mężczyzną”. Rzeczona konfederacka dama tak to ujęła: „Innymi słowy, żeby kobieta zdobyła złoto, musi na koniec pobić mężczyznę. Do takich absurdów i wypaczeń rywalizacji sportowej doprowadziła chora, lewacka propaganda, która próbuje zawładnąć dzisiejszym światem”. Cóż, prawicowa ideologia, która próbuje zawładnąć światem, prowadzi do takiego ubóstwa myśli, jakie demonstruje p. Zajączkowska-Hernik i jej podobni. Nie rozumieją, że rozstrzygnięcie należy do specjalistów, biologów i medyków, nie amatorów.

Pan Duda postanowił wesprzeć polską siatkówkę w jej potyczce z Francją o złoty medal, ale jego wyprawa do Paryża nic nie dała ze sportowego punktu widzenia, natomiast na pewno nieco kosztowała. Znacznie lepiej mu idzie ze wspieraniem Trybunału (anty)Konstytucyjnego, KRS i KRRiT. Coś za coś, chciałoby się powiedzieć. Na szczęście już za rok będzie mógł się skoncentrować na ustalaniu płci Leśnego Ruchadła – jego praca na tym polu na pewno będzie tańsza niż prezydencki trud.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną