Tym samym łodzianka, która reprezentuje klub z Bytomia, znalazła się w ostatniej szesnastce turnieju. Nigdy wcześniej nie zaszła tak daleko w wielkim szlemie. Trzecia runda Wimbledonu dwa lata temu była dotychczas jej szczytowym osiągnięciem.
O ćwierćfinał zawalczy z Coco Gauff
Piątkową grę Magda rozpoczynała jako faworytka, choćby dlatego, że Rosjanka była dotychczas klasyfikowana pod koniec drugiej setki rankingu WTA. Ale na korcie bywa różnie, o czym przekonało się już sporo faworytek. Z czołowej dziesiątki zostały już tylko trzy tenisistki. Oprócz Igi Świątek – Aryna Sabalenka i Coco Gauff. I właśnie Amerykanka stanie naprzeciw Polki w meczu o ćwierćfinał. Brzmi to fantastycznie.
Dzisiaj jest już prawie pewne, że australijskie zwycięstwa dadzą Magdzie miejsce w pierwszej pięćdziesiątce, czyli potężny awans z 69. obecnie. Z punktu widzenia Igi Świątek nie wygląda to być może imponująco, ale dla 26-letniej Fręch znaczy bardzo wiele. Osiągnęła cel, który sobie wyznaczyła już jakiś czas temu. Teraz do większej liczby turniejów nie będzie musiała przebijać się przez eliminacje. Pieniądze zarobione w Melbourne pozwolą też na oddech finansowy dla jej skromnego teamu. Od teraz to nie Magda Linette, a jej imienniczka z Łodzi jest drugą najwyżej sklasyfikowaną Polką w światowych tabelach.
Czytaj też: Królowa polskiego sportu jest tylko jedna
Fręch pnie się w górę. Są fajerwerki
O zwycięstwie nad Zacharową będziemy pamiętali, ale najważniejszy sukces w karierze to wcześniejsze pokonanie Caroline Garcii, dziewczyny, która jeszcze niedawno była numerem cztery kobiecego tenisa. Fręch imponowała nie tylko ambicją i regularnością. Jej gra była też bardzo inteligentna. Grała bez żadnych kompleksów, choć nigdy wcześniej nie udało jej się pokonać zawodniczki z czołowej dwudziestki. A jej bekhendy posyłane wzdłuż linii przenosiły ją w rejony dotychczas niedostępne.
Trzeba przyznać, że Magdalenie Fręch poza trenerem Andrzejem Kobierskim i najbliższymi nie towarzyszyła wiara w jej talent i w osiąganie najwyższych celów. Mozolnie pięła się w górę, fajerwerków nie było aż do tegorocznego stycznia. Wydawało się, że pierwsza setka rankingu, dostęp do wielkoszlemowych zawodów bez kwalifikacji to i tak sporo. Do tego przyplątała się wielomiesięczna kontuzja, co pewnie zatrzymało marsz w górę. Gdy jeden z tenisowych fachowców zasugerował, że i tak sporo osiągnęła (zważywszy na możliwości), zareagowała gniewnie. Okazuje się, że miała rację. Dzisiaj trzeci raz z rzędu mogliśmy oglądać jej promienny uśmiech po ostatniej piłce rozegranej na korcie.
Czytaj też: 1GA! Królowa tenisa wygrywa WTA Finals i wraca na tron
Niespodzianka Australian Open
Chwile triumfu przeżywa też Andrzej Kobierski. Zajmował się Magdą, gdy miała sześć lat, i robi to do dziś. Przez 20 lat bez przerwy! Para borykała się przez wiele lat z niedostatkiem środków. W czasach juniorskich brakowało pieniędzy na wyjazdy i zagraniczne treningi. O tym też trzeba pamiętać, gdy patrzy się na sportową drogę Polki.
W ubiegłym roku wielką niespodziankę sprawiła Magda Linette, która przebiła się aż do półfinału Australian Open (w tym roku musiała się wycofać z powodu niedyspozycji w trakcie pierwszego meczu z Caroline Wozniacki). Ale czwarta runda (dotychczas) Magdaleny Fręch to chyba jeszcze większa niespodzianka. Choć może to złe określenie, bo przecież do takiego wyniku łodzianka przygotowywała się przez wiele, wiele lat.