W turnieju olimpijskim w Paryżu w 2024 r. weźmie udział 12 drużyn. Jedno miejsce przypada gospodyniom, o pozostałe siatkarki walczyły na trzech turniejach kwalifikacyjnych w Chinach, Japonii oraz w Polsce (z każdego dwie pierwsze reprezentacje mogą kupować bilety do stolicy Francji). Kolejne miejsca będą obsadzane zgodnie z rankingiem FIVB (stan na czerwiec 2024 r.).
Czytaj także: Siatkarze są jak muszkieterowie. Piłkarzom też by się to przydało
Potknięcie z Tajlandią odrobione
W łódzkiej hali Arena od początku szło wszystko zgodnie z planem (choć nie bez kłopotów), aż w środę potwierdziła się stara prawda, że mecz wygrywa się po ostatnim gwizdku, a nie na papierze. Choć niektórym wydawało się, że Polki raczej spokojnie poradzą sobie z Tajlandią, to właśnie ta drużyna okazała się w środę nie do przeskoczenia. Przegraliśmy 2:3 i choć jeden punkt Polki zapisały na swoim koncie, to problemem tak naprawdę były dwa punkty stracone.
Kolejnym meczem, już właściwie o wszystko, był pojedynek z Niemkami, także wymienianymi wśród tych drużyn, które w Łodzi mogą kwalifikacje wywalczyć. Tym razem to Polki były lepsze po tie-breaku od podopiecznych Vitala Heynena. Nasze siatkarki czekały jednak dwa mecze z dwoma najważniejszymi rywalkami: USA i Włochami.
I tu okazało się, że Lavarini stworzył drużynę turniejową. Im dalej, tym nasze zawodniczki grały lepiej i po fantastycznym meczu pokonały mistrzynie olimpijskie 3:1. W niedzielę jednak Amerykanki pokonały za trzy punkty Niemki i jasne stały się dwie rzeczy: że one zabierają jedno z dwóch premiowanych awansem na igrzyska miejsc, a drugie przypadnie zwyciężczyniom pojedynku Polek z Włoszkami.