Eliminacje do finałów przyszłorocznych mistrzostw Europy w piłce nożnej to idealny czas na budowę nowej reprezentacji. Przeciwnicy – przynajmniej w teorii – niezbyt trudni. Czechy, Albania, Mołdawia i Wyspy Owcze. Do tego bezpośredni awans zapewnią sobie dwie pierwsze drużyny, bo kwalifikacyjne gry przypominają obecnie skoki narciarskie. Mało kto odpada. Po ostatnim gwizdku sędziego wiemy już jedno. Do stworzenia jest cała konstrukcja naszej narodowej drużyny. Kosmetyka nie wystarczy.
Czytaj także: Piłka skopana, czyli Polska po Katarze. Jaki jest ten nasz futbolowy miś?
A mogło być jeszcze gorzej
Dwa czeskie ciosy w pierwszych niespełna trzech minutach to tak jakby mecz rozpoczął się od wyniku 0:2. Tego w najcudowniejszych snach nie mogli się spodziewać nawet gospodarze. Dwie akcje, dwie bramki. A jednak to się zdarzyło. Było wiadomo, że kontuzje wykluczyły kilku naszych obrońców, ale to nie jest wytłumaczenie katastrofalnego początku. Zamroczeni golami Polacy z trudem dochodzili do siebie. I do końca pierwszej połowy nie doszli. Sytuacji nie poprawiła kontuzja Matty’go Casha na samym początku. Kilka lepszych momentów to stanowczo za mało. A mogło być jeszcze gorzej, bo tuż przed przerwą Wojciech Szczęsny dwukrotnie w jednej akcji uratował naszą drużynę. Gospodarze wyszli z niesłychaną wolą zwycięstwa. Przytłoczyli swoją wolą walki przeciwników.
Po powrocie na boisko Czesi niczego nie musieli. Wydawało się, że 2:0 im wystarcza. Ale niestety tak nie było. Wprowadzeni do gry Michał Skóraś i Karol Świderski trochę ożywili polskie poczynania. Tyle że po najpiękniejszej akcji meczu w 64. min było już 3:0. I to był koniec marzeń. Gorycz porażki tylko nieznacznie osłodził swoją bramką rezerwowy Damian Szymański.
Santos już wie
Czechy są najsilniejszym z grupowych rywali. Historycznie mają więcej osiągnięć, choć ostatnio nie bardzo mają się czym chwalić. Na mundialu ich nie było. Są znani z tego, że siła ich zespołu jest znacznie większa niż wynikałoby to z analizy nazwisk zawodników, którzy w sporej części na co dzień biegają po czeskich boiskach. I to się w stu procentach potwierdziło w piątkowy wieczór.
Zainteresowanie pierwszym występem Polaków po mundialu było bardzo duże. Po niesławnym odejściu trenera Czesława Michniewicza spowodowanym zarówno stylem gry, jak i sprowokowaną przez premiera aferą premiową, czekaliśmy na debiut nowego selekcjonera Fernando Santosa. Sam Mateusz Morawiecki nie czuje się chyba winny zamieszania, bo pojawił się na trybunie praskiego stadionu. Maskotką reprezentacji chyba nie zostanie.
Portugalska grupa zarządzająca teraz sprawami najważniejszej drużyny polskiej piłki ma za sobą intensywną pracę. W krótkim czasie musiała poznać i ocenić przydatność kandydatów do reprezentacji. To wszystko nie wystarczyło. Czesi wykazali, że trzeba znacznie głębszych zmian. Na szczęście będą takie możliwości.
Szczere gratulacje należą się Czechom. Na tle Polaków wyglądali świetnie. Santos powinien być wdzięczny Jaroslavowi Sihlavemu i jego podopiecznym. Teraz wie, jak trudnego zadania się podjął. Zapytany o to, czego brakowało Polakom, Piotr Zieliński odpowiedział: wszystkiego. Święta racja.
Na razie 27 marca kolejny występ w eliminacjach na Stadionie Narodowym. Rywalami Polaków będą Albańczycy.