Porażka na własne życzenie
Mundial: porażka na własne życzenie. Polska wraca w swoje zaklęte rewiry
Zgodnie z prognozami Polska odpadła z mundialu po meczu z broniącą mistrzowskiego tytułu Francją. Oczekiwania przed tą konfrontacją były tak niskie, że za samo osiągnięcie uznano to, że chwilami Polacy potrafili przycisnąć rywali, a nawet byli blisko strzelenia gola dającego prowadzenie. Piłkarze byli tym najwyraźniej tak upojeni, że gdy już trzeba było odrabiać straty, przestali atakować.
To już kolejny mundial, w którym polski futbol – a jego emanacją jest narodowa drużyna – staje się synonimem zacofania. Końcowy wynik – czyli pierwszy od 1986 r. awans z grupy – zakłamuje rzeczywistość. Jeśli chodzi o ofensywę, Polacy byli najsłabszym zespołem fazy grupowej mistrzostw (oddali w trzech meczach ledwie cztery celne strzały; nikt nie był gorszy). Grali tchórzliwie i asekuracyjnie; większość reprezentacji, które odpadły po trzech meczach, zostawiła po sobie lepsze wrażenie.
Selekcjoner Czesław Michniewicz – za mundialowy wynik odpowiedzialny przed narodem (jak sam twierdzi) – nie zauważył niestety pewnej logicznej zależności: szansa zdobycia gola jest wprost proporcjonalna do liczby przeprowadzonych akcji w ofensywie. Umknęło mu również, że naród oczekuje od swoich piłkarskich reprezentantów czegoś więcej niż bezładnej kopaniny w imię punktu za wszelką cenę. Kibice chcą futbolu atrakcyjnego i emocjonującego, a dostają „party killerów” znad Wisły.
Szkoda tylko, że owej zależności prostej jak podania do tyłu Krychowiaka nie dostrzegają również polscy reprezentanci na co dzień grający w najlepszych ligach zachodniej Europy. Pokornie przyjęli narzuconą im przez Michniewicza destrukcyjną taktykę i dopiero po meczu z Francją stwierdzili, że generalnie rzecz biorąc, gra w piłkę polega na grze piłką, a nie uganianiu się za nią w desperackich próbach powstrzymania rywala.