Reprezentacja Polski pożegnała się z mundialem w Katarze, ale ofensywny potencjał zespołu, ujawniony momentami w meczu jednej ósmej finału z Francją (niestety tylko w pierwszej połowie), czyli kilka składnych akcji polegających na szybkich podaniach do przodu, w jednym przypadku zakończony nawet tzw. stuprocentową sytuacją bramkową, sprawił, że zaświtało uzasadnione pytanie: dlaczego nie grali tak wcześniej?
Dla Michniewicza murowanie jest święte
W pomeczowych refleksjach piłkarze – wyraźnie zadowoleni z faktu, że udało się w meczu z mistrzami świata uniknąć pogromu – dali jasno do zrozumienia, że głównym hamulcowym reprezentacji i człowiekiem odpowiedzialnym za to, że w trzech grupowych meczach oddali w sumie cztery celne strzały, jest selekcjoner Czesław Michniewicz.
Według niego droga do osiągnięcia boiskowego celu wiedzie bowiem przez murowanie własnej bramki, piłki podawać do przodu raczej nie zaleca, zwłaszcza w sposób ryzykowny, gdyż można się wówczas narazić na stratę i nie zdążyć z murowaniem, które jest święte. A w związku z tym wymaga poświęcenia nawet osobistych strzeleckich ambicji Roberta Lewandowskiego. Nielubiący murowania Lewandowski zagroził nawet, że jeśli sposób gry narodowej drużyny nie ulegnie zmianie, to on się nad kolejnymi występami w biało-czerwonych barwach zastanowi. Bo chciałby czerpać z gry radość.
Trener de facto zwolniony
Dziwne tylko, że owa niszcząca siła refleksji sprowadzająca się do faktu, że o gole trudno, kiedy się nie przesuwa piłki w stronę bramki rywala, spadła na naszych futbolistów dopiero po trzech grupowych meczach. Wcześniej taktyka selekcjonera im jakoś nie przeszkadzała, nie zamierzali w nią ingerować, nie zbuntowali się przeciwko sposobowi gry, który ma bezpośredni wpływ na to, że w oczach przeciętnych kibiców postrzegani są jako zgraja kopaczy nastawionych na praktykowanie antyfutbolu. Nie mają siły przekonywania? Brak im charyzmy? Czy po prostu im wszystko jedno?
Michniewicz został już przez swoich piłkarzy de facto zwolniony; zresztą selekcjonerem nigdy nie powinien zostać. Trudno bowiem robić na grających na co dzień za granicą piłkarzach wrażenie, odwołując się do doświadczeń w siermiężnej polskiej lidze, a bliskie kontakty z „Fryzjerem”, aranżującym przed laty ustawianie ligowych meczów (wyrażające się w słynnych 711 połączeniach telefonicznych w apogeum procederu), również w kwestii budowy autorytetu nie pomagają.
Może teraz niech przez jakiś czas piłkarze rządzą się sami. Wtedy zobaczymy, co z tej burzy mózgów się urodzi w kwestii tego, jak grać, żeby wygrać albo przynajmniej próbować. A jeśli się okaże, że niewiele, to raczej żaden trener tu nie pomoże.