Doha, Indian Wells, Miami, Stuttgart, Rzym, Paryż, Nowy Jork – oto tegoroczna parada turniejowych triumfów Igi Świątek, okraszona dwoma wielkoszlemowymi tytułami. Ta lista prawdopodobnie jeszcze się wydłuży, bo przed nami wciąż tenisowe ostatki, na czele z turniejem mistrzyń WTA, gdzie z racji swojego rankingowego prymatu Polka ma zagwarantowane miejsce. W żadnym z tegorocznych finałów Iga nie straciła seta; co więcej – odbierała przeciwniczkom ochotę na grę, siłą rzeczy przywołując skojarzenia i porównania z hegemonią Sereny Williams.
Niektórzy widzą zresztą nowojorski turniej jako symboliczną zmianę warty: 41-letnia Serena, posiadaczka 23 wielkoszlemowych tytułów, pożegnała się tu z zawodowym tenisem. A o dwie dekady młodsza Iga potwierdziła, że ma potencjał, by pójść w ślady mistrzyni, która wydawała się poza zasięgiem współczesnych tenisistek.
Dominacja, jaką Świątek ma dziś nad rywalkami, zastanawia. Specjaliści zgodnie wskazują jej mocne tenisowe strony – kapitalne przygotowanie fizyczne, sprawne i szybkie poruszanie się po korcie, dzięki czemu ma czas, by odpowiednio ustawić się do uderzenia, oraz przede wszystkim siła, z jaką posyła piłkę na drugą stronę siatki. Ale też coraz mocniejszą psychikę. Tenis to sport nasiąknięty emocjami, gdzie każdy mecz, nawet set, między tymi samymi zawodnikami może przebiegać inaczej. Zawodnicy muszą też sobie radzić z falowaniem formy w ciągu sezonu, między turniejami, przy zmianach nawierzchni. Iga już jako numer 1 miała taki kryzys formy na początku drugiej połowy roku. W US Open potrafiła wykaraskać się z kłopotów, odrabiać straty i zakończyć mecz swym firmowym znakiem: zaciśniętą pięścią i okrzykiem „Jazda!”.
Pięć minut w mediach
Podczas konferencji prasowej po finałowym triumfie przyznała zresztą, że pierwszy tydzień turnieju przepracowała niejako w trybie awaryjnym: wciąż wprowadzając do swojej gry poprawki, które stały się niezbędne, zważywszy na passę niepowodzeń w czterech poprzednich turniejach, z Wimbledonem na czele.