Paul Mahorn budzi sympatię szczerym uśmiechem Jamajczyka i wzbudza respekt posturą byłego zawodnika rugby. Ta mieszanka skrajnych komunikatów powoduje, że ma jedne z lepszych wyników w pracy z osobami skazanymi na dozór elektroniczny. Paul, choć pracuje dla prywatnej firmy Serco, jest jednocześnie najbardziej wysuniętą placówką brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości. W imię którego każdego dnia uziemia w domu od trzech do ośmiu osób skazanych na dozór elektroniczny. W Anglii system dozoru elektronicznego działa już od 14 lat. A nawet dłużej, bo po raz pierwszy wprowadzono go w 1989 r., ale tamta próba skończyła się spektakularną klapą.
Praca Paula jest dosyć prosta, ale trudno powiedzieć czy przyjemna. Kiedy pojawia się w pracy, dostaje pierwsze zlecenia. Imię, nazwisko, adres, czas, na który musi zaprogramować stację bazową, i status osoby, której założy elektroniczną bransoletkę. Jeśli to kobieta lub nieletni, musi na miejsce pojechać z koleżanką. Czasem system informuje go również, że osoba może być agresywna słownie. Na takie okoliczności też są procedury.
Pierwsze zlecenie tego dnia brzmi dla Polaka sensacyjnie. Obrączkowana będzie osoba o takim samym nazwisku jak były polski premier, który notabene pracuje w Londynie. Imię Siergiej sugeruje, że to jednak co najwyżej daleka rodzina pana Kazimierza. Ealing jest jedną z biedniejszych dzielnic Londynu. Od długiego czasu chętnie wybieraną przez Polaków ze względu na niskie czynsze. Klimat też taki trochę polsko-prowincjonalny. Pojawienie się obcych od razu zostaje odnotowane. Jedni śledzą półdyskretnie zza zasłonki. Inni centralnie, bez obciachu.
Sierioża nie obserwuje, bo kilka godzin wcześniej wyszedł z więzienia. Świętuje więc z rodziną i kolegami. Ci litewscy Romowie zasiedlali Londyn od kilku lat. Sierioża zdążył w tym czasie narozrabiać, odsiedzieć krótki wyrok i wejść do systemu dozoru elektronicznego, co ma obniżyć koszty wykonania na nim kary. A jego samego ustrzec przed zgubnym wpływem kolegów z celi. Sierioża świetnie mówi po polsku. Po angielsku zaczyna mówić gorzej, kiedy Paul tłumaczy mu zasady odbywania kary. Po pięciu minutach na lewej kostce ma już nadajnik z wyglądu przypominający niemodny zegarek elektroniczny bez wyświetlacza. Nim Paul go założył, musiał delikatnie uszczypnąć Sieriożę w nogę. Ale ten nawet tego nie poczuł, tak był zaaferowany. To szczypnięcie też jest zapisane w procedurach. Kolegom Paula zdarzyło się już zaobrączkować osobę ze sztuczną nogą. O sprawie zrobiło się głośno, kiedy policja złapała przestępcę bez nogi. Kiedy on rozrabiał, plastikowa noga sprawowała się bardzo dobrze i prawa nie łamała. Dając świetne alibi.
W salonie Sierioży na szafce (do tej pory z porcelaną) ląduje stacja monitorująca. W sprawie designu tego urządzenia projektanci nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. To rodzaj przerośniętego radia z dwiema antenami i niezbyt poręczną słuchawką. Ale technologicznie się sprawdza. Ma tak czułe zabezpieczenia przed próbami manipulowania, że trudno je montować przy najbardziej ruchliwych londyńskich ulicach, bo drgania przejeżdżających samochodów uaktywniają czujnik ruchu. Paul nie zapomina o tym wspomnieć. Tłumaczy, że system zanotuje nawet najkrótszą próbę opuszczenia domu pomiędzy godziną 19.15 a 7.15 rano. Poza tymi godzinami Sierioża może, a nawet powinien wychodzić z domu. Najlepiej do pracy. Paul cierpliwie uświadomił również Sieriożę, że ogród to nie jest dom. A jak ma ochotę na świeże powietrze, może wychylać głowę przez okno. Pod warunkiem, że przy okazji nie będzie wychylał nogi.
Najwięcej prób złamania zasad i uszkodzenia urządzeń monitorujących zdarzało się podczas pierwszych paru godzin po uruchomieniu, dlatego pierwszego dnia system zaczyna działać wyjątkowo od razu w momencie założenia obrączki. Czyli na trzy godziny przed 19.15. Paul tłumaczy to cierpliwie. 30 sekund później Sierioża próbuje odprowadzić go do samochodu. Jeszcze nie zrozumiał, że od tej pory musi zostać własnym strażnikiem. Chyba że chce wrócić do więzienia i etatowych strażników.
Ziobrączki
Wirtualne więzienia, jak niektórzy nazywają system dozoru elektronicznego, w Polsce postanowiono wprowadzić na fali wirtualnego wymiaru sprawiedliwości. Wirtualnego, bo skutecznego jedynie na papierze. Sądy pełną parą produkowały kolejnych skazanych, ale państwo nie produkowało nowych miejsc w więzieniach. Pomimo tego w 2003 r. na 100 tys. mieszkańców – 213 przebywało w więzieniu. W tym samym czasie najwyższy w Unii Europejskiej wskaźnik osadzonych miała Wielka Brytania – 138 na 100 tys. A lawina wyroków miała ruszyć dopiero wraz z objęciem władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. W pewnym momencie sądy skazywały po 700 osób tygodniowo, podczas gdy ostatnie nowe więzienie otwarto w Piotrkowie Trybunalskim w 2003 r. Wybudowany kosztem prawie 80 mln zł zakład mógł pomieścić zaledwie 650 skazanych. – Za moich czasów dla każdego, kto przyszedł odsiedzieć wyrok, znajdowało się miejsce. Problem polegał jednak na egzekucji prawa. Ci, którzy się nie zgłosili do odbycia kary, nie byli ścigani przez policję. Państwo, które nie potrafi egzekwować prawa, traci swój autorytet. Nie ma nic bardziej demoralizującego – mówi Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości.
Pracownicy Służby Więziennej szybko zdali sobie sprawę, że bez względu na to, ile stworzyliby miejsc dla skazanych, nie zaspokoją potrzeb, bo najpierw należy zmienić myślenie o samym pojęciu kary. – Bezmyślne zapełnianie więzień doprowadziło do tego, że staliśmy się przechowalnią ludzi społecznie wykluczonych – mówi płk Kajetan Dubiel, dyrektor Biura Penitencjarnego w Centralnym Zarządzie Służby Więziennej. Nawet niż demograficzny nie zahamował wzrostu liczby osadzonych. – Mało tego, przestępczość w Polsce spada od czterech lat, ale liczba więźniów nam rośnie. Nie ma mądrego, który potrafiłby to wyjaśnić – dodaje pułkownik Dubiel. W więzieniach wprowadzono trzypiętrowe łóżka, zaczęto kłaść skazanych na siennikach i zamieniać świetlice na cele. A i tak nadal 37 642 osoby skazane prawomocnym wyrokiem na więzienie nie odsiadują kary. A służba więzienna modli się, żeby czasem im wszystkim nie przyszło do głowy jednego dnia stanąć pod więziennymi bramami, bo to byłaby kompletna katastrofa dla systemu.
Panaceum na ten stan rzeczy miał być System Dozoru Elektronicznego, szybko ochrzczony mianem „ziobrączkowania”. Jak zapisano w uzasadnieniu do projektu ustawy: „pozwala on na stosowanie wyważonej represji karnej wobec sprawców tzw. drobnych przestępstw, którzy dotąd w powszechnym przekonaniu pozostawali bezkarni”. 7 września 2007 r. ostatnim rzutem na taśmę przyjęto Ustawę o wykonaniu kary pozbawienia wolności poza zakładem karnym w systemie dozoru elektronicznego. Na tym samym posiedzeniu Sejm podjął uchwałę o samorozwiązaniu. – Jedną z pierwszych decyzji, jakie musiałem podjąć, była zmiana terminu wprowadzenia SDE, ponieważ dostałem gołą ustawę, do której nie było żadnych wytycznych co do jej technicznej realizacji. Proszę pamiętać, że był to największy przetarg informatyczny w historii Ministerstwa Sprawiedliwości. System kosztuje ponad 220 mln zł – mówi Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości. Minister Ćwiąkalski zdążył jeszcze rozstrzygnąć przetarg i pożegnał się z urzędem.
Biednemu to i SDE w oczy
Choć SDE zacznie funkcjonować dopiero za niespełna dwa tygodnie, mecenas Marek Szczygielski już ma pierwszego chętnego do zaobrączkowania. – Taka życiowa, czyli banalna historia o bogatych rodzicach i synu, któremu woda sodowa uderzyła do głowy – tłumaczy mecenas Szczygielski. Jego klient wszedł w konflikt z prawem poprzez kradzież kompletu kołpaków. Wyrok w zawieszeniu udało mu się szybko odwiesić poprzez próbę wyłudzenia tysiąca złotych od kolegi. Teraz mecenas Szczygielski za pomocą urzędowych pism robi wszystko, żeby jego klient nie trafił ponownie do więzienia, a zamiast tego płynnie przeszedł do SDE. – Już miał próbkę tego, co może go spotkać po aresztowaniu, i myślę, że mu to wystarczy. Jako były sędzia mogę spokojnie powiedzieć, że więzienia są dla prawdziwych przestępców – tłumaczy mecenas Szczygielski. Pismo z prośbą o objęcie klienta SDE jest już gotowe od kilku tygodni. Złożone zostanie w sekretariacie płockiego sądu penitencjarnego 31 sierpnia, tak by w pierwszym dniu funkcjonowania systemu mogło zostać rozpatrzone. – Przeczytałem ustawę i wszystkie rozporządzenia, jakie do niej napisano, i nie bardzo wiem, jak ma to wszystko wyglądać. Ale jestem przekonany, że to i tak jest lepsze, niż pakowanie ludzi do więzienia – tłumaczy Marek Szczygielski.
Jego klient może mówić o dużym szczęściu, bo na początek z dobrodziejstw SDE korzystać będą mogli tylko zameldowani na terenie apelacji warszawskiej, czyli w Warszawie i okolicznych miastach. Płock się jeszcze załapuje. Na dodatek dobra sytuacja materialna rodziców gwarantuje, że klient pana mecenasa spełni ważne kryterium dostępności do systemu, czyli zapłaci 80 zł wpisowego i pokryje koszty w wysokości 2 zł za każdy dzień odbywania kary w SDE. W sumie może to być nawet 440 zł, kwota dla biednych raczej niedostępna. Do sądowego wniosku trzeba jeszcze dołączyć zgodę współmieszkańców klienta na wykonywanie kary w tym trybie. I przekonać prokuratora, że skazany nie będzie stwarzał zagrożenia dla otoczenia. Ponieważ mieszka w dużym mieście, jest niemal pewne, że będzie tam zasięg GSM, czyli zostaną spełnione techniczne warunki do objęcia go monitoringiem.
Jeśli tylko spełni te wymagania, to najpóźniej cztery dni od decyzji sądu penitencjarnego będzie miał już założoną obrączkę na lewej nodze na wysokości kostki. Będzie ona taka sama, jakie montuje Paul Mahorn, bo polska firma, która wygrała przetarg, pracuje na systemie brytyjskiej firmy Serco.
W myśl polskich przepisów skazany będzie monitorowany przez minimum 12 godzin na dobę. W jakich godzinach, indywidualnie decyduje sąd. Ponieważ klient pana mecenasa znalazł zatrudnienie na budowie, gdzie praca rozpoczyna się wcześnie, to wcześniej też będzie musiał wrócić do domu pod kuratelę swojego elektronicznego opiekuna. Żeby mógł o 5.00 rano wyjść z domu, monitoring będzie obowiązywał go co najmniej od godz. 17 dnia poprzedniego. Nie rozstrzygnięto jeszcze, jak traktować weekend. Część sędziów skłania się do surowszego podejścia, czyli monitorowania w weekend przez 20 godzin na dobę. A inni do łagodniejszego. Jedno jest pewne: skazany na SDE będzie miał szansę pójść do kościoła, bo ustawodawca zagwarantował mu to w ustawie.
Możliwość podejmowania pracy przez osadzonych w SDE to żelazny argument przemawiający za wprowadzeniem tej kary. W myśl mądrych formuł karnistów, SDE jest „dostatecznie dolegliwy, aby zadośćuczynić postulatowi społecznej odpłaty, a jednocześnie nie niesie negatywnych skutków społecznych”. – Chodzi o to, że państwo nie tylko nie musi wydawać prawie 2 tys. zł miesięcznie na utrzymanie więźnia, ale jeszcze korzysta z wypracowanego przez niego podatku. Jest to również szansa na zlikwidowanie więziennej spirali osób skazanych za niezapłacone alimenty czy grzywny. Przecież, jak siedzą w więzieniu i nie mogą pracować, to ich długi dalej rosną i w dłuższej perspektywie pewnie znów trafią do więzienia z tego powodu – tłumaczy Zbigniew Ćwiąkalski. Kiedy monitoring elektroniczny wprowadzano w USA, zwracano uwagę na częste w więzieniach przypadki przemocy, a nawet gwałtów wobec sprawców drobnych przestępstw, którym dedykowany jest SDE.
Jak na nowinkę techniczną przystało, ilość miejsc jest ograniczona. Na początku system będzie mógł obsługiwać jednocześnie 500 skazanych. Z roku na rok liczba ta ma rosnąć, aż do 7,5 tys. osób w ostatnim etapie wdrażania, czyli w 2014 r.
Czy to boli
Moment mierzenia nogi w celu dobrania paska o odpowiedniej długości jest nieco nieprzyjemny i kojarzy się z kajdanami, kulą u nogi i filmami s.f. w jednym. Nieprzypadkowo w USA, które są kolebką dozoru elektronicznego, na jego określenie używa się słów obroża albo pęta. Po założeniu obrączki można o niej szybko zapomnieć. Do czasu, aż zadzwoni ktoś z centrali monitorującej i zapyta, dlaczego nie wróciło się do domu na czas albo zniknęło się z pola widzenia stacji monitorującej. Każde takie wydarzenie jest rejestrowane. A suma i częstotliwość wykroczeń decyduje, czy sąd nie postanowi jednak zmienić SDE na więzienie. Tam trudniej będzie nam zapomnieć o zasadach odbywania kary.
Z obrączką można normalnie żyć. Jest wodoodporna do 5 m głębokości. Nie ulega zniszczeniu pod wpływem mydła i innych środków kosmetycznych. Odporna na opalanie. Wykonana została z materiału, który nie uczula ani nie podrażnia. Podobno trochę przeszkadza w jeździe na motorze. Ale wbrew pozorom, sądząc z eksperymentu, jakiego dokonała na sobie jedna z brytyjskich sędzi, jest mocno uciążliwa dla psychiki. Pierwszego dnia po zaobrączkowaniu sędzia złamała zasady wykonywania kary, próbując podlać ogródek. W kolejne dni musiała odmówić wizyty u znajomych, nie mogła wybrać się na ulubiony spacer, zrobić zakupów. Zaczęła mieć problemy ze snem i ze zdrowiem. W połowie trwania eksperymentu usiłowała pozbyć się bransoletki.