Społeczeństwo

Odlot z Trójmiasta

Metadon zakazany w Trójmieście

Marek Stańczyk, stanął przed sądem za posiadanie metadonu Marek Stańczyk, stanął przed sądem za posiadanie metadonu Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta
Marek i Władek biorąc metadon wychodzą z heroiny. Rano z dworca Gdańsk Główny jadą po swoje dawki – jeden do Warszawy, drugi do Krakowa. A w Oliwie do innego Marka wpada policja, znajduje metadon i teraz Markowi grozi 5 lat, bo w Gdańsku metadon jest nielegalny.

Metadon to silny lek przeciwbólowy, syntetyczny narkotyk w syropie. Działa podobnie jak heroina, ale bez odlotu, zwisu i przysypiania. Metadon blokuje głód narkotykowy, podaje się go pacjentom za darmo w terapiach po odstawieniu heroiny. Od ponad 40 lat programy metadonowe działają na Zachodzie. Od ponad 10 lat w każdym dużym mieście w Polsce. Oprócz Trójmiasta. Markowi grozi 5 lat, bo w jego mieście nie ma legalnego metadonu dla heroiniarzy na odwyku.

Opowiadanie Stańczyka

W czerwcu 2008 r. policjanci wpadli do Marka Stańczyka z pistoletami, na ostro, bo to dla nich ćpuńska recydywa. Gość ma 56 lat, wstrzykuje kompot w żyłę 30 lat i cud, że żyje. Jak już znaleźli te 200 ml w butelce po syropie, to Stańczyk się przyznał: co będę głupa rżnął, to metadon. Inaczej by brali do policyjnego laboratorium. Metadon nie ma koloru ani zapachu. Stańczyk pojechał do aresztu na 24 godziny.

Doba na dołku to jeszcze nie jest dla heroiniarza wielka tragedia. Stawy lekko rwą, swędzą kości. Tyle że strach się włącza: ile mnie tu będą trzymać? Wcześniej trzy razy Stańczyk siedział za kompot z makówek. Ważył raz na tydzień, nocą, żeby mama nie pytała, o co chodzi z tym brązem w garnku. Z gumowatym osadem takim. Garnek stawiał na odwróconym żelazku, żeby gotować cicho i równomiernie. Potem wszystko mył i znów był garnek do jajek, jak mama wstała. Wstrzykiwał działkę próbną nad ranem, po ciemku jeszcze, i szedł się odlać przed snem. Za kilka godzin słońce padało przez okno kibelka na Marka twarz, budziło go. Spał na stojaka, w normalnym dla heroiniarzy narciarskim zwisie: zgięte kolana, ręce wiszą z przodu tułowia, głowa wciągnięta w ramiona. W sumie skończyło się sześć semestrów chemii na uniwerku. Instrukcje ćpuńskie się łapało w lot, ile czego dać na garnek. Umiało się uwarzyć towar, który wnikał w głąb łagodnie. Luzował wymowę przy dziewczynach. Przy braku dziewczyn łagodnie kładł człowieka do łóżka, przykrywał kołdrą i głaskał po głowie. Albo zwalał byle gdzie jak worek, albo ustawiał narciarzem nad kiblem. I o to chodziło.

W 2002 r. Stańczyka wrzucili pod celę na 4 lata po wyroku za 4,6 grama znalezione przy nim, czyli za zbrodnię. A mimo że ich uprzedzał, że jest ćpunem, dali tylko dwie tabletki relanium. Pływał na pryczy w pocie przez tydzień, w śpiączce, dreszczach i w sraczce. Leżąc na plecach krztusił się wymiotami, koledzy zanieśli go do sanitarnego kącika, wyglądało, że umiera. Ale wyżył, a potem jeszcze na piątkę zaliczył terapię w ZK Wronki.

W 2006 r. Stańczyk wrócił do pustego mieszkania w Gdańsku. Mama umarła, straż pożarna wyważała drzwi, żeby ją można było pochować. Siostra mówiła Markowi, że przed śmiercią mama najczęściej patrzyła w wyłączony telewizor. Siostra pytała: co robisz? Mama: boję się. Siostra: czego? Mama nie wiedziała. Telewizor miał zepsutą lampę, wciskało się guzik, a obraz pojawiał się następnego dnia.

W 2006 r. garnek i żelazko wzgardzone leżały w kącie, a Marek po odwyku nie chciał ich dotknąć, chociaż go wołały. Amoniak w kredensie. Można go użyć do kompotu, ale Marek mówi, że do prania firanek też, bo ładnie usuwa żółć z papierosów. Diabli nadali listonosza z nakazem eksmisji dla Marka za niepłacony czynsz. Żal, bo w tym mieszkaniu Marek się urodził. Nie miał wyjścia: noc, garnek, żelazko, żyła, zwis. Rano strach, płacz, że wszystko przesrałem i jestem sam. Stańczyk mówi: już dawno bym zniknął, gdybym się nie dowiedział o metadonie.

Harm reduction

Metadon został wynaleziony w 1937 r. przez niemieckich naukowców pracujących dla koncernu chemicznego IG Farben. W czasie II wojny światowej był stosowany w armii amerykańskiej jako środek przeciwbólowy i znieczulający, kilkakrotnie silniejszy w działaniu od morfiny. W 1947 r. trafił do amerykańskich aptek.

Pierwszy polski program eksperymentalny z metadonem jako lekiem substytucyjnym dla narkomanów prowadzono od 1990 r. w Instytucie Psychiatrii i Neurologii. Dziś w Polsce działa kilkanaście przychodni prowadzących terapię, w samej Warszawie jest ich sześć. Terapia metadonowa rozpoczyna się zwykle od tzw. nasączania – w ciągu kilku dni ustala się dawkę metadonu dla konkretnego pacjenta. W Polsce, podobnie jak w Stanach – metadon podaje się pacjentom w asyście lekarza i pielęgniarki. Pacjenci przychodzą po swoją dawkę metadonu we wskazanym czasie. To część polityki narkotykowej zwanej harm reduction, czyli redukcją szkód. Teoretycznie państwo, płacąc za terapie metadonowe, zyskuje kontrolę nad narkomanami, przywraca ich życiu w społeczeństwie, ogranicza działalność dilerów. Przy okazji cywilizuje się język opisujący zjawisko – dziś wypada mówić uzależniony zamiast narkoman. Natomiast uzależnieni wciąż mówią ćpun, heroiniarz, kompociarz.

Zdarza się, że ta baza danych wykorzystywana jest przez policję do wyłapywania uzależnionych, którzy są na bakier z prawem – mówi Kasia Malinowska-Sempruch, szefowa Międzynarodowego Programu Polityki Narkotykowej przy fundacji Open Society Institute. – Ludzie rejestrują się na leczeniu i są jak na dłoni. A w polskim więzieniu trudno o terapię metadonową. Istnieje w Polsce czarny rynek metadonu i nawet tam metadon jest tańszy od heroiny. Narkomani z Gdańska podają cennik: od 25 do 60 zł za 120 ml metadonu – jednym starcza to na 6 dawek, innym ledwo na dwie. Dla przykładu gram browna, zanieczyszczonej heroiny, kosztuje 200 zł – dla niektórych to jednorazowa działka. W Trójmieście narkotyki są najdroższe w Polsce, mówią uzależnieni.

Eksperci z Pomorskiej Rady Ekspertów ds. Przeciwdziałania Narkomanii przyznają, że podaż narkotyków w Polsce zależy od sytuacji w Afganistanie. Dopóki rządzili tam talibowie, narkotyków było mniej, bo trzymali produkcję pod kontrolą. W 2007 r. masową produkcję przejęli lokalni watażkowie – był to pierwszy rok, kiedy Europa nie była w stanie wchłonąć wszystkich afgańskich odurzaczy.

Opowiadanie Szkody

W 2009 r. Szkoda wysiadł z gdańskiego pociągu na dworcu Warszawa Wschodnia. Szedł jakieś pół kilometra do przychodni po swój metadon. Wróciły wspomnienia: znajome kąty, noclegownia dla bezdomnych, jadłodajnia. Marek Szkoda ma 42 lata, miał być stoczniowcem, ale w końcu w ogóle nie pracował w życiu. Miał 16 lat, kiedy na jego podwórku na gdańskiej starówce pojawił się szczodry kolega z kompotem w plastikowej pompce i obietnicą odlotu. Szkoda podwijał rękaw, wiązał paskiem albo gumką wentylową powyżej łokcia. Klepał dłonią w żyły, żeby się pokazały pod skórą. Ten Gdańsk szary i beznadziejny. Nic się nie dzieje. No i poszło: gorąco, maślano, mięśnie się poluzowały jak w głębokim śnie, pospuszczali głowy między ramiona. Z okna kamienicy wychyliła się babcia, bo był obiad: Marek, Marek!

W latach 80. Szkoda pojechał w Polskę. Najpierw to on jeździł, potem już tylko nim jeździło, bez jego woli. Miewał przebłyski w cugu kompociarskim – człowiek domyśla się wtedy, że bardzo już z nim źle. Pierwsze dopada zimno. Na jakimś nieznanym dworcu, jesienią, nad ranem. Porządni obywatele jadą do pracy. Mamroczesz: jestem na kresce, na skręcie. Żebrać nie wstyd, bo tu chodzi o życie. Ludzie uciekają. Straż miejska obchodzi wkoło, butem sprawdza twoje nikłe odruchy. Cztery razy kończył Szkoda terapię odwykową w różnych ośrodkach. A potem jednak: pompka, pasek, żyła, gorąco, otępienie, cug. Potem HIV, spadek odporności fizycznej, wysypka nieznikająca. Trafił na terapię w Warszawie jako bezdomny. W Gdańsku za metadon miałby policję na głowie jak Stańczyk.

W 2009 r. w przychodni w Warszawie pielęgniarka nalała Szkodzie metadonu do kieliszka ze specjalnego dozownika. Szkoda łyknął, wyluzował się. Podpisał odbiór do domu dwulitrowego słoja metadonu. To się nazywa zaliczka. Troskliwie owinął słój w torbie. I już mógł wracać do swojego Gdańska. I tak się powtarza w Szkody życiu dwa razy na miesiąc: listonosz przynosi 600 zł renty, 400 wydaje się na bilet kolejowy na trasie Warszawa–Gdańsk. Tak będzie do końca Szkody życia. Są heroiniarze na metadonie, których dawki są mniejsze i mniejsze, aż do odstawienia. To się nazywa zerowanie. Marek nie wyzeruje się nigdy, bo za ostro żył.

W 2009 r. Szkoda wrócił do domu w okolicach kolacji. Słój z metadonem wstawił do barku w regale. Włączył telewizor. Babcia z kotem na kolanach jak zwykle siedziała na łóżku w otoczeniu świętych z obrazów. Babcia ma Alzheimera i nie wie, przez co jej wnuczek musi przechodzić. Marek Szkoda mówi: jakby nie metadon, tobyśmy teraz nie gadali.

Drug free

Gdańsk był pierwszym miastem, do którego masowo dotarły narkotyki w latach 70., to tutaj pierwsze kroki stawiał Monar – mówi Jacek Sękiewicz, szef Wojewódzkiej Rady ds. Przeciwdziałania Narkomanii przy marszałku województwa pomorskiego i polski ekspert rządowy do spraw narkotyków w specjalistycznej Grupie Pompidou przy Radzie Europy. – W listopadzie 2008 r. zainicjowaliśmy spotkanie wiceprezydentów Trójmiasta. Podpisują się obiema rękami za powołaniem programu metadonowego.

Tak trójmiejscy urzędnicy zajmujący się narkomanią mówią od prawie 10 lat. Jacek Sękiewicz wciąż nie wie, kiedy program naprawdę ruszy. Mówi, że nie ma lokalu – skomplikowana sytuacja własnościowa we wszystkich trzech miastach.

W 2002 r. program odwykowy próbowali zorganizować w Gdańsku dwaj lekarze toksykolodzy z Akademii Medycznej. Nie udało się. W negocjacjach z NFZ i dyrekcją szpitala pojawiały się nawet takie argumenty jak odpychający wygląd ćpunów. Dziś lekarze prowadzą prywatny ośrodek detoksykacji, ale bez metadonu. – Przecież nie chcemy zrobić żadnego przełomu, przecież terapie metadonowe są już w dużo mniejszych niż Gdańsk miastach – mówi dr Wojciech Waldman. – I nie są to miasta portowe, które zawsze były kanałami przerzutowymi narkotyków.

Wielu trójmiejskich narkomanów przychodzi na spotkania terapeutyczne do Monaru. Ale też właśnie Monar winią za brak legalnego metadonu. Monar kojarzą z odwykiem na sucho – bliższym terapeutycznemu kopaniu rowów niż metadonowi. – Od początku istnienia Monaru naszą filozofią jest drug free, nie możemy ludziom rozdawać narkotyków – potwierdza Eliza Weirowska, doświadczona terapeutka uzależnień, kierowniczka poradni Monaru w Gdańsku. – Ale to nieprawda, że Monar przeciwstawia się metadonowi. Metadon jest elementem szerokiej oferty terapii, jaką każde miasto powinno mieć.

Teoretycznie nie ma przeszkód dla terapii metadonowej w Trójmieście: Krajowy Program Przeciwdziałania Narkomanii jest za, NFZ chce płacić za metadon – wylicza Malinowska-Sempruch i zastanawia się. – Może więc błąd leży po stronie organizacji pozarządowych, które powinny się tym zająć? Organizacje zajmujące się narkomanią szacują, że w Polsce jest około 40 tys. uzależnionych od opiatów. Na terapiach metadonowych jest 1,3 tys. Biorąc pod uwagę wszelkie uzależnienia, w Polsce leczy się 10 proc. uzależnionych.

Opowiadanie Władka

W marcu 2009 r. obudzony do roboty jak zwykle o godzinie 3.30 Władek zdecydował, że jego nastrój wymaga sześciu tabletek buprenorfiny pod językiem. Działa to podobnie jak metadon, wczoraj Władek przywiózł swoją zaliczkę buprenorfiny z Krakowa. Jeździ po zapas dwa razy w tygodniu, jak Szkoda po swój. W pociągu Kraków–Gdańsk zawsze przychodzi mu do głowy, że legalna na początku drogi buprenorfina na końcu stanie się nielegalnym odurzaczem podpadającym pod ustawę o zwalczaniu narkomanii i więzienie. Władek wczoraj zdrapywał z fiolek naklejki. Jak go zatrzyma policja, powie, że to nasercowe proszki. Władek ma 47 lat, od półtora roku jest na terapii substytucyjnej. Czyli bierze buprenorfinę zamiast heroiny. Pracuje w stoczni, w prywatnej firmie.

Jesienią 1980 r. miał zacząć pracę w Stoczni Gdańskiej. Dlatego wakacje i młodość musiał pożegnać fajerwerkiem. Pierwszy towar kupował od kompociarzy na starówce, ale chrzcili, więc źle działało. Wreszcie zdarzył się jeden uczciwy, od niego się zaczęło. Dziewczyna dilera wbiła igłę Władkowi w nadgarstek, po chwili już zataczał się w Złotej Bramie: gorąco, euforia, chmura pod czaszką, zwis. Wywar z maku, zwany polską heroiną, przedłużył Władka wakacje w sumie o 27 lat, chociaż pracował w stoczni na początku lat 80. i znowu pracuje od 2000 r. Był raz na detoksie, ale to były czasy detoksu represyjnego – żeby się ćpun prawie przekręcił z głodu narkotykowego. Mówi: dostałem haloperydol, leżałem z jęzorem na wierzchu, miałem szczękościsk taki, że plomby mi powypadały. Stara ćpuńska gwardia mówiła na haloperydol halopopierdol. Po halopopierdolu rezygnowało się z detoksów, nie z kompotu. Po kilku latach wśród ćpunów Władek wszystko miał rozpracowane: po wysokoopiatową słomę makową do produkcji kompotu jeździło się do znajomego z fabryki leków Polfa.

W 2009 r. o 4 rano Władek pojechał do stoczni. Robota jest od 6 do 16. Przez ten czas Władek dalej decydował o swoich dawkach: ze słońcem 4 tabletki buprenorfiny, koło południa 7, bo zniżka nastroju; po południu 3, bo człowiek zajęty pracą ma się lepiej; po fajrancie 8, przed snem 2. Kiedy w 2007 r. Władek pierwszy raz wracał z Krakowa z zaliczką pastylek, myślał, że mu się nie uda. W domu sprzęt do kompotu, a umysł wyćwiczony w jednym tylko triku: jak zdobyć towar, jak zagrzać. Heroiniarzom na substytucie strasznie czas się wlecze. Jedni muszą się podbuzować wódką. Inni wracają do pompki. Władek ma żonę i dzieci, dopadły go wyrzuty za te wszystkie lata. Ma dla kogo żyć. Szkoda ogląda telewizję, rzadko wychodzi. Stańczyk samotny – naprawia wciąż ten sam telewizor i wreszcie doszedł do wniosku, że jest on zepsuty na amen. Krąży po dzielnicy, załatwia metadon w mieście nielegalnego metadonu.

W 2007 r. spotkali się w cukierni przy głównej ulicy – Władek, Szkoda i Stańczyk – żeby założyć stowarzyszenie, zalegalizować terapię metadonową w Trójmieście. Znajomi mieli się zejść w jakiejś sali, zebrać podpisy powołujące stowarzyszenie, zgodnie z prawem. Właściciel sali zorientował się, że to ćpuny, nie wpuścił. Władek z listą łaził po starówce, po ulicy zwanej Stumetrówką, gdzie prostytutki – wszystkie heroiniarki. Zebrał 16 podpisów. To było w styczniu 2008 r.

W styczniu 2009 r. okazało się, że do stowarzyszenia Władkowi brakuje protokołu zebrania. Musiał chodzić z listą jeszcze raz. Ma ją teraz przed sobą: trzy osoby z listy w międzyczasie umarły. Kilka podpisów nieczytelnych – ludzie wrócili na ulice, kupili od dilerów nową heroinę, która w Trójmieście jest tak samo nielegalna jak metadon. Odlecieli.

 

Polityka 14.2009 (2699) z dnia 04.04.2009; kraj; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Odlot z Trójmiasta"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną