Romantyczność, czyli Arleta i Piotr
W Dąbrówce pod Stalową Wolą nie ma nic. Są tylko ludzie, ich domy i ich pola. Piotrek z przyklejonym papierosem Mocnym w ustach siedział w kucki na ganku i zajmował się patrzeniem. Co miał w Dąbrówce do roboty 135-centymetrowy syn rolnika? Latem przydawał się do fasoli. Mama i tato zbierali fasolę z góry 2-metrowej tyczki, on zbierał na dole. Statystycznie rzecz biorąc, trudno spotkać w Dąbrówce swojego, bo achondroplazja pojawia się raz na 25 tys. urodzeń. W Stalowej Woli mijał starego zegarmistrza, który dźwigając dużą głowę, osadzoną nisko na puklerzowatym korpusie z wysuniętym zadem, człapał do zakładu. Piotrek myślał: czy ma żonę, dzieci, kota? W celach matrymonialnych jeździło się z Dąbrówki po wiejskich zabawach, wypiło się, poznawało. Raz taka jedna rozkochała w sobie Piotrka. Założyła się o miłość karła. Tak ot, dla jaj.
Więc trwał jeszcze w Dąbrówce fasolowy sezon, gdy dwa lata temu, po pracach polowych, 30-letni Piotr wysłał esemesa do kącika w telegazecie: niski szuka kobiety do stałego związku, wiek 25–28 lat, uroda bez znaczenia.
800 km od Dąbrówki, w Kołobrzegu, Arleta, pomoc kuchenna, popijając piwo z kufla, szukała w ofertach czegoś od życia. Każdy szuka, gdy ma 27 lat. Szuka długo, gdy ma 145 cm wzrostu, niedorozwój kończyn, dłonie jak u niemowlaka, rozszczep wargi i nos rzeźbiony od 16 lat przez lekarzy z rozmaitych chrząstek w ciele – z żebra, z ucha, bo Arleta urodziła się praktycznie bez nosa. W liceum mówili, że wygląda jak świnia.
O północy kliknęło w Dąbrówce: Mam na imię Arleta... W świecie nieładnych samotnych wszystko dzieje się szybko, jakby przesuwać do przodu film na podglądzie. Więc ona kładła na kuchni telefon, on nosił swój w koszyku na kupce fasoli.