Pobyć, pogadać, potrzymać za rękę
Wolontariat w hospicjach: niezwykła misja. „Pewnie, że się płacze, ale cóż, tak musi być”
W hospicjum wolontariusze są dla wszystkich, ale z niektórymi pacjentami nawiązuje się bliższe relacje. Dla Janusza Mucharskiego takim szczególnym pacjentem był pan Roman, dawny kapitan okrętu „Dar Młodzieży”. Zapytał go, czy nie chciałby może zajrzeć jeszcze raz na pokład. Chciał. Tyle że „Dar Młodzieży” był w dalekim rejsie. Załatwili wizytę na „Darze Pomorza”. – Pan Roman w mundurze z dystynkcjami kapitańskimi. Widziałem, że jest naprawdę szczęśliwy, gdy koła wózka dotknęły pokładu – opowiada. – Jako żołnierz znam ten wzrok dowódcy. Pan Roman zmarł tydzień po tej wyprawie. Januszowi Mucharskiemu wielu wolontariuszy zazdrości. Już trzeci rok jest na emeryturze i może spędzać w hospicjum tyle czasu, ile chce. Wcześniej, przez 30 lat, był żołnierzem w Straży Granicznej. Z hospicjum wyszło przypadkiem. Nie znał historii jego założyciela, ks. Jana Kaczkowskiego; ot, tyle że czasem przejeżdżał obok. Gdy po zmarłej mamie zostały pieluchy, pomyślał, że je tu podrzuci, żeby się nie zmarnowały. Wchodził na trochę sztywnych nogach, w końcu to miejsce, gdzie ludzie żegnają się z życiem. Zostawił te pieluchy i odjechał, ale myśl o hospicjum nie chciała wyjść mu z głowy. Więc wrócił i został.
Równie trudne jak śmierć Romana było dla niego odejście pani Basi. Byli z tego samego rocznika – 1955, świetnie im się gadało. – To była nietuzinkowa osoba – wspomina pan Janusz. – Nosiła turban i duży, kolorowy meksykański pierścionek. Zaproponowała, żeby przeszli na ty, ale to było wbrew zasadom. W hospicjum pan Jan to pan Jan, pani Basia to pani Basia. Nie Janek ani Basia, a już broń Boże nie dziadek ani babcia. Zaproponował, żeby ona mówiła mu na ty, a on zostanie przy pani Basi.