Karkonosze ledwo dyszą
Karkonosze ledwo dyszą. Tłum turystów nadciąga, są groźnie bezmyślni. Mieszkańcy mają dość
W Szklarskiej od miejscowych można usłyszeć, że padli ofiarą własnego sukcesu. W ferie, przerwę świąteczną, wakacje, majówkę, nie da się tu żyć. Korki, puste półki, drożyzna – w końcu właściciele restauracji, knajpek, sklepów z pamiątkami muszą zarobić, by przeżyć do następnego sezonu. Nieoficjalnie można też usłyszeć, że 40 tys. miejsc noclegowych to jednak było za dużo. Że takiego najazdu nie wytrzymuje infrastruktura – stąd braki wody, problemy ze ściekami, śmieciami.
Urząd miasta przyznaje, że miejsc noclegowych rzeczywiście jest dużo, ale 40 tys. to liczba niepotwierdzona, a bliższe prawdzie jest 30 tys. Widniejące w statystykach za 2024 r. 2,5 mln turystów to przecież głównie ludzie, którzy zatrzymali się tu zaledwie na chwilę, a bywa, że wcale nie zanocowali.
Za to miejscowych z każdym rokiem ubywa. – Miejscowy w Szklarskiej już mieszkania nie kupi, bo go nie stać, mimo że kolejne apartamentowce rosną. Koszty życia są takie, że ludzie zaczynają się wyprowadzać do tańszej Jeleniej Góry – mówi jeden z mieszkańców, zastrzegając nazwisko, bo sam poważnie rozważa wyprowadzkę. Inny dodaje, że jeszcze 10 lat temu, gdy wychodził z kamienicy, w której mieszka, miał przed sobą łąkę, widok na góry i las. Dzisiaj ta łąka jest zabudowana. – I nie mam cienia wątpliwości, że to też obniża jakość życia nas, mieszkańców, bo turysta spędza tu kilka, kilkanaście dni, a my lata całe – skarży się. I przyznaje, że choć turystyka była pomysłem na rozwój miasta, na przyciągnięcie inwestorów, na miejsca pracy – to okazała się raczej gwoździem do trumny.
Zwłaszcza że zjawisko ciągle jeszcze nabiera tempa. W statystykach Karkonoskiego Parku Narodowego – do którego i tak zagląda tylko niewielki procent gości w Szklarskiej czy pobliskim Karpaczu – w okresie świątecznym w 2024 r.