Nie tak słodko
Cukrzyca: mamy problem. Dyskryminacja chorych dzieci paraliżuje życie całych rodzin
Chciałabym wrócić do pracy, ale nie mogę. Bo córka ma cukrzycę i nikt w szkole nie chce jej pomóc – takich sygnałów Monika Zamarlik, szefowa Fundacji Diabetyków z Krakowa, otrzymuje wiele. – To tylko jedna z tzw. koczujących matek. Podobne skargi odbieram z całego kraju. Wygląda to tak.
Justyna: „Siedzę na korytarzu już drugi rok. Inaczej Staś musiałby iść na indywidualne lekcje, bo nikt się nie zgodził podawać insuliny albo chociaż dosłodzić przy niedocukrzeniu”.
Anka: „Koczuję w szkole. Nie jest źle, jak poproszę, to woźna mi nawet herbatę zrobi. To już dwa i pół roku, więc się przyzwyczaiłam”.
Dominika: „Teraz jest luz, bo mam młodszą córkę w żłobku, ale jak miała kilka miesięcy, naprawdę trudno mi było z nią jeździć do Basi i były dni, że siedziałam pół dnia pod salą z kilkumiesięcznym niemowlakiem”.
Dyżur przez całą dobę
– Teoretycznie byliśmy przygotowani do wykrycia cukrzycy u syna, bo lekarze przeczuwali, że z powodu zaburzeń autoimmunologicznych może do tego dojść – mówi Filip Regulski z Gorzowa Wielkopolskiego. – Ale nawet u 14-latka to była rewolucja – dla niego i dla nas. Odtąd wszystko się w naszym życiu zmieniło.
Cukrzyca typu 1 jest przewlekłą chorobą z autoagresji, która – inaczej niż przy typie 2, częściej rozpoznawanym u osób dorosłych i otyłych – nie wynika z niezdrowej diety ani ze stylu życia. Choć może się zdarzyć w każdym wieku, najczęściej diagnozowana bywa u dzieci i nastolatków. Wymaga wielokrotnego w ciągu dnia podawania insuliny (wydzielające ten hormon komórki w trzustce są niewydolne i trzeba go dostarczać z zewnątrz), a małe dzieci nie są w stanie się tego nauczyć. – Nam również przyszło to z pewnym trudem – przyznaje pan Filip.