Społeczeństwo

Godziny czarnkowe nadal w szkole obowiązują, drażniąc nauczycieli. Nowacka nimi straszy

PiS uważał, iż belfrów trzeba trzymać mocno za twarz. PiS uważał, iż belfrów trzeba trzymać mocno za twarz. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl
Niepojęte, że Barbara Nowacka nie tylko nie zlikwidowała tych godzin, ale jeszcze posługuje się nimi, aby straszyć nauczycieli, że dodatkowej roboty może być znacznie więcej.

Przyjęło się podejrzewać, że poza prowadzeniem lekcji nauczyciele niewiele robią. Dlatego wciąż dorzuca im się jakieś godziny bez dodatkowej zapłaty. Zachowuje się tak nieomal każda władza, również obecne kierownictwo MEN. Jak oznajmił bez ceregieli wiceminister Henryk Kiepura, „ministerstwo planuje rozszerzyć listę możliwych czynności i działań nauczyciela w czasie tzw. godziny dostępności” (cytuję za „Głosem Nauczycielskim”). Godziny te narzucił nam Przemysław Czarnek. Z woli ówczesnego ministra pracownik pedagogiczny miał być dostępny dla uczniów i rodziców – poza godzinami swoich lekcji – dodatkowo przez 60 minut w tygodniu (szkoła ma obowiązek na początku września podać terminy tych dyżurów).

Godziny czarnkowe muszą zostać?

Czas ten w oficjalnych dokumentach nazywa się godziną dostępności, nieoficjalnie zaś godziną czarnkową (od nazwiska twórcy). Nauczyciele święcie wierzyli, że Barbara Nowacka je zlikwiduje. Tak się nie stało. Katarzyna Lubnauer próbowała to uzasadnić – stwierdziła, że godziny są po to, aby uczeń mógł poprawić złą ocenę albo napisać sprawdzian w dodatkowym terminie.

To zbulwersowało związkowców. ZNP oświadczył, że wiceministra nie ma pojęcia o obowiązkach nauczycieli ani o prawie oświatowym. Godziny dostępności są tak zdefiniowane w rozporządzeniu, że nie można ich poświęcać na pracę dydaktyczną, czyli nauczanie i sprawdzanie wiedzy, do tego służą lekcje. Prawo zabrania, aby czas, kiedy z nauczycielem można porozmawiać, był przeznaczany na douczanie dzieci. Lubnauer o tym nie wie?

Okazało się, że się nie pomyliła, tylko pomieszała teraźniejszość z przyszłością. MEN dopiero planuje poszerzyć zakres obowiązków, jakie nauczyciel może wykonywać w czasie godzin dostępności. Na razie nie mogą być przeznaczane na poprawkowe sprawdziany, ale niebawem będzie to możliwe. A nawet więcej, gdyż władze dopiero szykują się do skoku na te godziny. Co z nimi zrobią, nie wiemy. Pewne jest tylko, że nie zostaną zlikwidowane.

Godziny upokorzenia

Godziny dostępności były formą upokarzania nauczycieli, ministerialnym kijem na belfrów. Wprowadzając je, Przemysław Czarnek przyznał rację krytykom, którzy twierdzili, że nauczyciele tylko wyrabiają 18-godzinne pensum (prowadzą jedynie lekcje), a do każdej innej czynności trzeba ich zmuszać przy pomocy rozporządzenia. Pedagodzy unikają kontaktu z rodzicami, a z uczniami kontaktują się tylko w czasie lekcji, dlatego też minister musi w trybie nakazowym dodać do czasu pracy nauczycieli jedną godzinę dostępności. Gdyby nie decyzja Czarnka, byliby niedostępni.

Mogło się wprawdzie zdarzyć, że jacyś nauczyciele byli niedostępni. Przymuszenie, aby nie tylko prowadzili lekcje, ale też wypełniali inne obowiązki, jest zadaniem dyrektora placówki, a nie ministra. Jak pamiętamy jednak, PiS pozbawiał dyrektorów szkół prawa do zarządzania kadrą, natomiast chętnie w tę rolę wchodził minister. Czarnek potrafił nawet grozić uczniom i uczennicom za rzekome przewinienia, nie sprawdziwszy, czy w szkole są już prowadzone jakieś działania wychowawcze. Praktyka szkolna nie miała żadnego znaczenia, gdyż minister wie wszystko lepiej i zachowuje się jak „naddyrektor”.

Pozostawienie godzin czarnkowych jest odbierane w pokojach nauczycielskich jako kontynuowanie polityki poprzedniego rządu, że minister wie najlepiej, jakie są potrzeby uczniów i rodziców. A przecież polityka ta doprowadziła do pozbawienia nauczycieli autorytetu, a z dyrektorów uczyniła marionetki. Z gabinetów MEN szedł przekaz, że nad nauczycielami musi stale czuwać resort z kijem (Czarnek marchewki nie dawał nigdy), bo są leniwi. Godziny dostępności były dokumentowane. Zresztą są kontrolowane i rozliczane do teraz.

Godziny czarnkowe przesiąknięte są pisowskim duchem braku zaufania do nauczycieli, dlatego tak bardzo drażnią i ranią pedagogów. Barbara Nowacka mówi o odbudowie prestiżu zawodu, a jednocześnie kontynuuje dzieło poprzednika, które polegało na odzieraniu nas z poczucia godności. Co to za prestiż, gdy nauczycielom nie można ufać, tylko trzeba ich zobowiązywać na piśmie do wykonywania koniecznych czynności na rzecz uczniów i rodziców?

Zostaje odesłać pod numer 112

Specyfika pracy nauczycieli polega na tym, że tylko część zadań wykonuje się w ustalonym z góry czasie oraz na terenie szkoły. Większość wykonuje się wtedy, gdy jest taka potrzeba, oraz w najróżniejszych miejscach, najczęściej w domu. Również z domu nauczyciel kontaktuje się z uczniami i rodzicami, gdy mają pilną potrzebę zadania pytania i uzyskania jak najszybciej odpowiedzi. Na tym właśnie polega dostępność, że się błyskawicznie reaguje, nie odwlekając niczego do godziny dyżuru.

Zresztą dzisiejsze narzędzia pracy pozwalają na kontakt zdalny w różnych porach dnia czy nocy, decydować o tym powinien nauczyciel, wyjątkowo dyrektor, gdy coś złego dzieje się w placówce, nigdy zaś minister. Wprowadzenie sztywno ustawionej godziny doprowadziło do tego, że w pozostałym czasie nauczyciele są niedostępni. Nie jest to złośliwa zemsta na dzieciach i opiekunach, lecz konsekwencja fatalnego zarządzania.

Pedagogiczna zasada, że nauczyciele w ustalonym czasie prowadzą lekcje, natomiast resztę roboty wykonują w miarę potrzeb i możliwości, znacznie zwiększała ich dostępność. Byli elastyczni, co jest niezbędną cechą dobrego nauczyciela. Dawniej zdarzało mi się prowadzić w najróżniejszych porach ważne rozmowy z rodzicami, okazywać troskę i wspierać potrzebujących, obecnie odsyłam każdego domagającego się kontaktu pod numer 112, a swoją pomoc oferuję w godzinie dostępności.

Belfrów trzymać za twarz

Godzina dostępności rzadko wypada wtedy, kiedy da się z niej skorzystać. Najczęściej termin nie pasuje ani uczniom (mają wtedy lekcje), ani rodzicom (pracują), zawsze wypada w czasie pracy nauczycieli, czyli między 8 a 16. Na papierze to dobry czas, w rzeczywistości niewielu osobom pasuje. Nic dziwnego więc, że nauczyciele spędzają tę godzinę na czekaniu na petenta, który nie przychodzi. Poczucie marnowania czasu na pierdzenie w stołek jest powszechne.

Godziny czarnkowe miały poprawić kontakt nauczycieli z uczniami i rodzicami, w rzeczywistości go pogorszyły. Dzieci potrzebują stałych relacji z nauczycielem, spotkań na bieżąco i natychmiast, gdy zajdzie potrzeba, a nie w wyznaczonej godzinie raz w tygodniu. Rodzice natomiast liczą na dostępność nauczycieli po pracy, czyli w godzinach popołudniowych. Nie musi to być kontakt twarzą w twarz, decyzję, w jakiej formie to się powinno odbywać i jak często, należy pozostawić nauczycielom. A gdy pojawiają się problemy z dostępnością tego czy innego nauczyciela, niech rozwiązują je dyrektorzy.

Narzucając nauczycielom dodatkowe godziny darmowej pracy, Czarnek ubezwłasnowolnił kadrę kierowniczą, a samych pedagogów potraktował jako niegodnych zaufania, iż skutecznie zatroszczą się o potrzeby dzieci. PiS uważał, iż belfrów trzeba trzymać mocno za twarz. Niepojęte, że Nowacka nie tylko nie zlikwidowała tych godzin, ale jeszcze posługuje się nimi, aby straszyć nauczycieli, że dodatkowej roboty może być znacznie więcej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego świat się tak nagle popsuł? Układ sił wyraźnie się zmienia. Prof. Andrzej Leder dla „Polityki”

Andrzej Leder, filozof kultury, psychoterapeuta, o tym, dlaczego Zachód traci znaczenie, jak może wyglądać nieliberalny świat, i gdzie w tym wszystkim jest Polska.

Jakub Majmurek
23.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną