Rok szkolny w Polsce od lat jest dzielony nierówno. W pierwszym półroczu mamy bardzo mało wolnych dni, natomiast w drugim mnóstwo. Gdy 1 września zaczynają się lekcje, dzieci muszą czekać do ferii ponad sto dni. Odpoczywają dłużej niż przez weekend dopiero podczas świąt Bożego Narodzenia. Wcześniej są tylko pojedyncze wolne dni: 1 i 11 listopada. Zdarza się jednak, że wypadną w sobotę lub niedzielę. Barbara Nowacka powinna się temu przyjrzeć i rozważyć, czy należy kontynuować taki podział.
Jesień bez ferii
Dzieciom nie jest łatwo w szkole przetrwać jesień, kiedy nie ma żadnych ferii. Pocieszają się myślą, że jak wytrzymają do Bożego Narodzenia, czeka ich mnóstwo wolnego. Zwykle jednak nie są w stanie dotrwać; przeziębiają się i zapadają na jesienne choroby. Swoje robi też nadmierne obciążenie nauką, mania testowania i uczenie pod egzaminy, strach przed porażką. Na początku listopada dzieci są fizycznie i psychicznie wykończone, a do świąt jeszcze 50 dni. Choć frekwencja spada, lekcje są prowadzone, więc chorujące dzieci mają mnóstwo zaległości do nadrobienia. Byle do Gwiazdki!
Przerwa świąteczna trwa około dwóch tygodni. Ostatnio nawet jeden dzień dłużej, gdyż w wielu szkołach nauka zaczęła się dopiero 7 stycznia, we wtorek po święcie Trzech Króli. Dawniej na czas świąt nauczyciele zadawali mnóstwo pracy domowej, obecnie tego już nie robią, gdyż prawo zabrania. Obowiązki jednak nie znikają, trzeba je wykonać w szkole, skoro nie można w domu. Podstawa programowa, mimo że okrojona, wciąż jest obszerna. Okres przedświąteczny obfituje w kartkówki i klasówki.
Nawet próbne matury CKE zaplanowała tym razem na grudzień. Seria sprawdzianów zaczęła się 5 grudnia, a skończyła 17. Pracę domową otrzymali więc nauczyciele, którzy musieli to wszystko sprawdzić, ocenić i przekazać uczniom w formie tzw. informacji zwrotnej. Wszyscy nie bez powodu tęsknili za świętami. Zanim nadeszły, MEN przekazał szkołom broszurę o kryzysie samobójczym wśród dzieci i młodzieży. Taki mamy klimat, że jesień trudno przetrwać. W tych miesiącach pracuje się najdłużej i najciężej. Gdy już nadejdą ferie świąteczne, najbardziej obciążająca część roku będzie za nami. Potem sytuacja się odwróci i wolnego będzie za dużo.
Ferie świąteczne, zimowe, majowe…
Zaledwie dwa tygodnie po feriach świątecznych w pięciu województwach zaczynają się ferie zimowe (w kujawsko-pomorskim, lubuskim, małopolskim, świętokrzyskim i wielkopolskim). Tak szybko, że szkoda włączać ogrzewanie w budynku szkolnym. Tydzień później dołączają podlaskie i warmińsko-mazurskie. Mniej niż miesiąc od święta Trzech Króli ferie zaczynają uczniowie z województw dolnośląskiego, mazowieckiego, opolskiego i zachodniopomorskiego. Zima w Polsce jest bardzo feryjna. Zupełnie inaczej niż jesień.
Ostatnia grupa województw przerwę zimową ma w najbardziej odpowiednim dla psychiki dzieci momencie, czyli po sześciu tygodniach nauki. Dotyczy to szkół z województw lubelskiego, łódzkiego, podkarpackiego, pomorskiego i śląskiego. Szczęściarze! To jednak dopiero początek przerw od lekcji w drugim półroczu. W marcu całą Polskę czekają trzydniowe rekolekcje. Dawniej były to dni wolne od nauki dla wszystkich uczniów, obecnie tylko dla osób deklarujących chęć wzięcia udziału w tych religijnych wydarzeniach. Zwykle deklaruje więcej uczniów i uczennic, niż chodzi na religię. Dzieci lubią mieć wolne. Zaraz potem jest dzień wagarowicza.
Najczęściej w kwietniu, czasem już pod koniec marca, są ferie wiosenne z okazji świąt wielkanocnych. Trwają niecały tydzień – od czwartku do wtorku włącznie – ale wiele rodzin pozwala dzieciom na dłuższy odpoczynek. Wielkanoc coraz bardziej upodabnia się do Bożego Narodzenia. Oprócz prezentów, czyli tzw. zajączka, uczniowie domagają się dłuższej przerwy od nauki niż ustawowa. W kwietniu w liceach i technikach trwa klasyfikowanie i promowanie uczniów klas maturalnych, dlatego mniejsza frekwencja w młodszych klasach jest nauczycielom na rękę. Dyrekcja dopina na ostatni guzik organizację egzaminu maturalnego, wychowawcy przygotowują dla maturzystów świadectwa, każdy zaś szykuje się do majówki. Przerwa majowa trwa od tygodnia do dwóch. W szkołach maturalnych najdłużej, ale nie dla pracowników, tylko dla uczniów młodszych klas. Młodzież licealna z upodobaniem pławi się w feriach majowych.
W tym miesiącu w szkołach maturalnych lekcje odbywają się w kratkę, gdyż nauczyciele albo nadzorują przebieg egzaminów pisemnych, albo uczestniczą w ustnych. Nauka w maju to fikcja. Rodzice chętnie biorą urlopy i razem z dziećmi wyjeżdżają na wczasy. W szkole niewiele się dzieje, nieobecni nic nie tracą. W czerwcu są dwie krótkie przerwy: z okazji Dnia Dziecka (jeden dzień) oraz Bożego Ciała (dwa dni). W większości szkół to miesiąc wycieczek, lekcje często przepadają. Wszyscy czekają na wakacje, które trwają dziesięć tygodni.
Ponieważ druga część roku szkolnego jest przeciwieństwem pierwszej, wiele szkół wyznacza koniec pierwszego półrocza na połowę grudnia (normalnie semestr kończy się wraz ze styczniem), wtedy liczy ono tylko trzy i pół miesiąca. Choć w takim układzie drugie półrocze trwa nieomal dwa razy dłużej, dni nauki jest w nim mniej. Zresztą prawdziwa nauka odbywa się głównie do połowy grudnia, a potem zaczyna się okres nieustających ferii, między którymi od czasu do czasu trafiają się nieliczne dni przeznaczone na naukę. Odpowiedzialni nauczyciele starają się jak najwięcej materiału zrealizować w okresie jesiennym, wtedy również przeprowadzić większość sprawdzianów. Potem będzie to znacznie trudniejsze.
Dzieci tego nie wytrzymują
Dzieci nie wytrzymują nadmiaru obowiązków jesienią. Nauka nie zaczyna się 1 września powoli, lecz natychmiast, i jest bardzo intensywnie prowadzona aż do połowy grudnia, kiedy nauczyciele wystawiają stopnie proponowane na koniec semestru, w tym zagrożenia oceną niedostateczną. Jesienią łatwo o porażkę, bo obowiązki się spiętrzają: młodzież zaczyna brać korepetycje, ruszają kursy językowe, kursy do egzaminów po szkole podstawowej i maturalnych oraz inne szkolenia.
Rodzice przychodzą na spotkania z wychowawcą i na konsultacje indywidualne z nauczycielami. Zewsząd rośnie presja na dzieci, aby przykładały się do nauki. Po intensywnym wejściu w nowy rok szkolny, po licznych testach diagnozujących we wrześniu, po sprawdzianach sumatywnych i kartkówkach z bieżącego materiału w każdym miesiącu – uczniowie nie mogą czekać na odpoczynek aż do Bożego Narodzenia. Należy się on znacznie wcześniej. Domaga się tego przeciążony organizm. Dlaczego jesienią trzeba się tyle nacierpieć?
Tak nierówny podział obowiązków szkodzi uczniom. Przed pandemią nie zwracaliśmy na to większej uwagi, uważaliśmy, że dzieci są w stanie takie obciążenie wytrzymać. Zresztą zdrowie psychiczne nie było wtedy priorytetem, opieka psychologiczna prawie nie istniała, głównym celem były wysokie wyniki, dobrze zdane egzaminy, sukcesy w konkursach i na olimpiadach. Teraz patrzymy na funkcję szkoły inaczej. Mierzymy się z kryzysem samobójczym, a jest on właśnie jesienią największy.
Wolny weekend już nie wystarcza
Nauka nie jest po to, aby pozbawiać dzieci poczucia szczęścia, pompować je bez opamiętania stresem i pozbawiać prawa do odpoczynku. Wolne w weekend już nie wystarcza, aby się zregenerowały. Choć sobota i niedziela bez lekcji może się wydawać starszemu pokoleniu luksusem, nie wolno przykładać swojego doświadczenia do dzisiejszych czasów. Dla mnie luksusem był nawet kolorowy ołówek, o którym marzyłem w czasach stanu wojennego, ale nie mogę oczekiwać, że dzieci będą teraz skakać ze szczęścia, gdy taki ołówek otrzymają. Zresztą moi rodzice też nie oczekiwali, że będę tak dzielny i twardy jak oni w dzieciństwie, gdy doświadczali okupacji, powstania warszawskiego (tata), stalinizmu i – jak opowiadała babcia – dawali radę, a nawet byli coraz mocniejsi. Bohaterstwo naszych przodków to przeszłość. Troszcząc się o uczniów, trzeba być wrażliwym na tu i teraz.
Dzisiejsze dzieci nie radzą sobie z chodzeniem do szkoły przez trzy jesienne miesiące bez ferii i nie wolno tego lekceważyć. Od czasu do czasu rozchodzi się wieść, że władze oświatowe planują wprowadzić dłuższą przerwę, np. na przełomie października i listopada. Byłoby to doskonałe posunięcie, gdyż przecięłoby mniej więcej na połowę maraton stu dni, jaki odbywa się od 1 września do świąt. Niestety Barbara Nowacka raz się waha, innym razem nie potwierdza, że w MEN trwają prace nad poważną zmianą kalendarza roku szkolnego. Taką mamy tradycję, że jesienią harują zarówno dorośli, jak i dzieci, jakby wszyscy chcieli zasłużyć na dobre święta.
Tradycję powinno się zmienić, a wręcz odrzucić, gdy nie służy już społeczeństwu. Na ferie nie trzeba zasłużyć, one się po prostu dzieciom należą. Byłoby fatalnie, gdyby rząd zechciał udzielić uczniom i uczennicom pomocy dopiero po serii nieszczęść, jakie – odpukać w niemalowane – mogą wydarzyć się jesienią, skoro mierzymy się z różnymi kryzysami, nie tylko przecież samobójczym. Znacznie lepiej wesprzeć dzieci, zanim upadną od nadmiaru obowiązków i braku czasu na odpoczynek. Do nowego roku szkolnego zostało dużo czasu, w sam raz, aby zmiany przygotować w sposób przemyślany, a propozycję ferii jesiennych – dłuższych lub krótszych – skonsultować ze społeczeństwem. To nie muszą być dodatkowe dni wolne, należałoby je raczej przesunąć z drugiego półrocza, kiedy przerw w nauce jest za wiele.