Jerzy od jeży
Niezwykły Jerzy od jeży. Powódź zalała mu ośrodek dla zwierzaków. Ludzie popędzili z pomocą
Już w piątek zapowiadało się źle. Pozabierał jeże z ogrodu do zamkniętych pomieszczeń. Jeszcze się łudził, że może ich to jakoś ominie, ale włączył w komputerze program z radarem i zobaczył to, czego zobaczyć nie chciał – ciężkie deszczowe chmury weszły w dolinę, oparły się o jej ściany i zostaną tam, dopóki się nie wypada. Już raz to przeżywał, w 1997 r. Przeniósł zwierzaki w domkach na strych i tak jak prawie 30 lat temu z drugiego piętra domu sąsiadów patrzył, jak woda zabiera wszystko. Niesie ogrodowe kojce; został tylko jeden, który zaczepił się o płot. Zalewa szpitalik i pomieszczenie z kojcami dla maluchów, klatki, inkubatory, koncentratory tlenu, zapasy leków, strzykawek, karmy, szafy z jeżowymi domkami, meble. Niszczy wszystko, co miał w mieszkaniu. Udało mu się ocalić tylko kilka pamiątek i zdjęcia żony. To było najważniejsze; zmarła na raka kilka lat temu. Wtedy, w 1997 r., byli we dwójkę. Żal księgozbioru – ponad 5 tys. tomów, ale łatwiej się było odbudować. Wielka woda uświadomiła im, że pewnych rzeczy nie warto odkładać na później. Planowali, że na emeryturze zainteresują się ptakami, ale uznali, że nie ma na co czekać. Zaczęli je obserwować, czytać o nich, jeździć na spotkania z ornitologami. To ptaki miały być pasją. Z jeżami wyszło przez przypadek.
– Była słoneczna wrześniowa niedziela 2007 r. Czytałem sobie coś w fotelu, a żona woła, żebym natychmiast przyszedł do ogródka – wspomina Jerzy Gara. – A tam jeżowa mama z czterema młodymi. Zaczęliśmy im wystawiać kocią karmę. Zbudowałem nawet specjalny karmnik, żeby im koty nie wyjadały. Ale zaczęło mnie coś niepokoić: już październik, robi się coraz zimniej. W internecie przeczytałem, że jeżyki z późnego miotu, tzw. jesienne sieroty, w zasadzie nie mają szans przeżyć bez pomocy.