Nie ma kryzysu w Kościele, jest trwanie w zmieniającym się społeczeństwie. Tak podsumował doroczny raport kościelnego instytutu statystycznego ISKK prof. Krzysztof Koseła, przewodniczący jego rady naukowej. Raport przedstawiono mediom na spotkaniu w siedzibie episkopatu Polski. Ale podane liczby pokazują, że z roku na rok mniej ludzi chodzi do kościoła w niedziele, mniej przyjmuje sakrament komunii, mniej młodzieży szkół średnich uczęszcza na katechezę, zmniejsza się liczba księży i zakonnic. Udziela się mniej chrztów, pierwszych komunii i błogosławi mniej ślubów kościelnych. Trwanie nie wydaje się odpowiedzią na problem, który sygnalizują liczby: Kościół może trwać jako instytucja, ale dla wiernych to za mało, żeby odzyskał zaufanie, wiarygodność i dobre wpływy w społeczeństwie.
Czytaj też: Ziemskie królestwo Kościoła w Polsce. Ile ma hektarów? Hulaj dusza, piekła nie ma
Religijna mapa Polski
W roku ubiegłym, do którego odnosi się raport, na obowiązkowe dla katolików msze niedzielne stawiło się 29 proc. ogółu osób deklarujących się jako wyznawcy. W 1980 r. liczba ta wynosiła 51 proc. (dane zbierają poszczególne parafie i przekazują je wyżej). Komunię przyjęło w zeszłym roku na mszach niedzielnych 14 proc. wiernych. Na katechezę chodzą najliczniej przedszkolaki (85,9 proc.), najmniej licznie licealiści (57,5 proc.), ogółem 78 proc. dzieci i młodzieży. Nie zmienia się religijna mapa Polski: Kościół mamy „wyspowy”, zwarty w Polsce na ścianie wschodniej i w Małopolsce, a bardziej rozproszony na zachodzie kraju, na północy i w centrum.
W zależności od punktu widzenia – kościelnego versus niekościelnego – można mówić o klasycznym „dylemacie szklanki”: do połowy pusta czy pełna? Podczas prezentacji raportu strona kościelna widziała szklankę do połowy pełną. Bo Kościół ma w Polsce 23 tys. kapłanów, a co czwarty ksiądz katolicki w Europie to Polak. Bo spadki rok do roku nie są dramatyczne, a nawet nieco przybyło osób przyjmujących komunię. Bo wprowadzono nowe kryterium oceny religijności: relację liczby przyjmujących komunię do liczby uczestników mszy. Wypada korzystnie, bo prawie połowa z nich przystępuje do sakramentu. Dowodzi, że coraz mniej ludzi chodzi do kościoła z nawyku, bo większość dzisiaj chodzi z wyboru.
Czytaj też: Czwarta encyklika Franciszka. Ciekaw jestem, czy będą ją czytać księża w Polsce
Kościelna kreatywna księgowość
Ta kościelna „kreatywna księgowość” w połączeniu z obciążeniem pandemii i kryzysu demograficznego winą za gorsze statystyki pozwala ludziom Kościoła powtarzać mantrę, że wieści o kryzysie są grubo przesadzone. Podnosi na duchu kler i część laikatu.
Tylko że główna przyczyna gorszych statystyk jest przy takim podejściu pomijana. Tymczasem nie ma co przerzucać winy na czynniki zewnętrzne, trzeba zacząć od siebie, czyli od instytucji Kościoła i władzy biskupiej. Linia przyjęta przez wielu biskupów w Polsce w dwu sprawach: przymierza z jednym obozem politycznym i czerpania tego korzyści materialnych, a po drugie, w sprawie tuszowania nadużyć seksualnych w Kościele, okazuje się manowcem.
To z tej linii zrodziły się złe owoce, których coraz mniej katolików chce kosztować. Odchodzą, szukają innej duchowości, innej wspólnoty, w której znajdą zrozumienie, życzliwe partnerstwo. Kościół jako instytucja świadcząca usługi religijne przestaje ich interesować. Modlić można się wszędzie.
Czytaj też: Religijność ogromnie się zmienia. Obumiera instytucja, przybywa wierzących i ateistów
Na tym polega kryzys Kościoła
Pomijanie tych oczekiwań wiernych usypia duszpasterską refleksję w Kościele nad językiem i treścią przekazu. Symbolem tej postawy jest utajnienie dokumentu podsumowującego obrady synodu krakowskiego przez kurię biskupią pod zarządem abp. Marka Jędraszewskiego. Synod składał się z aktywnych katolików, którzy nazywali złe rzeczy po imieniu, na czele z upolitycznieniem kleru.
To takie zachowania władzy kościelnej doprowadziły do upadku autorytetu Kościoła w kiedyś arcykatolickiej Irlandii. Proces erozji trwał lata, lecz ostatecznie kompletnie odmienił oblicze Zielonej Wyspy w duchu progresywnym.
Biskupi wolą ignorować rzeczową krytykę ze strony wiernych i szerszej opinii publicznej. Odpowiedzią na ich obojętność jest więc obojętność rosnącej części społeczeństwa. Kościół przestaje być dla wielu jakimkolwiek punktem odniesienia. Na tym właśnie polega kryzys Kościoła. Statystyki nie mówią o tym, nie ostrzegają wprost; to tylko liczby, które mogą iść w górę lub w dół. „Trwanie” to za mało, by odzyskać zaufanie i autorytet.