Prawo oświatowe pozwala dyrekcji szkoły na wprowadzenie dodatkowego dnia wolnego od zajęć dydaktyczno-wychowawczych, „jeżeli jest to uzasadnione potrzebami społeczności lokalnej”. Chodzi o wolne poza okresem świąt, ferii i wakacji. W podstawówkach takich dni może być nie więcej niż osiem w ciągu roku szkolnego, a w szkołach ponadpodstawowych dziesięć. Zwykle wykorzystuje się je wszystkie.
To dni wolne od nauczania, zatem dotyczą tylko uczniów i nauczycieli. Jeśli pani woźna nie chce wtedy przyjść do pracy, musi wykorzystać urlop. Nie bardzo jej się to opłaca, gdyż praca bez uczniów to żadna praca. Choć lekcje są odwołane, nie wszyscy nauczyciele mają wolne, bo szkoła musi być przygotowana na zaopiekowanie się dziećmi, które nie mogły zostać w domu. Taką opiekę mogą sprawować tylko pracownicy pedagogiczni. Dyrekcja decyduje, ilu nauczycieli ma wtedy dyżur. Czasem wystarczy jeden.
Nauczyciele już się nie wstydzą, że mają wolne
Dawniej dodatkowe dni wolne nauczyciele robili sobie po cichu, aby nie drażnić opinii publicznej, obecnie mają w nosie, co pomyślą sobie ludzie. W kadrze panuje przekonanie, że i tak nie mają pojęcia o specyfice naszego zawodu, więc cokolwiek zrobimy, zostanie to odebrane źle. Po co się tłumaczyć, gdy w społeczeństwie nie ma woli zrozumienia?
Robimy więc swoje, nie oglądając się na innych. Dni wolne od zajęć dydaktyczno-wychowawczych nie są przestępstwem, nauczyciele nie muszą się więc wstydzić ani kryć z tym, że postępują zgodnie z prawem. To żadna zbrodnia. Jeżeli komuś przeszkadza, że dzieci nie mają wtedy lekcji, niech działa na rzecz zmiany prawa, a nauczycieli się nie czepia.