Artur Wrocławski, współwłaściciel agencji pracy LABOR z Żyrardowa, od ośmiu lat sprowadzający do Polski pracowników z całego świata, nie przejął się specjalnie nową rządową strategią migracyjną. Ile już razy słyszał zapowiedzi, że np. dla migrantów z Kolumbii polskie MSZ wprowadzi z dnia na dzień wizy pracownicze, a potem wszystko i tak zostawało po staremu – przyjeżdżali bez problemu w ramach ruchu bezwizowego z Unią Europejską.
Kolumbia i w ogóle cała Ameryka Łacińska to od dwóch lat, czyli od wybuchu wojny w Ukrainie, jeden z ulubionych kierunków ściągania do Polski cudzoziemskich pracowników. Młodzi, pracowici, produktywni – i co ważne, katolicy. Ale pracodawcy chwalą też sobie Filipińczyków, bo uśmiechnięci i znają angielski. Albo Nepalczyków, bo spokojni i niekonfliktowi. Trzeba sobie jakoś radzić bez Ukraińców, zwłaszcza mężczyzn, których już z pół miliona wyjechało od nas – albo dalej na zachód, albo żeby bronić ojczyzny.
Według prognoz ekonomistów będzie u nas brakować ok. 1,5 mln pracowników, i to już w 2025 r. Bez migrantów polska gospodarka sobie nie poradzi. Wiedzą to rolnicy, wie to logistyka, handel, budownictwo, transport, branża spożywcza. I Artur Wrocławski jest przekonany, że wie to również rząd, choć otwarcie się do tego nie przyzna i w nowej strategii zapowiada, że migracji do Polski nie będzie ułatwiał, tylko ją bardziej kontrolował.
Nauczony wieloletnim doświadczeniem Wrocławski poczeka spokojnie na konkretne przepisy. A na razie opowie, jak to sprowadzanie i zatrudnianie cudzoziemców wygląda u nas w praktyce.
W Polsce pracuje 1,2 mln cudzoziemców pochodzących z ponad 150 państw. To 11 razy więcej niż 10 lat temu (dane GUS z kwietnia 2024 r. nie uwzględniają szarej strefy).
Co musi zrobić polski pracodawca, żeby sprowadzić sobie pracowników z zagranicy?