Społeczeństwo

Gangi dachowe

Ostrzegamy! W Polsce grasują zupełnie nowe grupy przestępcze. Udają dekarzy i rynniarzy

Zostawili po sobie kilka śladów. Numer konta, ręcznie nabazgrany kwit z fałszywą pieczątką. Telefon, jaki podali w internecie, był już rzecz jasna nieaktywny. Zostawili po sobie kilka śladów. Numer konta, ręcznie nabazgrany kwit z fałszywą pieczątką. Telefon, jaki podali w internecie, był już rzecz jasna nieaktywny. Patryk Sroczyński
Na pozór są niegroźni. Udają dekarzy i rynniarzy. Wyłudzają, wymuszają. Bandyci grożą, zastraszają, a po zainkasowaniu horrendalnej opłaty... znikają bez śladu. I wciąż pozostają bezkarni.
W sieci krążą informacje dotyczące dekarza o nazwisku Gabor, ale o wielu imionach: Istvan, Bobi, Miklos. Raz jest Mołdawianinem, raz Rumunem albo Węgrem.Patryk Sroczyński W sieci krążą informacje dotyczące dekarza o nazwisku Gabor, ale o wielu imionach: Istvan, Bobi, Miklos. Raz jest Mołdawianinem, raz Rumunem albo Węgrem.

73-letni emeryt Janusz mieszka samotnie na wsi, daleko od innych zabudowań. 40 km od Warszawy. Co ważne, choruje na nowotwór.

Któregoś dnia zauważył, że na poddaszu przecieka sufit wokół kołnierza przy kominie. Ale poszukiwania dekarza nie były łatwe. Terminy półroczne i żadnej gwarancji, że ktoś przyjedzie, bo robota mała, a dekarze wolą prace kompleksowe. Wrzucił w wyszukiwarkę hasło: „dekarz Grójec”. Jako pierwsza pokazała mu się oferta bez adresu co prawda, ale z numerem telefonu i zachętą, że reperują w krótkim terminie.

I rzeczywiście, termin był rekordowo krótki. – Przyjedziemy za godzinę – oznajmił męski głos w słuchawce. Pan Janusz pomyślał: „No, rewelacja!”. Po godzinie na jego działkę wjechały trzy samochody i pięciu ludzi. Mieli drabinę i sprzęt dekarski, a nawet odpowiednie blachy i potrzebne elementy. Wyglądali fachowo. Szef przedstawił się jako Istvan Gabor, Mołdawianin, od wielu lat mieszkający i naprawiający dachy w Polsce. Pozostali też mieli pochodzić z Mołdawii.

Krzyczeli, grozili, chodzili po pokojach

Szef dekarzy, nie wchodząc nawet na dach, wycenił robotę na jakieś 2,5 tys. zł. Janusz przystał na te warunki. Prace trwały około trzech, czterech godzin. W tym czasie właściciel domu pojechał do bankomatu, aby wypłacić odpowiednią kwotę.

Trzy dni wcześniej w szpitalu zaaplikowano mu kolejną dawkę tzw. chemii – toksycznej wlewki z leków na nowotwór. Chory źle znosił te wlewki, słabł, tracił koncentrację, przestawał jeść, miał nudności i ogarniała go trudna do opanowania senność. Taki stan trwał przeważnie siedem, osiem dni. Teraz był właśnie w apogeum złego samopoczucia.

Zapadł już zmierzch, kiedy dekarze skończyli pracę. Szef i jego zastępca przystąpili do wyliczenia całkowitych kosztów.

Polityka 48.2024 (3491) z dnia 19.11.2024; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Gangi dachowe"
Reklama