Student sezonowy
Polski student sezonowy: inny niż kiedyś. Jeśli nie Oxford, to co? Był boom, nie ma boomu
Ostatnie dwa lata należą do niewielkiej Holandii. W rankingach miejsc skupiających polską emigrację przez dekady była nieobecna, dziś zalewa ją rzeka nastoletnich dusz, również z Polski. Decydują kwestie praktyczne: niskie czesne (na publicznych uniwersytetach od 3 do 9 tys. zł rocznie, na prywatnych więcej, do ok. 25 tys. zł rocznie) i wykładowy angielski na większości kierunków. Nie bez znaczenia jest, że aż sześć spośród holenderskich uniwersytetów jest na listach najlepszych uczelni świata. Waży też rynek pracy; o dorywcze zajęcie łatwo, stawki godzinowe są przyzwoite, można dorobić do budżetu. Zaraz za Holandią jest Dania, z darmowymi studiami, angielskim na wielu kierunkach i możliwością dorobienia.
Marcin był w awangardzie, przyjechał do Danii osiem lat temu, kiedy jeszcze o studiowaniu akurat w tym kraju się nie myślało, skoro hamburger w McDonaldzie kosztował sześciokrotnie więcej niż w Polsce. A jednak pociągnął całe studia bez pomocy rodziców – właśnie pracując w McDonaldzie. Z wypłat, z kolegą z Polski, z którym podnajmowali pokój w większym studenckim mieszkaniu, zaoszczędzili jeszcze na pierwszy biznes – apki, dzięki którym ratowali w Polsce żywność przed marnowaniem. Weszli w większy biznes. Co prawda kolega nie zrobił dyplomu, ale ta Dania to był przełom w ich życiu. Mówią, że gdyby nie zagraniczne studia, pewnie nie byliby dziś takimi ludźmi, jakimi są.
Kierunki natarcia
Po tym jak (po brexicie) z map uczelni dostępnych dla europejskiej młodzieży zniknęła Wielka Brytania, kilkusettysięczna fala unijnych studentów zalała mniej popularne europejskie kraje. W przypadku Holandii okazała się tak duża, że w 2023 r. uznana została za problem polityczny. Izba Reprezentantów poprosiła władze uniwersyteckie, by wstrzymały nabory, bo rynek nieruchomości na wynajem się załamał, wpływając źle na całą gospodarkę.