Cienie Wołynia
Cienie Wołynia. „Spory o ekshumacje to policzek dla rodzin. Coś we mnie pękło”
KATARZYNA KACZOROWSKA: – Wołyń to, jak rozumiem, pani osobista historia? Bo chyba z tej historii wzięły się pani starania o ekshumację ofiar rzezi i ich pochówek.
KAROLINA ROMANOWSKA: – O rzezi wołyńskiej w moim domu się nie rozmawiało, w każdym razie nie przy dzieciach. Ale znam tę historię od dziecka, odkąd pamiętam. Wakacje spędzałam najczęściej u mojej babci, gdzie większość osób mieszkających w okolicy to Wołyniacy. Wieczorami, kiedy dzieci już poszły spać, dorośli rozmawiali o tym, co się wydarzyło na Wołyniu, ale między sobą, tak, żeby dzieci nic nie słyszały.
A jednak pani usłyszała.
Miałam może siedem, osiem czy dziewięć lat i podsłuchiwałam, o czym rozmawiają dorośli. Uczestniczyła w tej rozmowie ciocia, która cudem ocalała z rzezi. Ona opowiadała o dziecku, półtorarocznym, które zostało rozerwane na oczach brata. Ktoś inny opowiadał o sześcioletnim chłopcu wrzuconym żywcem do ognia. Zapamiętałam nazwę Ugły, to rodzinna wieś moich dziadków. Dziadek był tam sołtysem. I zapamiętałam słowa „UPA”, „upowcy”. Kompletnie nie wiedziałam, co to znaczy.
Tę historię podsłuchaną przez uchylone drzwi poznała pani już jako dorosła kobieta.
Napaść UPA na wieś Ugły 12 maja 1943 r. przeżyli tylko ci, którzy uciekli na pobliskie bagna. W Ugłach zginęło wtedy około stu mieszkańców, 18 z nich to członkowie mojej rodziny. Wśród tych, którzy zdołali uciec na bagna, byli mój dziadek, pradziadek i prababcia. Wśród ofiar byli jednak nie tylko Polacy. Zginęli też Ukraińcy, mieszane, polsko-ukraińskie rodziny, jak Abramowicze, których nazwisko znalazło się na płycie nagrobnej postawionej przez Ukraińców, kilkadziesiąt metrów od zbiorowego grobu, w którym pochowano ofiary majowego mordu.