Moja albo niczyja
„Będzie moja albo niczyja”. Dlatego zabił. To był dramatyczny przykład przemocy po separacji
Minęła dziewiętnasta w sobotę 28 września. 39-letnia Anna, jej partner 49-letni Adam oraz jej dwoje dzieci: 12-letnia dziewczynka i 8-letni chłopiec, wracali ze stadniny do domu w Głownie pod Łodzią. Adam prowadził związany z końmi biznes, miłością do koni zaraził Annę i dzieciaki, weekendowy wypad był dla nich frajdą. Do czasu aż zobaczyli na poboczu Mercedesa 39-letniego Dawida M., byłego partnera Anny i ojca jej młodszego dziecka.
Egzekucja
Dawid najwyraźniej wszystko zaplanował. Usiłował zablokować drogę, ale Adam zdołał go ominąć. Dawid ruszył w pościg. Dogonił Toyotę, uderzał w jej tył raz, drugi, trzeci. Adam stracił w końcu panowanie nad kierownicą. Toyota zjechała na pobocze, koziołkowała, zatrzymując się na dachu. Dawid wysiadł z samochodu z bronią w ręku i zaczął strzelać w kierunku Toyoty. Jeden z pocisków trafił w tylne siedzenie. Chłopczyk krzyknął: „Tato, ja tu jestem!”. M. wstrzymał ogień, pozwolił rodzinie wyjść, chłopcu kazał się odsunąć. Dziewczynka zapytała: „Nas teraz zabijesz?”. „Ciebie też nie” – miał odrzec M.
– Szykował się do egzekucji swojej byłej partnerki, najpewniej też jej obecnego partnera – mówi osoba znająca szczegóły śledztwa. W tym momencie Adam ruszył biegiem w pole. Dziennikarze relacjonowali, że uciekał, w rzeczywistości odciągał sprawcę. Ten pobiegł za Adamem, oddając kolejne strzały. Dogonił go (najpewniej rannego) po kilkuset metrach. I zabił z zimną krwią. To nie figura retoryczna: posłużył się bronią czarnoprochową, a to wymaga czasu (bębenek rewolweru ładuje się pięcioma kulami i po oddaniu strzałów bębenek trzeba wymienić). Trzy pociski trafiły Adama w plecy, jeden w głowę. Z sekcji zwłok wynika, że śmiertelne mogły być dwa strzały: ten w głowę i wcześniejszy, który przebił płuco.