Migracja prymusów
Prymusi migrują. Ale czy do Polski? Czyli kto tak naprawdę przyjeżdża do nas studiować
JOANNA CIEŚLA: – Rusza nowy rok akademicki. Prawdopodobnie zacznie go znacznie mniej studentów zagranicznych niż w ubiegłych latach. To skutek zaostrzenia procedur przez MSZ zaniepokojone nadużywaniem wiz studenckich. Czy pana martwił szeroki napływ do Polski cudzoziemców korzystających z tej ścieżki?
PAWEŁ KACZMARCZYK: – Trudno się martwić czymś, na co liczyliśmy od wielu lat. Oczywiście zasadne są pytania, na ile te osoby uczestniczą w realnym procesie dydaktycznym i czy wizy studenckie są nadużywane. Ale nawet gdyby tak było, to określenie „szeroki” jest na wyrost. Studentów zagranicznych jest w Polsce ok. 100 tys., ale większość nie przyjechała na podstawie wiz, o których rozmawiamy. Ok. 50 tys. to osoby z Ukrainy korzystające ze specjalnych regulacji, 12 tys. to Białorusini, których również dotyczyły pewne ułatwienia. Po kilka tysięcy ludzi pochodzi z krajów, z którymi mamy przepisy bilateralne, jak Turcja albo Chiny.
Wizy studenckie otrzymało np. 4 tys. obywateli Zimbabwe.
Zgadza się. Podobnie jak studenci m.in. z Azerbejdżanu czy Indii – to po 2–3 tys., czasem kilkaset osób z różnych państw. Łącznie więc zapewne kilkanaście tysięcy osób. To z perspektywy kraju liczba nieduża, choć może mieć fundamentalne znaczenie dla uczelni. Zwłaszcza dla pewnej kategorii, która wyspecjalizowała się w rekrutacji zagranicznych studentów. W niektórych uczelniach stanowią oni ponad połowę wszystkich studiujących osób.
A niektóre z tych uczelni powstały wyłącznie po to, żeby zarabiać na czesnym od ludzi, których ściągają do Polski, ale wcale nie zamierzają uczyć.
Takie wnioski płyną z różnych działań kontrolnych i to już mnie martwi, bo uważam, że jednostki dydaktyczne ponoszą odpowiedzialność za to, żeby realizować nauczanie, badać jego efekty, losy absolwentów, a wcześniej sprawdzać kompetencje osób, które są przyjmowane na studia.