Idą w dym
Strażacy idą w dym. Tragedia w Poznaniu pokazała, że zawsze są w pobliżu nieszczęścia
Pierwszy został pochowany ogniomistrz Łukasz Włodarczyk. W kościele w niewielkiej Tuchorzy w Wielkopolsce przy trumnie stali sami najważniejsi w Polsce strażacy. Na trumnie biało-czerwona flaga. Ale kiedy ostatni z wieńcem podeszli chłopcy z drużyny Łukasza, każdy w tym kościele czuł, jak coś ściska go za gardło. Jeszcze mocniej, kiedy patrzył na młodą żonę i synów tragicznie zmarłego strażaka. I na ojca, który też był strażakiem i swoim dzieciom zaszczepił to powołanie do ratowania innych.
– Strażak to nie jest zawód, praca od 8 do 16 – mówi ks. Artur Szela, duszpasterz dolnośląskich strażaków, który pojechał do Tuchorzy na pogrzeb tak jak wszyscy inni kapelani z całej Polski. I kolejnego dnia też wyruszył – by towarzyszyć wraz z innymi w ostatniej drodze na cmentarz Miłostowo ogniomistrzowi Patrykowi Michalskiemu.
Pożar na poznańskich Jeżycach w kamienicy przy ul. Kraszewskiego wybuchł w nocy z 24 na 25 sierpnia. W mieszkaniu Krzysztofa Juszkiewicza odezwała się czujka przeciwpożarowa.
– Zareagował. Nie zlekceważył. To on wyprowadził swoich sąsiadów z kamienicy. Nikt jeszcze wtedy nie przeczuwał, że stracą wszystko, ale gdyby zlekceważył czujkę, gdyby obok tej kamienicy przejeżdżał autobus, szła grupa ludzi… – brygadier Lucyna Rudzińska cały sens tego „gdyby” zostawia wyobraźni. Bo w tę noc z 24 na 25 sierpnia w pożarze kamienicy przy ul. Kraszewskiego zginęło dwóch młodych strażaków: Łukasz Włodarczyk i Patryk Michalski.
Komunikat Państwowej Straży Pożarnej jest suchy i konkretny. W trakcie prowadzonych działań ratowniczych doszło do wybuchu, w wyniku którego obrażenia odniosło 11 strażaków oraz trzy osoby cywilne, w tym dwie przechodzące obok kamienicy i jedna z budynku mieszkalnego.