Społeczeństwo

Słodkie wulgaryzmy. Historia z krówkami dla dzieci mocno trąci hipokryzją

Krówki z wulgaryzmami Krówki z wulgaryzmami X (d. Twitter)
Opiekunki półkolonii w Krakowie sparzyły się na oczach całego kraju i teraz już wiedzą, że ludziom, którym pozwalają na dostęp do powierzonych im dzieci, trzeba bardzo patrzeć na ręce. Jako stary wyga to wiem i zwykle psuję zabawę.

Największą niespodzianką gry miejskiej w Krakowie okazały się nie zadania, lecz nagrody: krówki z wulgaryzmami. Dzieci w wieku 7–13 lat otrzymały od organizatorów zabawy cukierki owinięte w papierek, który od wewnętrznej strony miał wydrukowane ohydne napisy, np. „Dziś jest ch…owo” czy „Jesteś poj…nym debilem”. Producenci tych słodyczy byli bardzo pomysłowi w wymyślaniu obrzydliwych treści. Co cukierek, to inny wulgaryzm.

Dzieci krówki zjadły, a następnego dnia rano jedna z dziewczynek pokazała papierek opiekunkom i wtedy zaczęła się akcja odbierania podopiecznym szokujących nagród. Opiekunki nie miały świadomości, jak wybuchowe to były cukierki. Teraz zaniemówiły z wrażenia. Dzieciom zakazano czytania tego, co pewnie już znały na pamięć. Wychowawczynie zebrały papierki, same przeczytały i zachowały jako dowód narażenia podopiecznych na kontakt z treściami nieodpowiednimi dla ich wieku. Jakimś cudem wiadomość o demoralizowaniu dzieci krówkami wyciekła do mediów. Problem jako pierwsza opisała krakowska „Gazeta Wyborcza”.

Czytaj też: Afera o religię. Katecheci wszczęli bunt, wołają Dudę na pomoc

Krówki dla dorosłych

Nabywca feralnych słodyczy, kawiarnia Ministerstwo Tajemnic w Krakowie, gdzie odbywała się zabawa, tłumaczy się, że były przeznaczone tylko dla dorosłych, o czym organizator gry miejskiej dla dzieci został powiadomiony. Organizator zapadł się jednak pod ziemię, więc można się jedynie domyślać, że informacja, iż krówki są dla dorosłych, nie dotarła do wszystkich instruktorów gry. Jeden wiedział, ale nie powiedział. Skoro krówki były w zestawie nagród, zapewne należało je dać wyłącznie opiekunkom półkolonii jako jedynym dorosłym w tej grupie, natomiast niepełnoletnim dać coś innego. Doszło jednak do fatalnej pomyłki.

Jakiś niewtajemniczony instruktor dał cukierki osobom, którym zwykle się je daje, czyli dzieciom. Nie powiedziano mu, że trzeba je po cichu wręczyć jedynie opiekunkom, aby miały powód do śmiechu. Stało się inaczej, wulgarne słodycze trafiły do dzieci, natomiast opiekunki musiały obejść się smakiem. Gdyby krówkami poczęstowano każdego, przede wszystkim wychowawczynie, szydło wyszłoby z worka od razu i problem zduszono by w zarodku. Nauka z tego zdarzenia płynie taka, aby nigdy nie dawać dzieciom tego, czego samemu wcześniej się nie spróbuje.

Nieraz uczestniczyłem z wychowankami w grach miejskich. Nigdy się nie zdarzyło, czy to było w Łodzi, Krakowie czy Wrocławiu, Warszawie, Gdańsku czy Poznaniu, aby było nudno. Organizator zatrudniał zwykle bardzo rozrywkową ekipę, która stawała na głowie, aby wszyscy mieli ubaw po pachy. Nudzić nie mogli się też wychowawcy, dlatego dla nas również przygotowywano zabawne zadania oraz śmieszne nagrody. Jako stary wyga wiem, że instruktorzy potrafią zaszokować najbardziej rozbrykaną młodzież oraz wyjątkowo liberalnych pedagogów, dlatego zwykle psuję zabawę, prosząc o szczegółowy scenariusz gry i listę nagród. Niech rodzice wiedzą, za co płacą. Raz się sparzyłem, więc teraz dmucham na zimne. Na szczęście sparzyłem się w czasach, kiedy smartfony nie istniały, a wiadomości rozchodziły się w żółwim tempie, więc można było zareagować. Jak się nawet rodzice po fakcie dowiedzieli, co dziecko widziało czy słyszało, to trudno im było uwierzyć.

Czytaj też: Wulgaryzmy na maturze z języka polskiego

Kubek z gołą kobietą

Opiekunki półkolonii w Krakowie sparzyły się na oczach całego kraju i teraz już wiedzą, że ludziom, którym pozwalają na dostęp do powierzonych im dzieci, trzeba bardzo patrzeć na ręce. Idiotów bowiem nie brakuje. Pomysł, aby w worku z nagrodami znajdowały się przedmioty, które nie mogą trafić do najważniejszych uczestników zabawy, czyli dzieci, jest kuriozalny. Z doświadczenia wiem, że organizatorzy takich zabaw chcą zjednać przychylność opiekunów, dlatego prześcigają się w wymyślaniu upominków dla kadry. Zdarzało mi się odmawiać przyjęcia alkoholu, a czasem orientowałem się, że to jest alkohol, dopiero po odwinięciu papierka, czyli o wiele za późno, aby zareagować. Kubek, który po napełnieniu wrzątkiem ukazywał gołą kobietę, też kiedyś otrzymałem.

Kubek z uchem o kształcie budzącym erotyczne skojarzenia chciano zaś wręczyć moim uczniom, a zamiar ten próbowano przede mną ukryć. Ludzie, którzy z ramienia firmy organizują zabawy dla dzieci oraz ich opiekunów, najczęściej nie mają żadnego przygotowania pedagogicznego. Może kierownik legitymuje się jakimś wykształceniem, natomiast reszta zespołu jest totalnie zielona, to często początkujący studenci. Uczą się więc instruktorzy dobrej zabawy na swoich błędach oraz błędach innych pracowników, ewentualnie z internetu. Niektórzy mają mniej szczęścia, więc po pierwszej wpadce zostają bohaterami skandalu i budzą zainteresowanie mediów.

Czytaj też: W klasie jak w klatce, nawet 36 uczniów. Nauczyciele będą się dwoić i troić

Wulgaryzmy nasze powszednie

Wulgaryzmy stały się naszym chlebem powszednim, dlatego niezmiernie cieszy mnie oburzenie, jakie wywołały krówki z obrzydliwymi napisami. Oburzenie nic jednak nie da, jeśli będziemy akceptowali zjawisko, iż jako ludzie dojrzali mamo prawo pławić się w ohydnej mowie, a nasze dzieci dopiero wtedy, gdy dorosną lub gdy im na to pozwolimy. Zresztą rodzice często nie widzą niczego złego w takiej mowie kierowanej wprost do dzieci. Zdarza mi się słyszeć, jak po wyjściu z sali, gdzie odbywają się konsultacje z nauczycielem, rodzic zwraca się do nastoletniego dziecka słowami: „Masz, k…, dwa tygodnie, aby poprawić oceny, inaczej szlaban na imprezy”. Kiedy zwróciłem pewnej mamie uwagę, aby nie używała takiego języka w murach szacownego liceum, usłyszałem, że mam jej nie pouczać.

Mieszkam obok szkoły podstawowej, więc nieraz słyszę, jak rodzicom ulewa się po trudnej rozmowie z nauczycielami. Adresatami obrzydliwej mowy są nawet małe dzieci. Czasem trudno mi się pohamować, aby nie zareagować, gdy słyszę, jak mama mówi do ośmiolatka: „Miałeś rację, twoja wychowawczyni jest poje…na”. Staram się jednak pamiętać, że nie jestem wychowawcą wszystkich ludzi, tylko swoich uczniów. Słowo „jeb…” i wszystkie pokrewne padają tak często, zarówno z ust dzieci, jak i dorosłych, że oswoiliśmy się z nimi i przestaliśmy czuć ich wulgarną moc.

Konkuruje z nimi wcale nie czysta mowa, takiej się prawie nie słyszy, lecz słowa „pier…” i „k…”. Gdy siedzę na balkonie, który wychodzi na szkolne boisko, to wciąż słyszę, jak dzieci krzyczą, aby podać piłkę, inaczej „zaje…”, „przyje…”, „wyje…” itd., zaś jako odpowiedź pada „pier… się” lub „ty k… jeb…”. Nauczyciele, którzy opiekują się uczniami, muszą już tego słownictwa nie słyszeć, gdyż nie reagują.

Czytaj też: Cztery miesiące wakacji? Szkoła wchodzi w nową erę. Lekcje nie uciekną

Przeklinają, że aż miło

To zatem istny cud, że pewne obiekty wciąż chcemy mieć wolne od wulgaryzmów, np. papierki, w które zawijane są cukierki dla dzieci. Trąci to mocno hipokryzją, gdyż dzieci owijane są wulgaryzmami wszędzie: w przedszkolu (tak, niektóre przedszkolanki klną lub nie reagują, gdy robią to dzieci albo ich rodzice), podstawówce (niektórzy nauczyciele przeklinają, że aż miło), szkole ponadpodstawowej (czy kogoś jeszcze dziwią wulgaryzmy w pokoju nauczycielskim?). Wulgarną mowę słyszałem nawet w kościele, także z ust zdenerwowanego na młodzież księdza (uczniowie w anonimowej ankiecie stwierdzili, że takim zachowaniem „ksiądz przegiął pałę”). No więc nie ma już miejsca nieskalanego wulgaryzmami, chociaż żal, że nawet krówki muszą być obrzydliwie wulgarne, aby były smaczne. Widocznie tego potrzebujemy. Na imprezach młodzież pije alkohol w butelkach oklejonych wulgarnymi napisami, o czym rodzice dobrze wiedzą, więc pewnie popierają.

Zawsze jednak trafi się ktoś, kto chce być świętszy od papieża i zaczyna robić problem. Kiedy praktykantka prowadziła lekcję polskiego, przy okazji klnąc w ścisłym związku z materiałem źródłowym (literaturę najnowszą mamy pełną wulgaryzmów), spodobało się to prawie wszystkim, także metodyczce z uczelni, ewentualnie było to ludziom obojętne, natomiast oburzyło jakąś uczennicę. No i mieliśmy problem. Inna praktykantka chciała zrobić dyktando z wulgaryzmów, na co jednak nie było zgody całej klasy, tylko większości.

Również w historii z krówkami mowa jest o jednej dziewczynce, która zauważyła wulgaryzmy na papierku i pobiegła poinformować opiekunkę. Natomiast reszta towarzystwa była ślepa na te napisy, zapewne nie pierwszy raz się z czymś takim zetknęła, dlatego nie było reakcji. Może ślepe albo zobojętniałe były też opiekunki. Natomiast nie dało się już nie reagować na tę wszechobecną wulgarność, gdy jakaś niezadowolona osoba zgłosiła problem. Wtedy wszyscy się obudzili. Tak oto czystość polszczyzny zależy od oburzenia i troski jednej osoby, natomiast jako społeczeństwo jest nam wszystko jedno, czy chrząszcz brzmi w trzcinie, czy też burczy tam jakiś obrzydliwy syf.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną