Społeczeństwo

Polskie uczelnie ciągną się w ogonie. Młodzi uciekają za granicę: taniej i dalej od naszego grajdołka

Ambitni i zdolni absolwenci liceów chcą wynieść ze studiowania znacznie więcej niż tylko śmieciowy dyplom uczelni, której nazwa nikomu na świecie nic nie mówi. Ambitni i zdolni absolwenci liceów chcą wynieść ze studiowania znacznie więcej niż tylko śmieciowy dyplom uczelni, której nazwa nikomu na świecie nic nie mówi. Kamila Pitucha / Agencja Wyborcza.pl
Coraz mniej młodych chce studiować w naukowym grajdołku czy na badawczym zadupiu dla samego tylko studiowania. Dla tego pokolenia polskie uczelnie muszą się bardziej postarać, inaczej będą świecić pustkami.

Pokolenie, które obecnie chodzi do szkół – podstawowych, średnich i wyższych – urodziło się nie tylko w epoce internetu, smartfonów i mediów społecznościowych, ale i powszechnego dostępu do licznych rankingów. Klasyfikacją lepsze/gorsze objęte są placówki każdego szczebla, nawet przedszkola. Nie ma sensu krytykować takiego sposobu wartościowania świata. Na zły ranking odpowiedzią może być tylko dobry ranking.

W przypadku podstawówek to wręcz norma, że rodzice sprawdzają, jakie miejsce na liście biedy (liczba uczniów objęta darmowymi obiadami), bezpieczeństwa (liczba agresywnych ataków i wypadków w przeliczeniu na głowę), wyników konkursów, olimpiad oraz egzaminów ósmoklasisty (średnie wyniki z polskiego, obcego i matematyki) zajmuje szkoła rejonowa. Często trzeba szukać innej, nawet dużo dalej od miejsca zamieszkania. Jeżeli dyrektor odmawia zapisania dziecka spoza rejonu, rodzice potrafią załatwić odpowiednie zameldowanie – i dyrekcja nie ma wyboru.

Polskie uczelnie. Lata mijają, cudu nie ma

Również o wyborze szkoły ponadpodstawowej, gdzie już nie obowiązuje rejonizacja, decyduje przede wszystkim miejsce placówki w rankingach. Objęci tą klasyfikacją są nawet nauczyciele. Uczniowie sprawdzają, który pracownik jest w danej szkole najlepszy, i u niego chcą się uczyć. Zdarza się, że nauczyciel wpada w furię, gdy niespodziewanie odkryje, że nie tylko pracuje w najgorszej szkole w regionie, ale jest w niej uważany za np. najsłabszego polonistę. Bywa, że jedynym wyjściem jest lekceważenie rankingów i traktowanie ich jako niesprawiedliwych, stronniczych, opartych na błędnej metodologii. Młodzież im jednak wierzy i chętnie po nie sięga.

Od ponad 20 lat wiemy, jaką wartość mają polskie szkoły wyższe w porównaniu z uczelniami na świecie. W 2003 r. powstał tzw. Ranking Szanghajski (Academic Ranking of World Universities, ARWU). Na początku istnienia grupował 500, potem 1000 najlepszych uczelni na świecie. W pierwszej edycji na liście znalazły się trzy polskie szkoły wyższe: Uniwersytet Jagielloński (miejsce 301–350), Uniwersytet Warszawski (401–450) oraz Uniwersytet Wrocławski (451–500), co i tak zostało uznane za duży sukces. Polska dopiero zabiegała o wejście do Unii Europejskiej, zatem wszystko, co najlepsze, miało być dopiero przed nami. W roku przystąpienia do UE było jednak już gorzej, gdyż z Listy Szanghajskiej wypadł Uniwersytet Wrocławski (wrócił w 2005, rok później znowu był poza rankingiem).

Aż do 2017 r., kiedy lista została powiększona do tysiąca uczelni, tylko UJ i UW trafiały do najlepszych. Przynależność do Unii nie spowodowała cudu. Polskich szkół wyższych na liście zaczęło wprawdzie trochę przybywać (w 2017 – 6, 2018 – 12, 2019 – 9, 2020 – 8, 2021 – 10, 2022 – 11, 2023 – 9), jednak nasze ambicje były znacznie większe. W tym roku mamy na liście osiem uczelni (Wielka Brytania ma 62, Niemcy 51, Hiszpania 36, Włochy 32, Francja 25, Szwecja 13, Austria 11, Czechy 6, Węgry 4).

W najlepszym dla Polski 2018 r. na liście znalazł się nawet Uniwersytet Łódzki, którego jestem absolwentem, oraz Politechnika Łódzka, jednak więcej tego sukcesu nie powtórzyły. W tym roku oprócz dwójki liderów – UJ i UW – są jeszcze Politechnika Gdańska i Politechnika Warszawska, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu, AGH w Krakowie, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu. Żadna uczelnia z Polski nie weszła do pierwszej setki, UJ i UW zajęły miejsce 401–500, pozostałe są w ogonie.

Polska robi się za droga

Wszystkich uczelni publicznych i niepublicznych w Polsce jest ponad 400. Zatem tylko 2 proc., co 50. placówka, trafiło w tym roku na Listę Szanghajską. Jakość pozostałych da się ocenić jedynie na podstawie rankingów regionalnych. Można pocieszać się albo zasmucać tym, że ARWU jest rankingiem zdolności badawczych uczelni (o miejscu decyduje jakość edukacji, kadry naukowej, znaczenie wyników badań), natomiast studenci mogą kierować się innymi wartościami, np. dostępem do rozrywek czy jakością imprez w akademikach, dobrym towarzystwem w klubach i pubach. W tych dziedzinach polskie uczelnie biją na głowę większość szkół z pierwszej setki ARWU.

Jeśli ktoś chciałby dobrze się bawić i nie być dręczonym zbyt wysokimi wymaganiami, niech nie myśli o Harvardzie (nr 1 nieprzerwanie od powstania listy), Cambridge (nr 4), Oxfordzie (nr 6), Kopenhadze (nr 32), Sorbonie (nr 42; z Europy w pierwszej pięćdziesiątce są jeszcze Szwajcaria, Szwecja i Niemcy), tylko wybiera Łódź. Mamy tu 20 uczelni, w których studiuje 60 tys. ludzi, czyli co dziesiąta osoba przebywająca w mieście. Lepszych warunków do studiowania nie ma nigdzie na świecie, trzeba tylko przeboleć, że żadna łódzka szkoła nie znalazła się na liście najlepszych uczelni badawczych świata. Imprezowy jest też Kraków.

Imprezowość może jednak nie wystarczać, wszak młodzież kieruje się rankingami jakości nauczania. Jeżeli ktoś wybiera się na studia poza miejscem zamieszkania, zaczyna liczyć pieniądze i wychodzi mu, że studia w Polsce będą go kosztowały podobnie co w Niemczech, Francji, Szwecji, a nawet w najdroższej podobno pod względem utrzymania Danii (Uniwersytet Kopenhaski: 32. miejsce na świecie, Uniwersytet w Aarhus: 80.).

Wszędzie można studiować w języku angielskim, choć nie każdy kierunek. Ze studiowaniem dzieje się to samo co z urlopowaniem. Polska robi się za droga zarówno na wypoczynek, jak i na studiowanie, taniej wychodzi Hiszpania (Uniwersytet w Barcelonie: miejsce 151–200), Portugalia (Uniwersytet w Lizbonie: 201–300), Grecja (Uniwersytet w Atenach: 301–400), nie mówiąc o Belgii, Niderlandach czy Włoszech (wiele uczelni w pierwszej i drugiej setce). W Polsce tanio można jeszcze zbierać grzyby, po naukę, pracę i wypoczynek bardziej opłaca się wyjechać.

Studia za granicą: efekt śnieżnej kuli

Polska z Uniwersytetem Jagiellońskim i Uniwersytetem Warszawskim na miejscu 401–500 i Politechniką Gdańską w dziewiątej setce rankingu może się wypchać. Tym bardziej że studiowanie tu zrobiło się droższe niż w wielu miejscowościach Europy, gdzie uczelnie są lepsze, a stosunek wykładowców do studentów bardziej przyjazny. Po co przepłacać, skoro zagraniczne studia wychodzą taniej, a do tego są bardziej prestiżowe? Nie trzeba być nawet specjalnie odważnym, aby wyjechać. W każdej szkole z Rankingu Liceów i Techników Perspektyw są absolwenci, którzy studiują bądź studiowali poza krajem ojczystym. Wielu nawet nie czeka na zaproszenie, tylko z własnej inicjatywy przychodzi i opowiada młodszym kolegom i koleżankom, jak się studiuje za granicą.

Przedsiębiorczy absolwenci opowiadają, że nawet jak komuś brakuje środków na utrzymanie, można dorobić, i to niekoniecznie w branży gastronomicznej, choć tam jest najłatwiej. Mamy takie zawirowanie w polskiej oświacie, że jak ktoś przeszedł z sukcesem maturę, dobrze zdał egzaminy z przedmiotów rozszerzonych, to natychmiast znajduje pracę jako korepetytor. Przygotowywać za pieniądze do matury można nawet na odległość, choćby online z Uppsali w Szwecji (nr 88, bardzo dużo studentów z całego świata). Miejsc na korepetycje u nauczycieli matematyki, fizyki, chemii czy biologii nie ma, zapominalskim maturzystom zostają zwykle tylko studenci. Dobrze zdana matura z matematyki na poziomie rozszerzonym to najlepsza rekomendacja dla licealistów. Zdolni absolwenci mogą studiować nawet w Paryżu (trzy uczelnie w pierwszej pięćdziesiątce, kilka na dalszych miejscach), a dzięki nauczaniu matematyki na odległość dadzą radę się tu utrzymać.

W szkole zwykle dochodzi do efektu śnieżnej kuli. Pierwsza osoba nie zamierza czekać na udział w międzynarodowej wymianie studentów, tylko decyduje się jechać na studia zagraniczne od razu po maturze. W następnym roku pociąga za sobą kilka kolejnych osób, potem całe grupy zaczynają rozważać studiowanie w obcych krajach. Rzadko przeciwni są rodzice, obecnie raczej zachęcają, przy okazji planując częste wizyty w kraju studiów dziecka. Jeżeli koszt studiowania w Polsce będzie rósł, a poziom edukacji spadał, jeżeli Gdańsk będzie droższy od Kopenhagi, duńskie kwatery tańsze niż krakowskie, efekt śnieżnej kuli może objąć najlepsze licea w całym kraju.

Dla młodzieży schyłku PRL i początku wolnej Polski, czyli dzisiejszych rodziców licealistów, nobilitacją było studiowanie w Polsce. Uniwersytet Łódzki czy Politechnika Łódzka napawały dzisiejszych 40-, 50-latków dumą. Dla obecnego pokolenia – internetu i rankingów – wyróżnieniem nie są studia w kraju. Tu studiuje każdy, nawet osoby z zerem z matury, natomiast poza Polską wciąż nie wszyscy.

Jak zatrzymać młodzież w kraju

W Polsce opłaca się jeszcze studiować przedmioty ścisłe, głównie ze względu na dobrze przygotowanych studentów. Jedna z absolwentek mojego liceum, kończąca już studia w Londynie, opowiadała, że wykładowcy nie mogli wyjść ze zdumienia, co ona robi na ich uczelni z tak doskonałą znajomością matematyki. Choć prestiż polskich uczelni spada, to wciąż pewne kierunki są na topie i znaczą więcej niż sama uczelnia.

Jednak i to może się zmienić. Uczniowie z klas biologiczno-chemicznych coraz częściej mówią o możliwościach studiowania medycyny nie w Polsce, a np. we Włoszech. Zresztą dla paru kierunków medycznych, nie licząc lekarskiego, polska edukacja kończy się na licencjacie, więc po tytuł magistra trzeba by i tak wyjechać. Po co czekać, skoro można zrobić licencjat i magisterium od razu za granicą?

Lista Szanghajska, podobnie jak każdy ranking, jest ofertą skierowaną przede wszystkim do osób kończących szkołę średnią i szukających dobrego miejsca do kontynuowania nauki. Dla polskich uczonych, którzy największą dumę czerpią z tego, że chodzą w gronostajach i dorabiają do chudej pensji, gdzie się da, taki ranking może być niewiele wart. Dla uczniów szkół średnich i ich rodziców to doskonałe źródło informacji, ile jest warte studiowanie w Polsce.

Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Warszawski tradycyjnie trzymają wysoki poziom, ale też wielkiego szału nie ma. To nie jest druga ani trzecia, ani nawet czwarta setka światowego rankingu, dopiero piąta. Pozostałe sześć szkół wyższych jest w totalnym ogonie, choć – pocieszajmy się – ten ogon bardzo nas raduje. Coraz mniej młodych chce studiować w naukowym grajdołku czy na badawczym zadupiu dla samego tylko studiowania. Dla tego pokolenia uczelnie muszą się bardziej postarać, inaczej będą świecić pustkami.

Ambitni i zdolni absolwenci liceów chcą wynieść ze studiowania znacznie więcej niż tylko śmieciowy dyplom uczelni, której nazwa nikomu na świecie nic nie mówi. Dobrze, że nie jestem z pokolenia internetu i rankingów, inaczej dwa dyplomy Uniwersytetu Łódzkiego, które zdobyłem, musiałbym schować głęboko do szuflady. A tak: małe i skromne, ale jednak cieszą.

*

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną